27 czerwca 2005

Uważam, że…

Doskonalenie zawodowe

Pamiętam, jak wybitny anestezjolog, profesor Bogdan Kamiński, powtarzał studentom, że lekarz, który ukończył studia 20 czy 30 lat temu, wie połowę tego, co dziś wiemy, np. o możliwościach zwalczaniu bólu, a połowy nie uczył się wcale. I dodawał: Dobrze, że nie wiedzą o tym pacjenci; gorzej, że niekiedy nie wiedzą o tym także lekarze. Powtarzał wielokrotnie, że wiedza też „rdzewieje”, starzeje się, a zdezaktualizowana może przynieść pacjentowi więcej szkody niż pożytku. Te szczere „aż do bólu” słowa jednego z naszych nauczycieli utwierdziły mnie w przekonaniu, że dobrze robimy, organizując w warszawskiej Izbie Lekarskiej krajową konferencję w sprawie doskonalenia zawodowego lekarzy jako elementu bezpieczeństwa zdrowotnego obywateli. Organizując tę konferencję, liczyliśmy na twórczy udział przedstawicieli instytucji, które mają nie tylko wiedzę, ale i władzę, możliwości oraz środki normowania i stałego wspierania procesu doskonalenia zawodowego lekarzy. Zapraszając zaś do udziału np. parlamentarzystów, chcieliśmy – mówiąc szczerze – zwrócić uwagę na nasze problemy nie tych, którzy obecnie sprawują władzę nad nami, ale już zgodnie z kalendarzem wyborczym – chcąc nie chcąc – szykują się do odlotu. Liczyliśmy bardziej na zainteresowanie tych, którzy obecnie tworzą i przedstawiają nowe programy, składają obietnice, że naprawią to, co zostało „sknocone” przez ich poprzedników. Te nasze nadzieje na udział decydentów nie spełniły się, zaproszeni posłowie i senatorowie zawiedli (z jednym chwalebnym wyjątkiem). A mimo to, oceniając przebieg, atmosferę, poziom tego spotkania, długą listę przybyłych – mamy powody do zadowolenia. Konferencja nie miała nic doraźnie załatwić, ale skłonić – grono kompetentnych osób – do wspólnego myślenia. O tym, co można zrobić możliwie najlepiej, aby ułatwić lekarzom nadążanie za postępem nauki i praktyki. I mówiąc bez ogródek, odpowiedzieć na pytanie: kto za to zapłaci.
Nasza konferencja zbiegła się w czasie z obywatelską inicjatywą ustawodawczą naszego samorządu, ogłoszoną przez NRL, która zakłada:
¤ rezydenturę dla każdego absolwenta po ukończeniu stażu,
¤ dwa płatne tygodnie rocznie na doskonalenie zawodowe każdego lekarza,
¤ zaliczanie wszystkich kosztów kształcenia podyplomowego do podstawy opodatkowania.
Ci, którzy tak wiele od lekarza wymagają, mają wobec niego zobowiązania. Łatwo bowiem zapisać w ustawach obowiązki lekarza, trudno natomiast znaleźć w nich wskazanie źródła finansowania kształcenia ustawicznego, zwłaszcza pokrycia kosztów czasu oderwania od pracy, dojazdów, zamieszkania poza domem, podręczników itd.
Uważam, że w kosztach kształcenia, którego potrzeby nikt nie kwestionuje, muszą uczestniczyć nie tyle lekarze, ile pracodawcy i państwo. Tymczasem i jedni, i drudzy przerzucają ciężar kształcenia na lekarza, zmuszając go do angażowania znaczących środków własnych przy tak niskim wynagrodzeniu. Warto tu przypomnieć stwierdzenie, że ustawiczne kształcenie może być bardzo kosztowne, ale ignorancja jest kosztowniejsza . – Te sprawy – powiedział prezes NRL Konstanty Radziwiłł – znajdują się w centrum uwagi samorządu lekarskiego i, miejmy nadzieję, znajdą rozwiązania zgodne z potrzebami i zdrowym rozsądkiem. A na razie na ekranie sali obrad wyświetlono hasło: Lekarzu ucz się sam – z dopiskiem, bo nikt ci w tym nie pomoże.
Uważam także, że z uwagą powinniśmy powracać do tych wypowiedzi, w których ostrzegano przed grożącym nam zbiurokratyzowaniem doskonalenia zawodowego, za które wzięliśmy przecież współodpowiedzialność.
Prof. Tadeusz Tołłoczko – niestety w momencie, kiedy zbierano się już do wyjścia – w emocjonalnym wystąpieniu wyraził swoje obawy wobec tendencji do zbytniego sformalizowania tego, co wprawdzie jest obowiązkiem, ale wynika z zasad etyki; czemu powinno towarzyszyć przekonanie o potrzebie gromadzenia wiedzy i umiejętności, a nie punktów i papierków.
Dosadniej swoją opinię przedstawił doc. Rafał Niżankowski, mówiąc że: często idiotycznie rozdęte wymogi udziału w rozlicznych kursach prowadzą do ich formalnego zaliczania. I dalej, że: ze szczególną patologią w zakresie kursów mamy do czynienia w stomatologii. Z jednej strony obowiązkowe kursy są na żenująco niskim poziomie, których uczestnicy nie chcą odbywać, z drugiej – organizuje się kursy płatne, na które trudno się dostać i o które trzeba zabiegać.
