23 stycznia 2008

Sagi rodzinne – Borkowscy

Zakorzenieni
cz. II

Dylematy młodego lekarza

Wydawałoby się, że medycyna będzie dla Andrzeja Borkowskiego – syna, wnuka i prawnuka lekarzy – naturalnym wyborem drogi życiowej. – A skąd – protestuje Profesor – w liceum wygrałem olimpiadę matematyczną i chciałem pójść na politechnikę. Przyjechał kuzyn z Warszawy i mówi: „Co ty z tą politechniką, tam nie ma ładnych dziewczyn. Najładniejsze są na akademii”. Bo sam chodził z medyczką. Ojciec poradził roztropnie: „Idź na medycynę, a jak ci się nie będzie podobało, to zmienisz”. W końcu, myślę sobie, dlaczego nie? I przez pierwszy rok uważałem, że ja tu tylko na chwilę. Ale jak już pozdawałem egzaminy i pojawiła się perspektywa 3,5 miesiąca wakacji, decyzja przyszła sama. Skądinąd wybór chirurgii też nie był oczywisty. Na pierwszych zajęciach, kiedy nacinali ropień, zemdlałem. No to próbuję interny. Ale po jednym dniu na internie, gdzie wizyty przy łóżkach chorych trwały 4 godziny, stwierdziłem, że jednak chirurgia. I nie miałem już żadnych kłopotów.
Na trzecim roku studiów Andrzejowi Borkowskiemu udaje się dostać na wolontariat do Kliniki Urologii AM, którą kieruje prof. Stefan Wesołowski. Będzie tam pracował do dyplomu w 1965 roku. Już wie, że zostanie urologiem. Staż, w Warszawie wówczas niedostępny, odbywa w szpitalach częstochowskich. Chciałby wrócić do prof. Wesołowskiego, ale w klinice nie mogą go zatrudnić bez warszawskiego meldunku. A w urzędzie mówią, że zameldują, jak będzie miał pracę. Wyjście z tego błędnego koła wymagało czasu, a młody lekarz tuż po stażu go nie miał. – Groziło mi wojsko, postanowiłem wyjechać z Polski. Nadarzyła się świetna okazja. Prof. Wesołowski przyjechał do Częstochowy na wykład z prof. Pierrem Fabre`em z Tuluzy. Przedstawił mnie, a profesor mówi, że u niego jest stypendium dla młodego obcokrajowca. Paszport dostałem na miesiąc, kolega przysłał zaproszenie, rodzice dali 100 dolarów – jadę. W Tuluzie przyjęli mnie do internatu – spanie i jedzenie w szpitalu. A co ze stypendium? – pytam profesora. Bardzo się zdziwił. Był przekonany, że stypendium to ja z Polski dostanę. No i zostałem bez grosza. Profesor dał mi trochę pieniędzy, ale to niewiele zmieniło. Krem do golenia stanowił problem, komunikacja jeszcze większy, bo szpital był 6 kilometrów za miastem. Wegetowałem tak 3 miesiące, do wakacji. Kiedy rozpoczęły się urlopy i w prywatnych klinikach zabrakło ludzi do asystowania przy operacjach, przypomnieli sobie o biednym Polaku.
Jedni płacili lepiej, inni gorzej, niektórzy wcale. Aż trafił na żyłę złota. Profesor ginekolog polubił z nim operować i zatrudnił na stałe.
Z Tuluzy Andrzej Borkowski wysłał do rodziców 100 listów. – W dziesięciu pierwszych pisałem o głupocie Francuzów, którzy po weekendzie mówią tylko o tym, co i gdzie jedli i pili. A od trzydziestego listu ja też piszę to samo. Tam nawet w szpitalu jedzenie było doskonałe. A firmy farmaceutyczne wciąż podsyłały kosze ostryg, skrzynki szampana i inne smakołyki.
W maju 1968 roku obserwuje zmiany zachodzące w społeczeństwie pod wpływem rozruchów, które wstrząsnęły Francją. – Po raz pierwszy w życiu zobaczyłem, jak ludzie manipulują ludźmi. Wystawiali do boju jednych, których niszczono, a potem sami zajmowali ich miejsca. W ten sposób starą strukturę władzy zastępowali nową, burząc ustaloną hierarchię. W środowisku akademickim odsunięto od władzy starych profesorów.
Francuzów polubił i oni polubili jego. W pamiętniku internatu w Tuluzie poświęcono mu cały rozdział jako „un garçon trčs charmant”. Do dziś ma we Francji dużo przyjaciół i często tam bywa. Jednak propozycję pozostania na stałe odrzucił, zdając sobie sprawę, że wśród Francuzów zawsze będzie obcy.
Podczas pobytu w Tuluzie regularnie co trzy miesiące wkłada paszport do koperty i wysyła do Konsulatu PRL w Lyonie. I to się powtarza osiem razy. Ale po raz kolejny mogli już nie przedłużyć, trzeba więc było pomyśleć o przyszłości. Kupuje w Warszawie na Śliskiej kawalerkę – 26 m kw, która w Peweksie kosztowała 1830 dolarów. Warszawski meldunek otrzymuje automatycznie, będąc jeszcze we Francji. Siła dewiz była w PRL nie do przecenienia. – 20 grudnia 1968 roku pomyślałem nagle, że jakbym się spakował, to na Wigilię będę w domu. I wyjechałem.

