10 września 2005

Życie na kredycie

Z pustego i Salomon nie naleje. Muszę zacząć od przypomnienia tej gorzkiej prawdy, komentując sądowe zwycięstwa mazowieckich szpitali w procesach o pieniądze z NFZ za niezaplanowane w kontrakcie leczenie pacjentów. Nie dość, że Funduszowi nie starcza na regulowanie bieżących należności, to blisko 100 szpitali naszego regionu żąda w sądach cywilnych należności za nadwykonania z poprzednich lat. I ostatnio te procesy wygrywa. Słusznie, bo kto ma sfinansować przekroczenie limitu operacji, jak nie instytucja do tego powołana, skoro zdrowie i życie pacjentów było w niebezpieczeństwie? Oburzające jest jednak to, że świadczeniodawcy oraz NFZ nie mogą się w tej sprawie dogadać bez sądów. Sprawy ciągną się latami, więc zgodnie z prawem zasądzona należność powiększana jest o ustawowe odsetki, które idą w kolejne miliony złotych. To oczywiście cieszy dyrektorów, którzy nie pogardzą takim prezentem. Martwi zaś Fundusz, bo nie wiadomo, skąd weźmie te pieniądze. Ale prawdziwie oburzeni powinni być podatnicy, bo w rzeczywistości to oni zapłacą za tę opieszałość. Pieniądze, które powinny być wydane na zakup dodatkowych świadczeń albo przeznaczone na pensje dla personelu, będą teraz karnymi odsetkami. Jakby było nas stać na taką rozrzutność!
Ten problem ma jednak głębsze dno. Tkwi ono w nieprzejrzystym systemie płacenia szpitalom za świadczenia, które nie zostały ujęte w podstawowym kontrakcie. To wina albo zbyt małej przewidywalności, albo braku wyobraźni. Chomikowanie pieniędzy na czarną godzinę, jak widać, nie popłaca, bo NFZ, który skąpił pieniędzy na ponadlimitowe usługi, musi za sprawą sądu wysupłać je teraz z bieżących składek. A skąd je weźmie? W lipcu mazowiecki oddział Funduszu ostrzegał, że pod koniec roku może mu brakować nawet 300 mln zł na uregulowanie tegorocznych zobowiązań kontraktowych. Komu zabierze i wpędzi w kolejne długi, by wyrównać dawne zobowiązania (ze wspomnianymi odsetkami)?
Wiele już mieliśmy dowodów na to, że kasa w służbie zdrowia zależy od siły argumentów politycznych i z racjonalną gospodarką finansową niewiele ma wspólnego. Liczy się tu i teraz, a co będzie za kilka miesięcy – umyka wyobraźni. To, co niektórzy nazywają „biurokracją zagrażającą interesom chorych”, dla innych jest po prostu niezbędną kontrolą wydawania pieniędzy. Aby móc biedę dzielić w miarę równo, bo nie od dziś wiadomo, że funduszy mamy w ochronie zdrowia zdecydowanie za mało i trzeba nauczyć się dobrze zarządzać tym, co jest do wydania, przez 12 miesięcy w roku,
a nie tylko – powiedzmy – do lata. Ten postulat dotyczy sprawiedliwie wszystkich. Zwłaszcza w gorącym okresie kampanii wyborczej. Ü

Paweł Walewski
Autor jest publicystą „Polityki”

Archiwum