16 września 2003

V Światowy Kongres Polonii Medycznej

W dniach 26-28 czerwca br. w Katowicach odbył się V Światowy Kongres Polonii Medycznej. Organizatorami Kongresu były Federacja Polonijnych Organizacji Medycznych, Naczelna Izba Lekarska i Śląska Izba Lekarska. O randze tej imprezy, która weszła już do tradycji wielkich spotkań lekarzy – Polaków pracujących pod wszystkimi szerokościami geograficznymi, świadczy zarówno patronat honorowy marszałka Senatu, jak i komitet honorowy, w którego składzie znaleźli się: minister spraw zagranicznych, minister zdrowia, prezes NRL, rektor Śląskiej Akademii Medycznej, prezes Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”, prymas Polski, metropolita katowicki, marszałek województwa śląskiego, wojewoda śląski. Uczestniczyli oni (osobiście lub przez przedstawicieli) w pięknej ceremonii otwarcia, na której obecni byli reprezentanci ok. 15-tysięcznej (!) Polonii medycznej.

Chcę podkreślić, że ta wielka impreza, kojarząca się osobom niezorientowanym głównie z celami integracyjnymi, miała jednak, a może przede wszystkim, bardzo bogaty program naukowy. Tematy sesji to nie tylko ciekawa historia medycyny polonijnej. Bardzo cenna, szczególnie dla piszącego te słowa, była sesja dotycząca szkolenia specjalizacyjnego i pospecjalizacyjnego lekarzy rodzinnych, podczas której koledzy wtopieni w środowiska medyczne różnych krajów przedstawili liczne rozwiązania tego aktualnego problemu. Zadziwiające jest, jak wiele państw zdecydowało się na wprowadzenie różnego rodzaju systemów recertyfikacji, z drugiej strony – silnie kontestowanej w innych krajach, w tym w Polsce.
Poruszono wiele zagadnień godnych uwagi. Interesujące było np. to, jak wielki nacisk w licznych krajach kładzie się na zorganizowanie systemu fachowego kształcenia lekarzy szkolących. W kierunku nowoczesnego szkolenia lekarzy zmierzała bardzo ciekawa dyskusja podczas konferencji okrągłego stołu o prowokacyjnym tytule: „Mistrz – czeladnik? Uczenie lekarzy wczoraj i dziś”.
Bogaty program kongresu, z wieloma równoległymi sesjami, nie był możliwy do ogarnięcia nawet przez cztery osoby tworzące delegację Warszawskiej Izby Lekarskiej (Janina Niżnikowska-Marks, Jana Brizińska, Maria Szadurska, Krzysztof Schreyer). Przykładowo: obok sesji zajmujących się zdrowiem publicznym i aspektami etycznymi medycyny odbywały się sesje dotyczące problemów wieku podeszłego (jak np. rozwiązuje problem opieki słynna Szwecja) i sposobów na zdrową, satysfakcjonującą długowieczność. Zaskakująco gorąca wymiana poglądów na temat metod operacyjnych odbyła się między wybitnymi proktologami różnych krajów, a nawet kontynentów.
Internauci mieli okazję, by porozmawiać o popularnych medycznych listach dyskusyjnych, zbliżających kolegów z miejsc tak odległych, jak np. Mołdawia i Stany Zjednoczone. Sesji internetowych, co stanowi oczywiste signum temporis, było więcej. Dla jednych rzeczą normalną, dla drugich wciąż jeszcze źródłem naiwnej refleksji jest chociażby to, że nie można by sobie wyobrazić działalności Federacji Polonijnych Organizacji Medycznych, czyli organizatora Kongresu, od strony merytorycznej – bez sprawnego posługiwania się tym środkiem komunikacji, w czym celuje jej prezes, kol. Jakub Bodziony, chirurg, pracownik naukowy uniwersytetu w Homburgu.

Delegaci OIL w Warszawie, członkowie Komisji Współpracy z Zagranicą, brali czynny udział w sesjach referatowych (J. Niżnikowska-Marks, J. Brizińska) i w gorącej dyskusji okrągłego stołu (niżej podpisany) na temat roli mistrza w medycynie (postaram się napisać o tym przy innej sposobności). Jednak naszym głównym zadaniem było nawiązywanie kontaktów z przedstawicielami polonijnych organizacji medycznych na Wschodzie i na Zachodzie. Kolejka lekarzy zza naszych wschodnich granic, ubiegających się o stypendia przydzielane przez Ośrodek Współpracy z Polonią Medyczną NIL, bardzo się wydłużyła. Czas oczekiwania zaczyna się mierzyć latami, więc bardzo dobrze się stało, że w zeszłym roku prezydium ORL w Warszawie – największej izby lekarskiej w Polsce, przyznało kilka skromnych miesięcznych stypendiów pobytowych dla lekarzy polskich z Białorusi. Niestety, nie zostały one wykorzystane z powodu rwącego się, mimo naszych wysiłków, kontaktu z organizacją polonijną w tym kraju. Dzięki Kongresowi udało się to naprawić i mamy nadzieję, że zeszłoroczne decyzje zostaną podtrzymane przez ORL i tym razem zostaną dobrze wykorzystane. Rozmowy z kolegami z Białorusi, Ukrainy, Łotwy i Litwy dały nam obraz bez porównania trudniejszej niż nasza sytuacji lekarzy w tych krajach i uświadomiły wartość wszelkiej pomocy, którą byłyby zdolne zorganizować środowiska medyczne w obrębie naszej Izby. Myślę tu m.in. o literaturze (nie tylko fachowej) w języku polskim. Koleżanka Bondariewa mówiła np. o rozwijającej się polskiej bibliotece w odległym Bierdiańsku nad Morzem Czarnym. Nabraliśmy też pewności, że łatwe w gruncie rzeczy do zorganizowania i nie tak kosztowne wyjazdy specjalistów z wykładami zostałyby przyjęte z wdzięcznością przez środowiska polonijne na Wschodzie.

