9 czerwca 2007

Epitafium

Dr n. med. Julia GUTKOWSKA
(1942-2007)

Była dobrym człowiekiem, patriotką, chrześcijanką, wykształconym i inteligentnym fachowcem, uczciwym i pracowitym lekarzem.
Ur. 2 stycznia 1942 r. w Błoniu. Dyplom lekarza otrzymała w 1965 r. – po studiach na Wydziale Pediatrycznym Akademii Medycznej w Warszawie.
Pracowała w szpitalach w Łowiczu i w Żyrardowie. Następnie specjalizowała się w laryngologii dziecięcej – w Dziekanowie Leśnym (1975-
-1977) oraz w Klinice AM przy ul. Litewskiej (1977-1987). Zdała egzamin specjalizacyjny z laryngologii dziecięcej II stopnia. Pracę doktorską obroniła w 1983 r. Odbyła również staż w klinice laryngologii w Londynie.
Brała czynny udział w organizacji pracy Kliniki AM. Pełniła także obowiązki nauczyciela akademickiego, uczyła studentów
i lekarzy. W 1991 r. przystąpiła do konkursu na stanowisko kierownika Oddziału Laryngologii w Szpitalu Dziecięcym przy ul. Niekłańskiej. Prowadziła ten oddział na wysokim poziomie przez 8 lat.
Autorka wielu prac naukowych. Aktywnie uczestniczyła w kongresach naukowych oraz w pracy towarzystw naukowych – w kraju i za granicą. W latach 1983-1988 była sekretarzem Sekcji Laryngologów Dziecięcych. Odznaczona przez władze miejskie medalem „Syrenki” – „Za Zasługi dla Miasta Warszawy”.
W 1999 r. przeszła na emeryturę. Nadal brała udział w życiu naukowym, prowadziła praktykę prywatną w Błoniu i Warszawie. Chorowała krótko.
Miała dużo przyjaciół – działała w szeregach „Solidarności”. Jej odejście było bolesne dla koleżanek, kolegów, rodziny i pacjentów.
Cześć Jej pamięci.
prof. Ewa Kossowska

Dr n. med. Zdzisława MAKSZEWSKA-CHĘTNIK
(1935-2007)

12 stycznia 2007 r. w Lublinie, na cmentarzu przy ul. Lipowej, z głębokim smutkiem
i żalem pożegnaliśmy naszą Koleżankę –
dr n. med. Zdzisławę Makszewską-Chętnik.
W tym mieście ukończyła szkołę średnią i studia na Wydziale Lekarskim Akademii Medycznej. Po uzyskaniu dyplomu lekarza (1960) zamieszkała
w Warszawie i podjęła pierwszą pracę. Od 1961 r. – jako lekarz Kolejowej Służby Zdrowia – przez 43 lata zajmowała się lecznictwem okulistycznym, aż do 2004 r., kiedy to odeszła na emeryturę.
Od 1965 r. pracowała w Zakładzie Okulistyki Centralnego Ośrodka Badawczego Kolejowej Służby Zdrowia w Warszawie na etacie, kolejno: asystenta, starszego asystenta i adiunkta. W tym czasie uzyskała pierwszy stopień specjalizacji – z okulistyki i drugi stopień –
w zakresie medycyny kolejowej. W 1977 r. na podstawie rozprawy „Zdolność rozpoznawania barw i przebieg adaptacji do ciemności w przewlekłych chorobach wątroby” otrzymała stopień naukowy doktora nauk medycznych
Z oddaniem wykonywała pracę związaną z leczeniem chorób oczu. Prowadziła również ważną działalność dotyczącą orzecznictwa okulistycznego w kolejnictwie. Zagadnienia te omówiła w kilkudziesięciu publikacjach.
Otrzymała szereg odznaczeń państwowych i resortowych, m.in. Złoty Krzyż Zasługi oraz „Za wzorową pracę w służbie zdrowia”.
Kochała podróże i muzykę. Była powszechnie lubianym lekarzem, serdeczną
i życzliwą koleżanką. Taką pozostanie w naszej pamięci.

