29 maja 2014

Najwięcej zależy od motywacji, cz.1

Ewa Dobrowolska

Andrzej Danysz dzieciństwo miał sielskie. Pochodząc z rodziny ziemiańskiej, zyskał wszelkie przywileje swojej klasy. Dziadek – społecznik, działacz spółdzielczy, był właścicielem majątku Brusów koło Ryk. Ojciec, Michał Danysz, uczestnik wojny polsko-bolszewickiej, służąc w piechocie Wojska Polskiego, ukończył studia prawnicze na Uniwersytecie Warszawskim. W stopniu majora został przeniesiony do Sądu Orzekającego w Brześciu nad Bugiem, a w 1935 r. do Przemyśla, na stanowisko zastępcy szefa Wojskowego Sądu Okręgowego, gdzie rodzina mieszkała do wybuchu wojny. Wychowywaniem synów, Andrzeja i Witolda, zajmowała się matka, Jadwiga ze Strzałkowskich. Pięciopokojowe mieszkanie, bona, służąca, ordynans, zagraniczne podróże rodziców, wakacje nad morzem i w XVIII–wiecznym dworze dziadka – do takiego stylu życia chłopcy przywykli od urodzenia.

Rowerem na wojnę
Wybuch wojny zaskoczył piętnastoletniego wówczas Andrzeja Danysza na Wileńszczyźnie, na obozie żeglarskim. Kiedy dotarł do domu, do Przemyśla, ojciec był na froncie, w Kieleckiem. Na miasto spadły pierwsze bomby, potęgując chaos i przerażenie mieszkańców. 5 września piętnastolatek oznajmia matce, że chce się zgłosić na ochotnika do wojska. „Jeśli uważasz, że powinieneś – to idź” – odpowiada matka. Andrzej ubiera się więc w mundur harcerski, wsiada na rower i jedzie do stacjonującego pod Przemyślem 36 Pułku Artylerii Ciężkiej, którym dowodzi znajomy ojca. „Masz zgodę rodziców? To dobrze – mówi dowódca. – Przydasz mi się jako goniec. Za kilka godzin wyruszamy”. Andrzej Danysz przebywa cały szlak cofającego się przed Niemcami wojska, od Przemyśla do granicy rosyjskiej. Początkowo na rowerze, po kilku godzinach, razem z rowerem, na wozie drabiniastym. Rano okazuje się, że rower zniknął. Po następnej nocy Andrzej budzi się w pustej chacie: zniknęło wojsko. Wóz, bez koni, stoi w zagrodzie. Wokół biegają w popłochu ludzie, przerażeni wieścią o nadciąganiu Niemców. Postanawia dogonić oddział wozem. Konie są w stajni, zaprzęga je do wozu, co okazuje się dużym wyzwaniem. Procentują wakacje w majątku dziadka, pomaga też miejscowa dziewczyna. Ruszając z podwórza, Andrzej powoduje wywrotkę, ale się nie poddaje. Droga jest pełna ludzi uciekających przed Niemcami, wielu prosi o podwiezienie. Konie ledwo ciągną przepełniony wóz, szanse dogonienia wojska topnieją z każdą minutą. I wtedy zdarza się cud. Do wozu podjeżdża mężczyzna na osiodłanym koniu i proponuje zamianę: „Twój wóz za mojego konia”. Po kilku godzinach kłusowania piętnastolatek dogania swój oddział.
Rankiem 17 września pułk został otoczony przez wojsko rosyjskie i rozbrojony. Żołnierzy wypuszczono, oficerowie trafili do więzienia w Kołomyi. Andrzej Danysz z nimi. Kilkakrotnie przesłuchiwany, nie przyznał się, jak poradzili starsi, do ojca oficera. Zwolnili go po dziesięciu dniach, a oficerów wywieźli do obozu. – O ile mi wiadomo, nikt z nich nie ocalał – wspomina prof. Danysz.
Przez kilka dni przechowuje go spotkana przypadkiem żona miejscowego notariusza. Do Przemyśla podróżuje przez Lwów i Krzemieniec, pociągami i pieszo. W domu rodzina jest już w komplecie, rodzice zastanawiają się, co dalej. Ojciec zostaje wkrótce ostrzeżony, że grozi mu aresztowanie przez NKWD. Uciekają do Sosnowca, do rodziców matki. Tam z kolei majorem Danyszem zaczynają się interesować Niemcy. Następny etap okupacyjnej tułaczki to Książ Wielki koło Miechowa, gdzie od wielu lat lekarzem jest cioteczna siostra ojca, dr Jadwiga Danysz. Na jesieni 1940 r. rodzina osiedla się w Warszawie. Mieszkają w pięcioro, z kuzynką, uciekinierką z Zagłębia, w jednopokojowym mieszkaniu przy ul. Grottgera. Mjr Michał Danysz otrzymuje pracę rewidenta w WSS „Społem”, jego żona otwiera sklepik spożywczy. Chłopcy się uczą, Andrzej najpierw w Gimnazjum W. Giżyckiego na Wierzbnie, potem na tajnych kompletach, które często są prowadzone w ich jedynym pokoju. 13-letni Maciek działa w Szarych Szeregach, Andrzej w AK.