Kuluarowe kontakty z polskimi lekarzami na Zachodzie, jak np. z kol. Lewandowską, obecną przewodniczącą Stowarzyszenia Lekarzy Pochodzenia Polskiego we Francji, przypomniały o istniejących, a jeszcze mało znanych funduszach stypendialnych. (Bliższe informacje na ten temat opublikujemy w „Pulsie” po uzyskaniu pełniejszych informacji).
Współpraca lekarzy polonijnych była tematem jednej z najważniejszych sesji (aczkolwiek, jak mi się wydaje, dyskusja toczyła się na dość wysokim poziomie uogólnienia). Podkreślano między innymi, że Polska „normalnieje”, co zapewne widać lepiej z daleka niż z bliska, i że pojęcie pomocy powinno ustępować innym, bardziej adekwatnym określeniom. Niektórzy z dyskutantów sugerowali, żeby zapraszać do Polski wybitne osobistości ze świata medycyny, np. ze Stanów, jako „podróżujących wykładowców”, którzy po zapoznaniu się z naszymi osiągnięciami (a jest takich wiele) stawaliby się propagatorami Polski, przyczyniając się do tworzenia lepszych form współpracy i do zwalczania starych, niekorzystnych stereotypów. Niektórzy szli jeszcze dalej, mówiąc o stworzeniu w tym celu odpowiedniego centrum. Pojawiały się jednak głosy, że istnieje już wiele dobrze działających organizacji polonijnych, które należałoby po prostu lepiej wykorzystać.

Mówiąc szczerze, uczestnikom naszej delegacji brakowało oficjalnego spotkania, a jednocześnie odbywającego się w kameralnej atmosferze, podczas którego można by lepiej poznać i problemy, i możliwości różnych środowisk polonijnych na Wschodzie i na Zachodzie. Dyskusje tego rodzaju toczyły się podczas imprez towarzyszących i w pokojach hotelowych, ale zazwyczaj brali w nich udział ci, którzy już znali się z poprzednich spotkań. To pole do przemyśleń dla organizatorów przyszłego kongresu. Nie mogę się natomiast oprzeć chęci wyrażenia zachwytu dla wspaniałej oprawy tego wielkiego spotkania, a więc dla tego, co zorganizowała i o co zadbała Śląska Izba Lekarska pod wodzą kol. Marquardta, przewodniczacego Komitetu Organizacyjnego. Inauguracja Kongresu w Filharmonii Śląskiej, pomijając z natury rzeczy zawsze nieco nużącą część oficjalną, była prawdziwą ucztą słowno-muzyczną. Po pięknym wykładzie profesora Andrzeja Szczeklika, nasyconym motywami z jego zdobywającej szerokie uznanie, tchnącej głęboką kulturą humanistyczną książki „Catharsis”, wystąpiła z kolei Śląska Orkiestra Kameralna z muzyką (Chopin, Karłowicz, Górecki, Kilar), która zasłużenie rozsławia po świecie polską kulturę. I tu, i podczas koncertu „Sinfonia Varsovia” oraz Pszczyńskiego Zespołu Kameralnego „Con Fuoco” w kościele Wszystkich Świętych w Pszczynie (Sibelius, Borodin, Czajkowski, Rimski-Korsakow, Rossini, Brahms, Dworzak) wzruszona publiczność nie chciała się rozstać z wykonawcami. Kiedy dystyngowany Japończyk, Atsushi Nukii, „odtańczył” na bis, z batutą w ręku, mazura ze Strasznego dworu, miałem wrażenie, że jeszcze nigdy nie słyszałem tak porywającego wykonania tego arcypolskiego utworu. Podobnie został przyjęty koncert znakomicie śpiewających medyków podczas uroczystości zakończenia kongresu. Odbyła się ona w pałacu Schoena w Sosnowcu – mieście Kiepury. Znów potwierdziła się stara prawda, że w gronie medyków zawsze znajdowały się i nadal się znajdują wielkie talenty.
Dom Lekarza, godna pozazdroszczenia wielopiętrowa budowla, mieszcząca w swych murach biuro i sale wykładowe Śląskiej Izby Lekarskiej, godnie przyjmował uczestników obrad. Nie byłem na poprzednich Kongresach Polonii Medycznej, ale ci, którzy brali w nich udział, podkreślali, że po raz pierwszy warunki zakwaterowania dla lekarzy ze Wschodu i Zachodu były takie same, co symbolicznie i praktycznie sugerowałoby światowe koleżeństwo polonusów.
Na Kongres, mimo że nie zabrakło przyznanych na to przez Senat Rzeczypospolitej funduszy, przyjechało mniej, niż to było możliwe, lekarzy ze Wschodu. To wzbudza żal i powinno natchnąć organizatorów następnego kongresu do znalezienia i zlikwidowania źródeł tego stanu rzeczy. Zapewne inne przyczyny leżały u podstaw niezbyt dobrej reprezentacji lekarzy z niektórych krajów zachodnich. Nie potraktowało go z należytą powagą wiele izb lekarskich w Polsce. Szkoda, bo Światowy Kongres Polonii Medycznej jest wielką sprawą. Następny – odbędzie się za trzy lata.

Krzyszof Schreyer
Autor jest przewodniczącym Komisji Współpracy z Zagranicą ORL.

Fot. Krzysztof Makuch

Archiwum