prof. Danuta Trusiewicz

Odszedł
Andrzej Janusz FORTUNA

Odszedł od nas na zawsze Andrzej Janusz Fortuna. Trochę nas, bliskich Mu, oswoił ze swoim odejściem, bo od przeszło sześciu lat cierpiał i walczył z tą najgorszą z chorób, a od roku topniał w oczach. Ale się nie załamywał. Mówił o stanie swego zdrowia otwarcie, podawał detale kuracji, żartował jak zawsze, i na dobrą sprawę, gdy przychodziło się z wizytą, by Go pokrzepić, samemu wychodziło się pokrzepionym jego sarkastycznym, przepojonym ciepłą ironią autokomentarzem.
Zażartował zresztą, z właściwym sobie poczuciem humoru, nawet w kilka minut po śmierci. Powiadomił nas bowiem o tym fakcie osobiście, wysłanym z własnej komórki lakonicznym SMS-em: „Odszedłem od Was. Duchem będę
z Wami. Andrzej Fortuna”. Tak się dowiedzieliśmy, że Go już nie ma. Był czwartek, 26 kwietnia, godz. 17.55.
I tylko u dołu wyświetlacza komórki, między słowami: „opcje” i „wróć”, pozostała dyspozycja dla adresatów: „Odpisz”.
Jak Ci mam odpisać, Januszku? No jak? Pomóż! Podpowiedz!

Czytelnicy „Pulsu” darują ten osobisty ton wstępu, ale przecież chodzi o Człowieka, który jak mało kto związał swoje prywatne losy z samorządem – od pierwszych chwil jego reaktywowania; kto znany był we wszystkich izbach lekarskich kraju z bezpośrednich koleżeńskich kontaktów; kto nadawał ton, był naturalnym liderem; kto odcisnął swoje indywidualne piętno na tym, czym dzisiaj jest samorząd, nie tylko w strukturze jego stomatologicznej autonomii, której był rzecznikiem.
A przecież i tak w słowach ostatniego pożegnania wygłoszonych na Cmentarzu Nowosądeckim przez prezesa Konstantego Radziwiłła znalazła się znamienna konkluzja dotycząca wcale nie medycyny. Bo były jeszcze dwie inne miłości Andrzeja: ukochana Mała Ojczyzna – Sądecczyzna, której się nigdy nie wypierał, nawet na stołecznych salonach, i Basieńka – rozumiana jako ostoja rodzinnego ładu i szczęścia, romantycznie porwana w latach młodości ze swego domu, bo jej rodzice uważali Go za sprawcę mezaliansu. Więc uciekli oboje po studiach na daleką Rzeszowszczyznę – i tam oboje rozpoczynali dorosłe życie.

Andrzej Fortuna, przez przyjaciół nazywany Januszem, urodził się 3 sierpnia 1936 r. w Nowym Sączu, w rodzinie urzędniczej – ojciec był urzędnikiem skarbowym, matka przedszkolanką. Maturę uzyskał w 1953 r. w słynnym sądeckim Liceum im. Jana Długosza, po czym podjął studia stomatologiczne na Akademii Medycznej w Krakowie. Wybór kierunku studiów był dość przypadkowy: ot, podczas wakacji, jeszcze przed ukończeniem szkoły średniej, ojciec pomógł mu zarobić kilka groszy u swojego dobrego znajomego, szefa Przychodni Wojskowej
w Krynicy – Andrzej został tam zatrudniony jako… pomoc dentystyczna. Zaczynał więc od abecadła stomatologicznego, ale to mu się spodobało.
Podobało mu się też życie studenckie. W żadną działalność Zrzeszenia Studentów się nie angażował, a tym bardziej w politykę, mimo że podczas wydarzeń Października 1956 mieszkał
z jednym z ówczesnych liderów tego ruchu, dr. Jerzym Piątkowskim. – Ot, byłem ze dwa razy w „rotundzie” na wiecu – powiedział mi, wspominając tamte lata.
Pierwszą pracę zawodową podjął
w 1960 r. w Ośrodku Zdrowia w Starym Sączu. Potem pracował w gabinecie dentystycznym Technikum Chemicznego. Następnie trafił do wspomnianych Siedlisk pod Rzeszowem, skąd wrócili do Sącza we dwójkę z Basią po 2 latach, już z maleńkim synkiem, Maćkiem. Wreszcie znalazł posadę, bo trafił do ówczesnej sztandarowej budowli regionu, czyli Sądeckich Zakładów Elektrod Węglowych, gdzie prowadził przychodnię. Budował też dom dla rodziny,
w której pojawił się już drugi syn, Tomek.
I tak go zastała w początku lat 70. przypadkowa propozycja objęcia stanowiska inspektora stomatologii regionu, który właśnie awansował do rangi nowego województwa. Wtedy poznał Zbyszka Żaka, z którym się zaprzyjaźnił na resztę życia (mawiali o sobie, że są „braciszkami”). I to Zbyszek wciągnął go w życie społeczne, rekomendując m.in. na stanowisko nowo powstającej Wojewódzkiej Przychodni Stomatologicznej w Nowym Sączu. Wtedy też uzyskał doktorat, zakładał w regionie przychodnie stomatologiczne, zdobywał sprzęt i pozyskiwał przyjaciół, dając się poznać jako znakomity organizator. W 1983 r. został wicedyrektorem ds. lecznictwa miejscowego Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego im. J. Śniadeckiego, które to obowiązki pełnił przez 10 lat; w 1989 r. jako bezpartyjny awansowany nawet na dyrektora naczelnego.
Wtedy to zaangażował się w reaktywowanie samorządu lekarskiego, delegowany do Komitetu Założycielskiego z ramienia Polskiego Towarzystwa Stomatologicznego. Pracował w Komisji Legislacyjnej, kandydował do Naczelnego Sądu Lekarskiego z listy „Solidarności”, w ostatniej chwili przeniesiony na listę delegatów do NRL, gdzie… przegrał (zabrakło mu 12 głosów). Ale wszedł do władz niebawem, dokooptowany do Naczelnej Rady Lekarskiej w miejsce prof. Józefowicza (po jego rezygnacji). W 1993 r. został pierwszym przewodniczącym Komisji Stomatologicznej NRL i odtąd pozostał we władzach NIL do końca życia, pełniąc m.in. obowiązki wiceprezesa NRL w części II kadencji i przez III oraz ponownie w bieżącej V. Był też
w IV kadencji wiceprzewodniczącym ORL w Krakowie – był z nią związany nieprzer-wanie przez 17 lat.

