6 kwietnia 2006

Kto tu mydli oczy?

Koalicję „Teraz zdrowie”, w której prym chce wieść samorząd lekarski, uważam za egzotyczną. Na inaugurującej konferencji można posadzić za stołem szefów korporacji lekarzy, pielęgniarek i aptekarzy, a obok nich związki zawodowe, organizacje menedżerów i pacjentów, ale co z tego wyniknie poza okolicznościowym zdjęciem na potrzeby mediów? Śmiały postulat, a jednocześnie główny cel działania tego zgromadzenia – wzrost nakładów na ochronę zdrowia o 20 mld zł – już w pierwszym dniu spotkał się z lekceważeniem ze strony rządu. Minęły dwa miesiące i koalicja twardo obstaje przy swoim, ale okazuje się, że priorytetem niekoniecznie jest wzrost nakładów na lecznictwo, lecz właściwie wszystkim chodzi od początku o jedno: wyższe zarobki.
Pauperyzacja zawodowa lekarzy uzasadnia te żądania. Ale ledwie zostały wyartykułowane – koalicyjny monolit zaczyna się sypać, przypominając odwieczną prawdę, że gdzie rozpoczyna się walka o pieniądze, kończą się sentymenty. Zagraniczne firmy farmaceutyczne, które tak ochoczo zgłosiły swój akces do koalicji, mogą czuć się zaskoczone, iż przyjdzie im zamiast „Teraz zdrowie” wspierać (chyba finansowo, bo niby jak inaczej?) hasło „Teraz my”, pod którym lekarze i pielęgniarki stoczą z rządem bój o wyższe pensje. Ale jeszcze bardziej zaskoczeni muszą być menedżerowie (czytaj: dyrektorzy szpitali), że znaleźli się w tym samym chórze. I tu dochodzimy do sedna problemu: deklaracje rządu w sprawie podwyższenia w przyszłym roku nakładów na ochronę zdrowia o 4 mld zł (która to suma – co warto podkreślić – nie jest żadnym prezentem miłościwie nam panującego rządu, lecz zapisanym już dawno w kilku ustawach sejmowych zobowiązaniem poprzedników), wcale nie muszą przełożyć się na podwyżki uposażeń. Bo to nie minister zdrowia ustala dziś lekarskie pensje, lecz dyrektorzy szpitali. Debatując przy koalicyjnym stole z menedżerami i związkami zawodowymi na temat ostrzejszych form protestu, można byłoby wszystko załatwić w jedwabnych rękawiczkach, gdyby tylko strony chciały się wzajemnie wysłuchać.
Ale nie jest to proste, bo w niedoinwestowanych szpitalach zwiększony strumień pieniędzy niekoniecznie, w opinii ich dyrektorów, powinien spłynąć do kieszeni personelu – zawsze przyda się na remont oddziału lub zakup sprzętu (organy właścicielskie już dawno o swojej odpowiedzialności w tym względzie zapomniały). Co gorsza, minister zdrowia nie ma nawet pomysłu, jak zmobilizować „doły”, by słuszne żądania płacowe lekarzy w końcu spełnić. Dlatego koalicja może krzyczeć, wojownicze nastroje podgrzewać, a minister zamydli wszystkim oczy tak skutecznie, że od przyszłego roku – wbrew temu, co obiecuje – nikt żadnych pieniędzy nie zobaczy. Mój kolega anestezjolog właśnie podjął decyzję o wyjeździe do pracy w Hiszpanii. Zbyt sobie ceni swój bystry wzrok. Ü

Paweł Walewski
Autor jest publicystą „Polityki”

Archiwum