28 lutego 2014

SMS z Krakowa

Zupełnie nie wiem, komu i na co był potrzebny nowy Dworzec Główny PKP w Krakowie. Całe przedsięwzięcie, zrealizowane kosztem 130 mln zł, przypomina jako żywo pociągi Pendolino. PKP chwali się, że będzie to pierwszy dworzec w całości zlokalizowany pod torami i peronami. Taki sukces jest mi całkowicie obojętny, bo nie wiedziałem, że się ścigamy na chowanie dworców pod perony. Natomiast nowym problemem Krakowa jest fakt, że dotychczasowego dworca, stojącego na powierzchni ziemi, nie można schować, bo to zabytek z 1847 r. Trwa więc konkurs pomysłów, co z nim zrobić.
Nowy dworzec ma być uruchomiony już w lutym 2014 r. Uprzedzam warszawiaków i innych podróżnych, bo – sądząc po obecnym stanie – PKP jako żywo, korzystając ze środków UE, wzięło sobie za wzór Gdynię. Tam nie sposób gdziekolwiek trafić i nikt z obsługi nie orientuje się w topografii. Personelu zresztą z zasady nie ma. A że z podziemi nie widać nawierzchni, pozostaje zadowolić się supermarketem Biedronka, bez którego dworzec nie mógł się obejść. W ostateczności jest jeszcze winda na dach, do taksówek. Pozostałe wyjścia to labirynt Minotaura. Po „zimnych termach” w Lidzbarku Warmińskim mamy kolejne twórcze dokonanie.
A w krakowskiej medycynie jest dokładnie tak samo jak w całym kraju. Nie ma przychodni specjalistycznej ani ogólnej, gdzie nie kłębiłyby się tłumy, które dematerializują się dopiero około 13.30, kiedy lekarze przemieszczają się gdzie indziej, a pacjenci knują podstępnie, jakby zapisać się na badanie w 2020 r. Atmosfera się zagęszcza. A nasz niezastąpiony minister zdrowia zupełnie się pogubił, nie wiedząc kogo reprezentować: premiera, opozycję, ministra finansów, NFZ, pacjentów, lekarzy, pielęgniarki, farmaceutów, związki zawodowe, towarzystwa naukowe, a może izby lekarskie? Izb jednak chyba nie lubi, bo się czepiają, o czym za moment.
Izby nabierają właśnie powietrza przed wyborczą rundą finałową w Warszawie, smakując porażki i sukcesy regionalne. W Krakowie, po aferze z opublikowaniem przez „Rzeczpospolitą” informacji – na podstawie danych Instytutu Zdrowia Publicznego UJ – o uśmiercaniu przez polskich lekarzy od 7 tys. do 23 tys. pacjentów rocznie (z czego instytut się wycofał), kolejnym impulsem przyspieszającym krwiobieg okazał się werdykt Sądu Apelacyjnego w Warszawie, który przyznał rację Okręgowej Izbie Lekarskiej w Krakowie w procesie o pokrycie przez Ministerstwo Zdrowia środków wydanych przez izbę w 2007 r. na wykonanie zadań przejętych od administracji państwowej. Nie jakieś tam 30 proc., lecz całości. Wyrok jest ostateczny. Krakowska Izba Lekarska wszczyna sądowe dochodzenie roszczeń za pozostałe lata, a inne izby w kraju lada chwila pójdą w jej ślady. I tak minister doczekał się tego, o co sam się prosił. Teraz czeka na pochwałę premiera.
A my wszyscy czekamy na zimę, która gdzieś utknęła w ramach efektów cieplarnianych.

Wasz Cyrulik z Rynku Głównego

Archiwum