Omówienie dorobku Andrzeja jest niemożliwe w krótkim szkicu. Wspólnie ze Zbyszkiem był inicjatorem dorocznych ogólnopolskich konferencji stomatologicznych w Rytrze pn. „Polska Południowa”. Organizator autonomii stomatologów w ramach samorządu, poczynając od ukształtowania systemu wyborczego. Jednocześnie przeciwnik ich wyodrębnienia się w samodzielną organizację. Chlubił się faktem, że stomatolodzy pierwsi w polskiej medycynie osiągnęli status wolnego zawodu.
Zasiadał w dziesiątkach komisji eksperckich, od Sejmowej Komisji Zdrowia poczynając. Redagował strony stomatologiczne w „Gazecie Lekarskiej”. Walczył o wyceny punktowe świadczeń stomatologicznych w kasach chorych i Funduszu. Przez kilkanaście kolejnych lat spędzał w stolicy dwa-trzy dni w tygodniu, pracowicie wypełniając swoje obowiązki samorządowe.
A piszę „obowiązki”, bo tak traktował swą społeczną misję, już w początku bieżącej dekady ograniczając do minimum bezpośrednią pracę zawodową.
Był też Andrzej Janusz postacią urokliwą towarzysko, obdarzoną niezrównanym poczuciem humoru, serdeczną
w kontaktach. Miał wspaniały talent negocjacyjny, wkraczał w samo sedno sporów, łagodząc je, cywilizując, sprowadzając do właściwych proporcji.
Pełen wdzięku gawędziarz, dusza towarzystwa, kompan, z którym chciałoby się „konie kraść”. Będzie nam Go brakowało w Warszawie, w Krakowie, w Nowym Sączu – bo drugiego takiego jak On nieprędko spotkamy na swej drodze.

Żegnaj, Januszku! Smutno nam bez Ciebie! Ale pamięć o Tobie będzie nam towarzyszyć po kres naszych dni.

Stefan Ciepły

Msza za śp. Andrzeja FORTUNĘ odbyła się
28 kwietnia br. w kościele pw. św. Kazimierza
w Nowym Sączu. Pogrzeb miał miejsce

na Cmentarzu Głównym przy ul. Śniadeckich.

Licznie zgromadzili się przyjaciele, znajomi. Przedstawicieli samorządu lekarskiego reprezentowały najwyższe władze
w osobie przewodniczącego NRL K. Radziwiłła oraz przewodniczących poszczególnych izb i kolegów dentystów. Warszawską Izbę reprezentowali: wiceprzewodniczący ORL
R. Majkowski, Z. Annusewicz, K. Makuch, M. Romańska.
Msza za Zmarłego była wielce ceremonialna i wzruszająca, prowadzona przez dwóch księży, w pięknej oprawie muzycznej.
Wszyscy ze smutkiem pożegnali Kolegę Andrzeja.

Mariola Romańska

Wspomnienie
o Doktorze
Jerzym SZAFRANKU

Niedawno minął rok od śmierci i pogrzebu dr. n. med. Jerzego Szafranka. Nasze środowisko poniosło ogromną stratę. Przez ten czas mogliśmy sobie uświadomić, jak bardzo nam Go brakuje. Był instytucją i symbolem naszego szpitala.
Dopóki żył i pracował, był największym fachowym autorytetem – najlepszym psychiatrą praktykiem, teoretykiem, orzecznikiem. Ostatnią instancją, do której odwoływano się w sprawach zawodowych – lekarskich czy orzeczniczych. Starszym kolegą, umiejącym doradzić
w sprawach życiowych i osobistych, zachowującym rozsądne proporcje i umiar przy podejmowaniu decyzji. Znakomitym i oddanym pacjentom lekarzem,
a zajmował się z poświęceniem szczególnie trudną dziedziną medycyny – psychiatrią dzieci i młodzieży.

