22 listopada 2006

Moralność ery genomu

Według starożytnych Greków, maestria Asklepiosa (w Rzymie zwanego Eskulapem) była tak wielka, że pozwalała mu nawet wskrzeszać zmarłych. Zatrwożył się wówczas Zeus, że zostanie zakłócony porządek świata – i uśmiercił „boga sztuki lekarskiej”, umieszczając go wśród gwiazd jako konstelację Wężownika.

Osiągnięcia medycyny – już od czasów Asklepiosa – sprawiają, że jednostki słabsze, niepełnosprawne mają szanse przechytrzyć ewolucję i wymknąć się prawom natury. Ale medycyna i nauki przyrodnicze (zwłaszcza biotechnologia) na tym nie poprzestały. Klonowanie i inżynieria genetyczna sprawiają, że procesem wymykania się prawom ewolucji będzie można sterować, zmieniając kierunek i tempo zmian.
Osiągnięcia nauki i techniki napawają, oczywiście, optymizmem. Niepokój natomiast budzi związany z nimi relatywizm moralny. Jaką cenę trzeba będzie za nie zapłacić? Jak pokierować rozwojem nauki, by nie spowodować katastrofy?
Nauki – a raczej naukowców – nie można myślowo ani uwięzić, ani ograniczyć. Podobnie rynek dla osiągnięć biotechnologicznych jest nieograniczony ilościowo i czasowo: większość ludzi to przecież potencjalni klienci – pacjenci. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że jeżeli wyrazimy zgodę na klonowanie, to nie zdołamy zapobiec komercjalizacji tego zagadnienia, łącznie z powstaniem i bujnym rozwojem „szarej strefy”. W tej sytuacji etyka kliniczna i biotechnologiczna przegrają bój z prawami rynku i ekonomii. Trudno sobie w ogóle wyobrazić, aby jakakolwiek, najpiękniejsza nawet idea była w stanie wygrać starcie z takimi pieniędzmi, jakie niesie ze sobą nieograniczony moralnymi zasadami rozwój biotechnologii.
Niezwykle aktualne staje się pytanie: czy w rzeczywistości rynkowej godność człowieka ma jakiekolwiek szanse w konkurencji z korzyściami pragmatycznymi? Jeśli to utylitaryzm działań miałby stanowić wartość dominującą w życiu człowieka, to natychmiast dochodzi do kolizji wartości takich, jak „godność ludzka i użyteczność”, a nawet „życie ludzkie i użyteczność”. Pojęcie godności i dobra człowieka, w znaczeniu utylitarystycznym, dla każdego może jednak oznaczać co innego; na dodatek znaczenie to może ewoluować w zależności od zmieniających się potrzeb.
Na razie nikt jeszcze nie ma odwagi powiedzieć wprost, że wartości utylitarne są dla niego ważniejsze od wartości moralnych, dlatego brutalną rzeczywistość „perfumuje się” wzniosłymi sloganami i manipuluje definicjami. Niebezpieczeństwo jest tym większe, że nie mamy ani przemyśleń, ani wizji następstw zdominowania medycyny wyłącznie utylitarnym sposobem rozumowania. Tymczasem życie niesie wiele trudnych sytuacji wymagających jednoznacznych decyzji. Musimy zdecydować, jaką pozycję chcemy przyznać człowiekowi wśród ludzi. Czy ma to być status bliźniego, czy też przedmiotu, a może wręcz narzędzia do wykorzystywania innego, słabszego, lub wręcz bezbronnego, człowieka?
Wobec dużej różnorodności światopoglądów i stanowisk w odniesieniu do klonowania ważne jest także, by nie antagonizować stanowisk i nie dyskredytować przekonań swoich oponentów. Bez tego skazani jesteśmy na nieuchronny brak porozumienia, a więc na nierozwiązywalny, trwały konflikt. Dyskusja na temat klonowania powinna być wyrazem intelektualnej wspólnoty celu, dążenia co najmniej do wzajemnego zrozumienia. Mottem powinny być dla nas słowa Seneki: Homo homini res sacra, czyli „Człowiek dla człowieka rzeczą świętą”. Godność osoby ludzkiej nie może jednak być należna tylko silnym, zdrowym i bogatym. Ü

Tadeusz Tołłoczko
przewodniczący
Komitetu Patofizjologii Klinicznej PAN

Archiwum