12 listopada 2005

Gorący kartofel

Na pytanie: jaka będzie ochrona zdrowia? – mając w pamięci doświadczenia z przeszłości – można po wyborach dać odpowiedź: przede wszystkim kłopotliwa. Dość wspomnieć, że tym gorącym kartoflem zdążyły się sparzyć i AWS, i Unia Wolności, i SLD. Kto następny?

Tuż przed oddaniem tego numeru do druku odpowiedź na to pytanie nie jest jeszcze znana, bowiem zespoły obu partii właśnie przystąpiły do rozmów. Ich przedstawiciele mają pogodzić ogień z wodą. Nie jest to zadanie łatwe: na długo przed wyborami wiadomo było, że Prawo i Sprawiedliwość oraz Platforma Obywatelska mają całkowicie różne, jeśli nie przeciwstawne, pomysły na ochronę zdrowia. Zarysy programów tych partii „Puls” prezentował w poprzednich numerach, wyrażając opinię, że są przede wszystkim zbiorem haseł, których odcyfrowanie wymaga znajomości szczegółów (a tych – w toku kampanii wyborczej – brakowało). PO oceniała, że program PiS jest zbyt radykalny. Liderzy PiS ripostowali, że program Platformy jest liberalny i „przeznaczony dla niektórych”.
Warto w tym momencie przypomnieć diagnozę postawioną przez ówczesnego wicepremiera Jerzego Hausnera, który powiedział, że w Polsce ochronę zdrowia reformuje się „od ściany do ściany” – czyli każda nowa ekipa przychodzi
z pomysłem całkowitej zmiany porządku ustalonego w trakcie czterech poprzedzających lat. J. Hausner podkreślał wtedy, że żaden duży system nie lubi tak rażącego braku kontynuacji.
W imię oszczędności, lepszego zarządzania oraz – jakżeby inaczej – sprawiedliwości społecznej, PiS proponuje powrót do budżetowego systemu opieki zdrowotnej. „W systemie budżetowym niezwykle skraca się obieg pieniądza. Nie ma pośredników. Ponadto znaczna część składek jest płacona za obywateli przez budżet. Inaczej mówiąc, to jest system, nad którym jest większa kontrola” – tak przedstawiał propozycje PiS reprezentantom służby zdrowia we Wrocławiu Lech Kaczyński na trzy dni przed drugą turą wyborów prezydenckich. Po wystąpieniu Lecha Kaczyńskiego na zadawanie pytań zabrakło czasu…
PiS, proponując swój program, być może nie pamiętał, że zdecydowana większość środowiska medycznego na wiele lat przed 1999 r. (wprowadzenie kas chorych) od budżetu właśnie chciała uciec i popierała utworzenie systemu ubezpieczeń zdrowotnych. Nie brał też chyba pod uwagę tego, że zafundowanie systemowi kolejnej reformy z gatunku „od ściany do ściany” zamiast go wzmocnić – osłabi. Na marginesie – to nie tak, że nie przetrzyma on kolejnej wstrząsowej terapii. System opieki zdrowotnej załamie się bowiem dopiero wtedy, kiedy nastąpi krach finansów publicznych. Dopóki jest wzrost gospodarczy i deficyt budżetowy pozostaje pod kontrolą – bankructwo systemu jest prawie niemożliwe.

Wydawałoby się, że Platforma ma w zanadrzu łagodniejszą formę przemian. Proponuje urynkowienie systemu – czyli m.in. stworzenie kilku konkurujących ze sobą funduszy. Byłoby pewnie bardzo dobrze, gdyby na ulicy Sienkiewicza w Warszawie obok Mazowieckiego Oddziału NFZ znalazł siedzibę Oddział Mazowiecki bis. Nie będzie realną konkurencją dla Oddziału Mazowieckiego np. Oddział Śląski. Pacjenci – co po raz kolejny wykazała „Diagnoza Społeczna” – chcą się przede wszystkim leczyć blisko domu, a żaden ubezpieczyciel nie będzie angażował pieniędzy na kontraktowanie świadczeń na małą liczbę ubezpieczonych daleko od siebie. Jeśli PO tak rozumie wprowadzenie konkurencji – to będzie to kolejna reforma z gatunku „od ściany do ściany”. W ostatnich tygodniach kampanii prezydenckiej trudno jednak było usłyszeć szczegóły – Donald Tusk skoncentrował się na krytyce pomysłów swojego konkurenta. Tusk również spotkał się ze środowiskiem medycznym – 15 października odwiedził Zabrze – miejsce bliskie sercu swojego eksperta do spraw zdrowia, prof. Zbigniewa Religi.

Być może odpowiedzialny polityk powinien w obecnej sytuacji zaryzykować obietnicę „potu i łez”, tłumacząc, że przemiany będą powolne, a czasami bardzo bolesne, a ich pozytywne efekty odczuje przede wszystkim następne pokolenie. Wciąż jeszcze politycy nie zrozumieli, iż nie jest ich zadaniem rozbudzanie niespełnialnych oczekiwań, bowiem i tak robią to media czy przemysł farmaceutyczny. Może należałoby wyśmiać takiego polityka, który zapowiada, że nie będzie kolejek. Człowiek znający realia budżetowe, uwarunkowania epidemiologiczne i społeczne wie bowiem, że albo będą kolejki, albo koszyk świadczeń gwarantowanych zostanie tak okrojony, iż za znakomitą część świadczeń medycznych pacjent będzie musiał płacić
z własnej kieszeni (albo bezpośrednio, albo poprzez ubezpieczenia dodatkowe, które w sytuacji okrojonego dostępu do świadczeń publicznych nie będą tanie). Przy obecnym poziomie finansowania ochrony zdrowia nie ma także co liczyć na szybkie i znaczące podwyższki pensji pracowników medycznych.

Zarówno PiS, jak i PO zdają sobie sprawę z tych problemów. Dlatego też – choć obie partie deklarują chęć zaopiekowania się tym systemem – odpowiedzialność za sektor ochrony zdrowia wolałyby zapewne przekazać komuś innemu. Jest bowiem mała szansa, że na przyjęciu tej odpowiedzialności da się zbić choćby malutki kapitał polityczny, natomiast będąc w opozycji, można zająć wygodny fotel recenzenta.
Słabe to pocieszenie, że Polska nie jest jedynym krajem, który przeżywa permanentny kryzys ochrony zdrowia.
W Czechach lekarze zamknęli gabinety, a minister zdrowia stracił pracę. Czy nie czeka nas powtórka z rozrywki? Ü

Pola DYCHALSKA

Archiwum