Wrastanie

Pod koniec lat 60. Szpital im. Weigla w Blachowni pod Częstochową mógł się wydawać bardziej odległy od Szpitala Purpan w Tuluzie, niżby to wynikało z geografii. – Ale to dopiero tam, pod okiem ordynatora chirurgii dr. Tadeusza Demkowa, fantastycznego chirurga, nauczyłem się operować. W Tuluzie asystowałem przy operacjach, tu sam operowałem, i to na kopy. Dr Demkow mnie uczył, ale akceptował nowe rozwiązania, które podpatrzyłem we Francji.
W Blachowni robi specjalizację z chirurgii, żeby móc się specjalizować w urologii. W 1970 roku wraca do Kliniki Urologii AM, do prof. Stefana Wesołowskiego. Spędzi w niej całe życie zawodowe. Kariera Andrzeja Borkowskiego przebiega modelowo: 1973 – doktorat, 1977 – habilitacja, 1987 – tytuł profesora nadzwyczajnego. Pięć lat później jest już profesorem zwyczajnym i obejmuje kierownictwo Katedry i Kliniki Urologii AM, w której przeszedł wszystkie szczeble hierarchii zawodowej i naukowej.
W tym czasie wielokrotnie wyjeżdża na staże naukowe w klinikach uniwersyteckich Francji, Anglii, Holandii, Belgii, Niemiec.
W latach 1992-2000 jest prezesem Polskiego Towarzystwa Urologicznego oraz Komisji Urologii PAN (do 1998). Członek towarzystw urologicznych: europejskiego, amerykańskiego, międzynarodowego, niemieckiego i francuskiego. Na 100-lecie tego ostatniego uhonorowany – jako pierwszy cudzoziemiec – Medalem Felixa Guyona, twórcy nowoczesnej urologii francuskiej. Jest jedynym urologiem z Europy Centralnej i Wschodniej odznaczonym przez Europejskie Towarzystwo Urologiczne Medalem Willy`ego Gregoire`a, założyciela Towarzystwa – za wkład w rozwój urologii w Europie. W latach 1992-2002 Profesor był członkiem zarządu tej organizacji.
Ma na koncie ponad 300 publikacji naukowych i blisko 90 rozdziałów w książkach z dziedziny urologii. Pod redakcją prof. prof. Andrzeja Borkowskiego i Andrzeja Borówki zostały wydane w PZWL „Urazy narządów miednicy mniejszej i zewnętrznych narządów płciowych” (1990), „Nowe metody leczenia kamicy górnych dróg moczowych” (1994), „Choroby gruczołu krokowego” (1997), a pod wspólną redakcją z Maciejem Czaplickim „Nowotwory i torbiele nerek” (2002).
Prof. Andrzej Borkowski jest też redaktorem podręcznika dla studentów „Urologia”, napisanego przez asystentów Kliniki AM na Lindleya (1999), poszerzonego w 2006 roku m.in. o laparoskopię. Za dzieło swego życia uważa wydaną pod swoją redakcją książkę „50 lat Polskiego Towarzystwa Urologicznego” (PTU, 2001).
Po ojcu odziedziczył pasję bibliofilską. Dr Edward Borkowski utracił swój zbiór w czasie wojny, a po wojnie zbierał od nowa – doszedł do 5 tys. tomów, głównie beletrystyki. Prof. Andrzej Borkowski koncentruje się na polskich książkach i czasopismach ilustrowanych z XIX i XX wieku. Zaczął od kolekcjonowania „Tygodnika Ilustrowanego”, w którym drukowano polskie malarstwo i drzeworyty. Chlubi się egzemplarzem „Tygodnika” z 1859 roku i „Wędrowca” z 1863 roku. Zbiera też książki o malarstwie polskim. Kupuje w antykwariatach, na pchlich targach i aukcjach. Białym krukiem jego biblioteki jest druk z 1789 roku na temat prawa o miastach, przygotowany dla posłów na sejm.

