27 kwietnia 2007

W sprawie „Czarnej księgi”

Jestem głęboko poruszony ostrą reakcją Pana Ministra Religi na apel Doktora Andrzeja Włodarczyka w sprawie zgłaszania zdarzeń niepożądanych związanych z niedofinansowaniem służby zdrowia w Polsce. Moim zdaniem rolą Pana Ministra powinno być prowadzenie konstruktywnego dialogu między wszelkimi instytucjami i osobami prywatnymi zajmującymi się systemem ochrony zdrowia w Polsce. Niezależnie od tego, czy w osobistej opinii Pana Ministra dana instytucja (czy osoba prywatna) jest wiarygodna i godna zaufania. Zarzucanie komuś kłamstwa bez przedstawienia przekonujących dowodów i uznanie, że „z tą osobą rozmawiać już nie będziemy” jest w mojej opinii zwyczajnie niegrzeczne i nie przystoi urzędowi Ministra Zdrowia.
Oczywiście, w ciągu ostatnich lat udało się wprowadzić wiele korzystnych zmian w systemie opieki zdrowotnej w naszym kraju. Nikt nie próbuje tego negować. Jednakże równocześnie wiele spraw zostało pominiętych. Pewne aspekty całego systemu funkcjonują coraz gorzej. W końcu lekarze masowo wyjeżdżają za granicę lub przygotowują się do Ogólnopolskiej Akcji Protestacyjnej nie dlatego, że są inspirowani przez bliżej nieokreślone siły polityczne. Lekarze wyjeżdżają lub protestują, gdyż w chwili obecnej nie widzą w dużej mierze szans na godne życie w naszym rodzinnym kraju. Rzesze pacjentów protestują nie za namową żądnych zysków prawników, lecz dlatego, że często są odsyłani od lekarza z kwitkiem z powodu szeroko pojętego braku mocy przerobowych zakładów opieki zdrowotnej. To są ewidentne fakty. Fakty, które wymagają pilnej interwencji upoważnionych instytucji. (…)
Jeśli zaś chodzi o sam apel Doktora Włodarczyka, to w mojej skromnej opinii, nie odniesie on większego efektu. Przede wszystkim, jeśli ktoś nie chce czegoś widzieć, to i tak nie zobaczy. Przecież bez zgłaszania zdarzeń niepożądanych wiadomo np., że chirurg po 40 godzinach ciągłej pracy jest przemęczony i może dużo łatwiej popełnić błąd; że jedna pielęgniarka dyżurowa na 50 pacjentów to zdecydowanie za mało.
Czy naprawdę komuś wydaje się, że jeśli udokumentuje kilka zgonów na dyżurze przemęczonego doktora, to sprawa jego przemęczenia stanie się lepiej widoczna? Niestety, ja w to wątpię.
Do tego wszystkiego dochodzi fakt odpowiedzialności osoby zgłaszającej zdarzenie niepożądane. W obecnej atmosferze ogólnie panującej nagonki, wzajemnej nieufności, podejrzliwości – zgłoszenie jakiegokolwiek zdarzenia niepożądanego z dużym prawdopodobieństwem uderzyłoby najpierw (i przede wszystkim) w osobę zgłaszającą, a następnie w jej pracodawcę. Nagle okazałoby się, że zgłaszane zdarzenie niepożądane nie wynikło z drastycznego niedofinansowania oddziału i związanego z tym braku leków lub sprzętu, tylko ze złej woli i braku determinacji w działaniu lekarza dyżurnego.
Nikt, nawet w najlepszej wierze, nie podpisze oświadczenia, które bardzo łatwo może obrócić się przeciwko niemu
samemu.
Piotr SŁAWIŃSKI

Archiwum