W 1942 r. Andrzej Danysz, za namową kuzyna, zdaje egzamin wstępny do Szkoły doc. Zaorskiego, oficjalnie szkolącej personel sanitarny, a faktycznie przyszłych lekarzy. – Byłem zachwycony wykładami profesorów: Kapuścińskiego z fizyki, Przyłęckiego z chemii, Różyckiego z anatomii – wspomina prof. Danysz. – Byli to wirtuozi słowa, ale też wysokiej rangi naukowcy, znani nie tylko w Polsce. A przede wszystkim nieprzeciętne osobowości, które do dzisiaj żyją w mojej pamięci.
Egzamin z anatomii zdaje tak dobrze, że prof. Stefan Różycki proponuje mu etatowe zatrudnienie w charakterze demonstratora anatomii, co wiąże się z niewielką pensją i ausweisem pracownika. Prowadzi seminaria i uczestniczy w egzaminach. Dzięki stałemu dochodowi może już mniej intensywnie poszukiwać zajęć dorywczych, choć nie rezygnuje z wytwarzania mydła, w czym bardzo pomocna okazała się chemia uniwersytecka. Jego pasją jest muzyka i sztuka. Organizuje konspiracyjne wieczorki, sam występując jako konferansjer i recytator.
Równocześnie kończy podchorążówkę. W maju 1944 r. składa przysięgę, otrzymuje stopień kaprala podchorążego.
Zostaje przydzielony do kompanii „Grażyna” Narodowej Organizacji Wojskowej pod dowództwem por. Mariana Krawczyka, ps. Harnaś, podległej Warszawskiemu Okręgowi AK.

Powstanie
W miejscu zbiórki kompanii, w fabryce trykotaży przy ul. Sienkiewicza, spotyka się 65 młodych osób: żołnierze, sanitariuszki i łączniczki. – Mieliśmy do dyspozycji trzy pistolety maszynowe i kilka pistoletów ręcznych Oddziału Specjalnego kompanii – opowiada prof. Danysz. – Z tym uzbrojeniem mieliśmy zdobyć Pocztę Główną. Nie mogłem się oprzeć poczuciu beznadziejności naszej sytuacji. Mój stosunek do Powstania był krytyczny. Nie wierzyłem, żeby się udało. Uczestniczyć w akcji, która, jak przeczuwałem, musi się zakończyć klęską, mając świadomość, że muszę brać w niej udział, było moją tragedią. Dyskutowałem o tym z kolegami, a oni nazywali mnie filozofem. Stąd mój pseudonim.
Bierze udział w zdobywaniu Poczty Głównej, Komendy Policji i kościoła św. Krzyża. Potem trafia do Szpitala PCK przy ul. Koszykowej. W szpitalu, tak jak w całej walczącej Warszawie, panował głód. Odżywiano się głównie zupą nazywaną „plujką”, gotowaną z niełuskanego jęczmienia, który pod obstrzałem przynoszono w workach z magazynów Haberbuscha i Schile na Woli. Andrzej Danysz zaproponował dyrektorowi, że zajmie się zaopatrywaniem szpitala w żywność. – Ogłosiłem w okolicznych piwnicach, że każdy, kto przyniesie dla szpitala 20 kg jęczmienia, nadwyżkę może zatrzymać dla siebie – mówi profesor. Ochotników było wielu. Sam postępował podobnie.
Podczas jednej z wypraw zostaje ciężko ranny odłamkami z granatnika w twarz, brzuch, rękę i nogę. Najgroźniejsza okazała się rana twarzy: powybijane zęby, urwana większa część języka, złamana szczęka. Wytworzyło się ciężkie zapalenie. Uratowała go matka, zdobywając sulfonamid.
Po upadku Powstania, jako członek personelu szpitalnego, zostaje wywieziony wraz z matką do dużej hali produkcyjnej w Piastowie, która dla wielu wypędzonych warszawiaków pierwszym etapem tułaczki. Pod koniec października uciekają w Płaszowie z pociągu, wiozącego ich do Krakowa, i ukrywają się u krakowskich znajomych. Andrzej Danysz dostaje pracę sanitariusza w szpitalu i uczęszcza na tajne komplety Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Poznańskiego.
Cdn.

Archiwum