Dziewczyna z Nowego Światu
Latem 1969 roku Andrzej Borkowski odpoczywa na Mazurach z kolegą. Zasypia nad jeziorem Bełdan. Nagle do brzegu dopływa kajakiem kolega z dziewczyną. – W pierwszych miesiącach pobytu w Tuluzie, kiedy byłem samotny i bez grosza, powracało do mnie marzenie: idę ośnieżonym Nowym Światem i spotykam dziewczynę, która zostanie moją żoną. To nie była konkretna osoba. Konkretny był Nowy Świat, śnieg i moja pewność, że się z nią ożenię. A teraz spojrzałem na tę dziewczynę i wiedziałem, że to ona. Bo to była ona. 6 lat mieszkała na Nowym Świecie. A w Częstochowie jej rodzina niemal sąsiadowała z moją. Była jeszcze w podstawówce, kiedy ja zdawałem maturę, po maturze poszła do Warszawy na prawo i do tej pory się nie spotkaliśmy.

W 1970 roku Bożena Ciszewska zostaje panią Borkowską. Robi aplikację sędziowską i adwokacką, ale ciężka choroba uniemożliwia jej kontynuowanie świetnie się zapowiadającej kariery adwokackiej. Po kilku latach wróci do zawodu jako radca prawny.

Dr Tomasz Borkowski, rocznik 1971, syn tej pary, przedstawiciel piątego pokolenia lekarzy w rodzinie, poszedł dokładnie śladami ojca. Po dyplomie na warszawskiej AM rozpoczął pracę w Klinice Urologii, pod jego opieką. Po specjalizacjach z chirurgii i urologii trafił na rok do szpitala Henriego Mondora w Paryżu, gdzie uczył się laparoskopii. – Chciałem wprowadzić laparoskopię w Klinice – mówi Profesor. – Nowe metody muszą przyswajać ludzie młodzi, dlatego wciąż namawiam moich pracowników, żeby wyjeżdżali za granicę inwestować w swoje wykształcenie, ale trudno ich do tego przekonać. Od 10 lat istnieje stypendium Europejskiego Towarzystwa Urologicznego dla 30 lekarzy rocznie. Korzystają z niego Czesi, Węgrzy, Bułgarzy, a z Polski zaledwie po 2-3 osoby na rok. Bo młodzi lekarze, jeżeli decydują się na wyjazd z Polski, to przeważnie nie po naukę, tylko na zarobek, i to już na stałe. Niedawno trzech moich asystentów wyjechało do Anglii i Szwecji. Trzeba non stop inwestować w ludzi, bo coraz to ktoś wyjeżdża i już nie wraca.

Tomasz Borkowski (doktorat 2005) ożenił się 10 lat temu z koleżanką z roku. Aleksandra (z domu Kuźnik) jest okulistką. Ona również była na europejskim stypendium – w klinice okulistycznej w Paryżu.

Córka państwa Borkowskich Zofia jest prawniczką, jak matka. – Mąż mówi do niej: Zoniu, jak mój ojciec do mojej mamy – śmieje się Profesor.

Wspólną pasją całej rodziny są narty, co roku razem wyjeżdżają. – Z czworga wnuków tylko najmłodsza, dwuletnia, jeszcze nie jeździ. Ja biorę też udział w dorocznych mistrzostwach urologów. Nawet je kiedyś wygrałem – w klasie profesorów. Ale młodsi mnie prześcignęli i ostatnio zajmuję trzecie miejsce.

Ewa DOBROWOLSKA

Archiwum