Podzielam te obawy przed pogonią za świadectwami, zaświadczeniami, certyfikatami, za zaliczaniem i kolekcjonowaniem „potwierdzeń udziału”, przed punktomanią. Ale będziemy musieli w tej sprawie znaleźć złoty środek, by w krytycznym zapale nie wylać dziecka z kąpielą.
Kolejna ważna sprawa. Trudno było nie zgodzić się z tymi, którzy domagali się unowocześnienia metod i form na wszystkich etapach doskonalenia zawodowego, oraz dostosowania ich do technicznych możliwości XXI wieku. Wciąż bowiem pokutuje myślenie takie, jak wczoraj: o kursokonferencji, seminarium, wykładzie, na który trzeba dojść, dojechać po to, by wysłuchać prelekcji ilustrowanej – w najlepszym razie – przezroczami. Jakby nie dostrzegano, że i tu świat się zmienił. Że dziś bezpośrednio w domu, przed każdym, kto umie posługiwać się komputerem i zna angielski, stoją otworem biblioteki świata. Każdy może mieć ciągły dostęp do opisywanych tam ciekawych przypadków, a za pomocą telemedycyny może uczestniczyć w operacjach i konsultacjach. Dostępne już dziś nauczanie na poziomie akademickim, np. za pośrednictwem edukacyjnych kanałów telewizji kablowej, powinno nas skłaniać do całkowicie nowego myślenia. Zamiast jednego obowiązującego modelu – zmuszania lekarza do wędrówek „po naukę do miasta” – czas pomyśleć, jak przynajmniej znaczącą część niezbędnej wiedzy dostarczyć mu do domu, wykorzystując do tego dostępne już nośniki dźwięku i obrazu.
Z wielkim zaangażowaniem mówił o tym dr Andrzej Wojtowicz, kierownik Zakładu Chirurgii Stomatologicznej AM w Warszawie, który domagał się wyposażenia sal operacyjnych i klinicznych w systemy transmisji oraz możliwości zapisu unikatowych, pionierskich operacji. Stąd już tylko krok do możliwości upowszechniania wiedzy o tym, co najnowsze, w postaci „przesyłki” do domu zainteresowanego. Już dziś warto zajrzeć na strony medycznej platformy edukacyjnej: www.medycyna.org.pl
Niedostrzeganie możliwości postępu, jakie w dziedzinie nauczania przynoszą ostatnie lata, może uczynić nasze działania anachronicznymi, nieracjonalnymi, nieefektywnymi. Dzięki postępowi bowiem mamy o wiele więcej do zaoferowania lekarzowi, który chce się dokształcać, niż kursokonferencja, nawet tak modna: „z poczęstunkiem i integrującym programem rozrywkowym”.
I jeszcze jedna refleksja. Ważne są doświadczenia zgromadzone już gdzie indziej, zwłaszcza przez naszych zachodnich sąsiadów, na których warto się wzorować. Mogą one być pomocne w radzeniu sobie z problemami ciągłego doskonalenia zawodowego. Po to, by nie wyważać otwartych drzwi, nie zaczynać wszystkiego od nowa, nie odkrywać tego, co już zostało odkryte, przetestowane, sprawdzone, działa. Z tego punktu widzenia arcyciekawe było wystąpienie dr. Piotra Gajewskiego z Uniwersytetu Jagiellońskiego o systemie doskonalenia zawodowego w krajach Unii Europejskiej czy osobiste refleksje prof. Marka Rudnickiego o zasadach kształcenia ustawicznego w Stanach Zjednoczonych, a także wystąpienia naszych gości z zagranicy. Ale, co ciekawe, obalają one nasze wyobrażenia o krajach zachodniej piętnastki jako obszaru zunifikowanego, znormalizowanego według jednego narzuconego wzorca. Tymczasem okazuje się, że obok pewnych wspólnych zasad, takich jak nadzór nad doskonaleniem zawodowym, sprawowany w większości tych krajów przez samorządy, czy powszechnie obowiązujące odpisy podatkowe na pokrycie kosztów szkolenia – systemy kształcenia w tych krajach są zróżnicowane zarówno pod względem formy, jak i treści. Powinno to i nas skłaniać do szukania systemu możliwie „bezbolesnego”, odpowiadającego potrzebom polskiego lekarza.
Uważam – wracając myślami do tej konferencji – że nie możemy poprzestać na tym, co dotychczas robimy, czekając na lepsze czasy. Przeciwnie, trzeba stale wracać do intelektualnego dorobku tej konferencji, który zasługuje na upowszechnienie w naszym środowisku. Z myślą o tym, by dla spraw na niej poruszonych zyskać poparcie lekarzy.

Andrzej WŁODARCZYK

Fot. R. Majkowski

Archiwum