16 grudnia 2004

Gorzka pigułka

Minister zdrowia zaapelował do szpitali o przestrzeganie prawa, o to, by nie pobierały od pacjentów pieniędzy w zamian za szybsze wykonanie operacji lub badań. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, by zrozumieć zdesperowanych ludzi, którzy – nie chcąc czekać w długich kolejkach – gotowi są wyłożyć gotówkę na zabieg. Pewnie gdyby mogli wykonać go bezpiecznie w lecznicy prywatnej, już dawno jej właściciel by na tym zarobił. Dyrektor publicznego szpitala – przypomniał minister – nie może. A skoro prawo jest złe, to należy postarać się, by je zmienić, a nie łamać.
Święte słowa! Tylko jak obywatel ma ratować swoje zdrowie, skoro szpitale wyczerpały już tegoroczne limity? Czy wymyślone w Tczewie i Kościerzynie sposoby na leczenie za prywatne pieniądze nie są bardziej cywilizowaną metodą współfinansowania świadczeń, na które – jak wiadomo – brakuje pieniędzy ze wspólnej kasy, niż prymitywne dawanie kopert? Przecież szara strefa w publicznym lecznictwie utrzymywana jest za pieniądze podatników nielegalnie, a jakoś wciąż trwa w majestacie prawa. Wraz z nową ustawą o świadczeniach medycznych zmarnowano kolejną okazję do wprowadzenia choćby symbolicznych opłat za leczenie szpitalne lub specjalistykę (które, przypomnę, obowiązują w większości krajów europejskich), ale większość sejmowa kierowała się wyborczym koniunkturalizmem, a nie chłodną oceną realiów.
Niekontrolowane próby urynkowienia świadczeń medycznych są efektem przedwyborczej asekuracji polityków i wypełniają próżnię, którą konserwuje nieprzystający do rzeczywistości system finansowania opieki medycznej. To nie cudowne wzbogacenie społeczeństwa, ale bałagan w ochronie zdrowia sprawił, że w ostatnich latach powstał w Polsce dwuklasowy system lecznictwa: dla bogatych i biednych. Bogaci jakoś sobie radzą, zwłaszcza w dużych miastach, gdzie wyrastają prywatne szpitaliki. Albo korzystają z oferty placówek publicznych, tworzących oddziały o wyższym standardzie, na których zamożna klientela sama płaci za leczenie bądź w jej imieniu robi to prywatna firma medyczna opłacana przez hojnego pracodawcę.
W mniejszych miejscowościach – na przykład w Tczewie lub Kościerzynie, gdzie szpitale publiczne wystąpiły z ofertą leczenia na zasadach komercyjnych – takich możliwości nie ma.
Warto podkreślić, że przy niezwykle niskim jak na warunki europejskie poziomie finansowania opieki medycznej nie stać nas na wszystko, co oferuje współczesna medycyna i bez współpłacenia za niektóre usługi system ochrony zdrowia nie odbije się od dna.
Ludziom zawsze będzie trudno przełknąć gorzką pigułkę, że zdrowie kosztuje i za niektóre wizyty u lekarzy albo badania trzeba będzie dodatkowo płacić.
Ale stale odkładając tę terapię w przyszłość, pacjent może nie doczekać pomocy. Może też nie doczekać kolejnych wyborów. Ü

Paweł WALEWSKI
Autor jest publicystą „Polityki”

Archiwum