Specjalizację psychiatryczną zdobył pod kierunkiem prof. Tadeusza Bilikiewicza w Akademii Medycznej w Gdańsku, gdzie – jeszcze jako student – pracował jako asystent w Zakładzie Fizjologii. Począwszy od 1957 r. był ordynatorem Oddziału Psychiatrycznego, a następnie przez kilka lat dyrektorem Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Gorzowie Wielkopolskim.
W 1969 r. podjął pracę w Szpitalu Psychiatrycznym w Krychnowicach – jako ordynator organizowanego przez siebie Oddziału Psychiatrii Dziecięco-Młodzieżowej. Na stanowisku tym przepracował 32 lata.
Przez ten czas wykształcił całe pokolenia specjalistów. Był wspaniałym nauczycielem zawodu. Pełniąc obowiązki tutora, zawsze służył młodszym kolegom radą, pomocą oraz własnym przykładem.
W wyjątkowy sposób prezentował umiejętności i wielkie doświadczenie orzecznicze. Jako biegły psychiatra sądowy był znany, nie tylko w sądach radomskich, ze swoich rzetelnych i wnikliwych opinii sądowo-psychiatrycznych, świadczących o Jego głębokiej wiedzy oraz umiejętności jasnego i precyzyjnego formułowania wniosków.
Był doskonałym przełożonym, ordynatorem kształcącym asystentów i personel pielęgniarski, którym dawał podstawy rzetelnej pracy zawodowej. Wymagającym i surowym zwierzchnikiem, ale jednocześnie dającym podwładnym poczucie bezpieczeństwa, wynikające
z pracy na oddziale, gdzie obowiązują jasne reguły, wymagana jest wiedza i rzetelność zawodowa, a szef dla pracujących tam lekarzy i pielęgniarek jest osobą o niekwestionowanym autorytecie.
Doceniał dążenie do podnoszenia umiejętności zawodowych. Sam również stale poszerzał swoje kwalifikacje, na bieżąco śledził postępy wiedzy ogólnomedycznej i psychiatrycznej. Prowadził działalność naukową – wyniki swoich prac publikował w periodykach fachowych. Był znakomitym specjalistą
w zakresie psychiatrii.
Nie zasklepiał się przy tym w pracy zawodowej – brał aktywny udział w przemianach społecznych, uczestniczył
w reaktywacji samorządu lekarskiego
w 1989 r. Cieszył się ogromnym zaufaniem środowiska, dlatego od samego początku był naszym delegatem i przedstawicielem w izbach lekarskich. Członek Związku Zawodowego Lekarzy, również od chwili jego powstania. Potrafił umiejętnie godzić sprawy samorządowe z zawodowymi.
Przez wiele lat z upodobaniem zajmował się także popularyzacją wiedzy medycznej w radomskich szkołach
i lokalnych mediach jako działacz Towarzystwa Wiedzy Powszechnej. Był również wykładowcą w Liceach Pielęgniarskich w Gorzowie Wielkopolskim i w Radomiu.

Dr Jerzy Szafranek był ikoną psychiatrii radomskiej. Dawał naszemu środowisku poczucie wartości, zawsze godnie je reprezentując, czy to w świecie nauki, czy wobec władz administracyjnych, samorządowych, czy sądowych. Był doskonałym animatorem i organizatorem wielu przedsięwzięć o charakterze naukowym – konferencji psychiatrycznych, zjazdów psychiatrii dziecięcej i młodzieżowej. Wspaniale reprezentował na nich nasze środowisko, uczestnicząc w dyskusjach naukowych, toczonych z największymi koryfeuszami nauki.
Miał otwarty, błyskotliwy umysł. Był kulturalnym, oczytanym, zorientowanym w świecie człowiekiem, mającym szerokie zainteresowania i ogromną wiedzę ogólną. Miłym, wesołym i dowcipnym oraz zawsze szarmanckim i eleganckim mężczyzną. Ceniony przez przyjaciół, szanowany przez pacjentów, kochany przez rodzinę, wspaniały mąż, ojciec i dziadek.
Stratę takiego wymiaru postaci odczuliśmy głęboko i odczuwamy do dzisiaj.

Katarzyna Karpińska

Archiwum