8 maja 2003

Bizantyjska tytułomania

Jako czynny radiolog, pracujący w zawodzie, spostrzegłem, że co czwarte, piąte skierowanie wystawia jakiś profesor dr hab. nauk medycznych.
Gdyby zebrać wszystkich polskich profesorów (nie tylko medycyny) i doktorów habilitowanych, to sądzę, że wypełniliby oni stadion piłkarski, ale wśród tej naukowej publiczności nie znaleźlibyśmy ani jednego noblisty.
Dr hab. n. med. (docent) Cezary Wójcik, były adiunkt AM w Warszawie, a obecnie visiting research professor Uniwersytetu w Teksasie, napisał w PRZEGLĄDZIE (nr 7/2003): (…) Polska nauka starzeje się i umiera, pogłębiając przepaść cywilizacyjną dzielącą nas od rozwiniętych krajów – i dalej. (…) W polskiej nauce zdecydowaną większość stanowią ludzie, którzy w ogóle nie są konkurencyjni na rynku światowym. (…) Cały dorobek polskiej nauki tworzy garstka wybitnych ludzi (…), lecz jest ich za mało, a na dodatek ich pracę nieustannie utrudnia większość utytułowanych polskich „naukowców”, dla których ich osiągnięcia są solą w oku. (…) Z takimi ludźmi nie da się naprawić polskiej nauki… Oto przykłady:
Prof. dr hab. n. med. Alfred Owoc, poseł na Sejm z SLD, znany z ekscesów alkoholowych i niesławnego głosowania w Sejmie na dwie ręce, o czym pisała TRYBUNA (nr 75/2003), habilitował się, jako jedyny w Polsce, ze zdrowia publicznego. Musiała to być znacząco naukowa rozprawa, skoro został docentem, a następnie profesorem. Mnie ciekawi tylko, ile prac (przed habilitacją) opublikował profesor Owoc w liczących się zagranicznych czasopismach naukowych, mających tzw. impact factor, bowiem kilkanaście takich publikacji przyszły docent powinien był mieć. Interesuje mnie też, w której Akademii Medycznej ma katedrę i gdzie prowadził wykłady. Dzięki wybitnym, jak sądzę, osiągnięciom naukowym skromny lekarz ZOZ-u z Sulechowa zostaje profesorem, i w dodatku posłem.
Inny przykład – nie z medycyny: W „Przeglądzie” (nr 15/2001) przeczytałem: Romuald Szeremietiew zdobył właśnie habilitację w Akademii Obrony Narodowej (też uczelnia). Potrzebna do tego rozprawa, napisana w stylu wypracowania, nie zawiera żadnych rewelacji czy oryginalnych myśli (dotyczy „Bezpieczeństwa Polski w XX wieku”), ale spośród 41 członków AON (i aż) sześciu zdecydowało się głosować przeciw, a 10 na wszelki wypadek wstrzymało się od głosu. I cóż z tego? Cytować jego „dzieła” i tak nikt nie będzie, a habilitacja da mu prawo do tytułu profesora… Zapewniam Was, drodzy Czytelnicy, że wypracowanie o bezpieczeństwie Polski w XX wieku jestem skłonny napisać w 2-3 godziny, chociaż jestem lekarzem, ale to nie oznacza, że mam zaraz być doktorem habilitowanym.
Ale powróćmy do naszej tytułomanii. Po jakiego diabła jest ona tak rozbudowana? Teraz pisze się: „prof. dr hab. n. med. XY” albo „dr hab. n. med. XY”. Dawniej przyjętą i mądrą zasadą były tytuły: „prof. XY” (wiadomo, że musiał być po doktoracie i rozprawie habilitacyjnej) lub „doc. XY” (też wiadomo, że po doktoracie i habilitacji). W moim przekonaniu tytuł profesora należy się wyłącznie kierownikowi kliniki lub zakładu teoretycznego, a pozostali pracownicy kliniki lub zakładu powinni używać tytułu docenta lub doktora. Docent to nic innego, jak: venia docendi a. legendi, czyli prawo wykładania na wyższej uczelni, przyznawane na podstawie habilitacji. Kierownik profesor z chwilą przejścia na emeryturę ma prawo używać tytułu profesora (profesor emeritus).
Dzisiaj mianuje się profesorów masowo i bez opamiętania, ale tylko nieliczni na ten tytuł zasługują. Sam mam prawo używać pieczątki: „dr nauk med. J. B.”. Konia z rzędem temu, kto opanował wszystkie nauki medyczne. Wystarczyłoby zwykłe „dr. med. J. B.”. Skończmy wreszcie z tą bizantyjską tytułomanią. Niech pozostaną: „profesor”, „docent” i „doktor medycyny”.
Do łez rozbawiła mnie sygnatura jednego z warszawskich lekarzy, rozkochanego w tytułomanii (nazwiska nie wymieniam – nomina sunt odiosa): „prof. zw. dr hab. med. dr h.c. XY„. Co oznacza „h.c.” – honoris causa? Czy może – humorzasty czasami03-05-27? Nie przypominam sobie, aby jakikolwiek uniwersytet nadał mu tytuł „honoris causa”. Już Heraklit twierdził, że nadmiar tytułów nie przydaje rozumu.

Jerzy BOROWICZ

PS Mamy jednak przyszłych profesorów z prawdziwego zdarzenia. Trzej studenci informatyki UW, Andrzej Gąsienica-Samek, Tomasz Czajka i Krzysztof Olmak, wygrali prestiżowe Akademickie Mistrzostwa Świata w Programowaniu Komputerowym w Beverly Hills w USA. Pokonali wszystkich (60 drużyn).

Archiwum