22 stycznia 2005

Koniec wieńczy dzieło

Naczelna Rada Lekarska 17 września 2004 r. podjęła uchwałę o obchodach 15-lecia działalności izb lekarskich.

Jednym z zadań izby warszawskiej we wstępnym okresie jej działania było zorganizowanie pierwszego krajowego zjazdu lekarzy – do delegatów należał wybór najbardziej reprezentatywnych dla środowiska lekarskiego: prezesa, Rady Naczelnej i in. naczelnych organów samorządu. W naiwnym entuzjazmie wierzyliśmy, że to się nam bezbłędnie uda. Ale w poglądach na rolę izb środowisko było zasadniczo podzielone. Rzecznik Praw Obywatelskich prof. Ewa Łętowska niepokojona była protestami. Jedni nie rozumieli istoty samorządu zawodowego, drudzy doskonale orientowali się w roli
i uprawnieniach korporacji, ale dostrzegali w nich zagrożenie dla swych partykularnych interesów.
W izbach okręgowych wybrano już delegatów na zjazd krajowy.
Nie było jasne, jakie tendencje będą dominowały wśród delegatów. Bardzo krytykowano skład Komitetu Organizacyjnego, ale był on przejrzysty i łatwy do rozszyfrowania
(por. Puls 10/2003).
Krajowej Komisji „Solidarności” zaproponowano oddelegowanie do prac przygotowawczych piętnastu przedstawicieli. Federacja Związków Zawodowych miała ich dwudziestu dwóch. Tymczasem wszystkie ogniwa organizacyjne zdominowane były przez koleżanki i kolegów noszących znaczki „Solidarności”.
Dawało to wówczas poczucie działania w słusznej sprawie. Tak szło nowe. Niewielu zdawało sobie sprawę, że ten masowy, wielomilionowy ruch społeczny to mozaika przeróżnych poglądów, często wzajemnie się wykluczających. Łączyło nas pragnienie odzyskania autentycznej swobody i wiarygodności. Motorem działania była chęć naprawy wszelkich nieprawidłowości działającego dotychczas systemu. Między innymi to było przyczyną zaskakująco małej reprezentacji środowisk akademickich, a zwłaszcza samodzielnych pracowników nauki wśród delegatów. W niektórych izbach powiadano o „wykoszeniu profesury”.
W izbie warszawskiej nie było źle, ale i tak się spotkałem z ironiczną uwagą koleżanki ze studiów, delegata Zrzeszenia Polskich Towarzystw Naukowych, że główną przeszkodą w uzyskaniu mandatu jest stopień samodzielnego pracownika nauki.
To nie było tak. Nie potrafiliśmy dotychczas zdobyć się na wyjaśnienia. Upłynęły lata, zmienił się ustrój, a o wielu sprawach i obyczajach zdążyliśmy zapomnieć. Wracają jednak stare upiory. W jednym z wywiadów prasowych znów przeczytałem: Czym tłumaczyć rezerwę, z jaką – zdaniem autora – odnosi się do działalności samorządu lekarskiego środowisko akademickie? Niegdyś to szczególnie szanowani profesorowie firmowali swymi nazwiskami działalność izby lekarskiej, stawali na jej czele, podnosili jej rangę. Dziś stronią od izby.
W prezydium izby warszawskiej, świadomi jej wielkości i dużej reprezentacji środowiska akademickiego, czuliśmy się zobligowani do wysunięcia kandydata na prezesa izby. Poza tym byliśmy współgospodarzami zjazdu. Uzgodniliśmy, że naszym kandydatem będzie prof. Jan Nielubowicz, wybitny chirurg klinicysta i naukowiec. Doskonale rozumiał, co to jest samorząd. Na naszym pierwszym zjeździe został wybrany na przewodniczącego sądu lekarskiego. Niełatwo było uzyskać zgodę na przedstawienie jego kandydatury. Musiałem np. uzyskać przyzwolenie żony, pani prof. Kistelskiej-Nielubowiczowej (mam nadzieję, że nie zdradzam tajemnic rodzinnych). Zbyt wiele doświadczyła w swym życiu – lekarki i wybitnego naukowca neurologa – by w pełni zaufać nowym wyzwaniom.
Koła zbliżone do Komitetu Obywatelskiego wysuwały kandydaturę prof. Zofii Kuratowskiej. Pracowaliśmy razem w Wojewódzkim Szpitalu Chirurgii Urazowej. Razem zakładaliśmy pierwsze koło „Solidarności”. W stanie wojennym prof. Kuratowską pozbawiono ordynatury. Teraz była „na topie”. Bardzo aktywna w Komitecie Obywatelskim, wybrana do Senatu, w którym została wicemarszałkiem.
Trzecim kandydatem był profesor Tadeusz Chruściel, kierownik Zakładu Farmakologii Klinicznej i Społecznej
w Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego. Delegowany przez Polskie Towarzystwo Lekarskie
– w Komitecie Organizacyjnym z dr Bożeną Pietrzykowską pełnili funkcje sekretarzy. Profesor przewodniczył również Komitetowi Organizacyjnemu izby warszawskiej.
Pierwszy dzień zjazdu odbył się w sali Filharmonii Narodowej. Jednak bardziej od oficjalnych wystąpień absorbowały nas wybory prezesa
i władz Naczelnej Izby Lekarskiej. Odbywały się one drugiego dnia,
w sali Operetki Warszawskiej. Pamiętam dobrze atmosferę tamtych dni, po raz pierwszy pod rządami niekomunistycznego premiera Tadeusza Mazowieckiego.
W Ministerstwie Zdrowia – nowi ludzie. Wydawało się, że prof. Zofia Kuratowska jest stuprocentowym faworytem. Tymczasem z racji obowiązków dyplomatycznych musiała wyjechać do Afryki Południowej. Swój program przedstawiła w piśmie skierowanym do uczestników zjazdu, odczytanym przez jedną z delegatek. Nie uzyskała wystarczającego poparcia – delegaci poczuli się zlekceważeni.
Dwaj pozostali kandydaci stanęli do II tury wyborów w trzecim dniu zjazdu. Prof. Jan Nielubowicz w swym wystąpieniu zdecydowanie akcentował niezależność samorządu od administracji służby zdrowia. Może by to było właściwe w odbiorze dla wielu delegatów rok wcześniej, ale w ministerstwie byli już ludzie, mniej czy bardziej, związani z opozycją. Nie przypadło im to do gustu. Nowy wiceminister, delegat na zjazd apelował: przerzucamy głosy.
Pierwszym prezesem NRL-u został prof. Tadeusz Chruściel. W trzeciej kadencji Okręgowej Izbie Lekarskiej w Warszawie nadano imię prof. Jana Nielubowicza.

Jerzy MOSKWA

Archiwum