14 maja 2008

Kiedy będą kartki?

Jeden z portali internetowych, który za główny cel stawia sobie aktywne propagowanie zdrowego stylu życia, podał informację, iż Ministerstwo Zdrowia rozważa wprowadzenie kartek na usługi medyczne. Talony byłyby wydawane ubezpieczonym (nawet bezrobotni mogliby się po nie zgłaszać do Urzędów Pracy), a wszystko po to, by ograniczyć liczbę błahych wizyt i rozładować kolejki w przychodniach. Nie rozumiem tylko, dlaczego pod tym sensacyjnym – według autorów – doniesieniem umieszczono wstydliwy komentarz, że wiadomość jest „oczywiście primaaprilisowym żartem”. Nie byłbym taki pewien, czy słowo „oczywiście” jest tu na miejscu. Żyjemy w kraju, w którym niejedna śmieszność stała się najprawdziwszym newsem, a skandale uchodzą za rzecz normalną, przyjmowaną ze zrozumieniem. Z reglamentacją świadczeń w ochronie zdrowia mamy do czynienia już od dawna, a czy rozdaje się na nie ludziom talony, czy wydaje zwykłe rozporządzenia podpisane w majestacie prawa przez prezesów Narodowego Funduszu Zdrowia – wychodzi na to samo.

A jednak politycy, gdy zapytać ich o dostęp do usług medycznych, boją się mówić o jakichkolwiek ograniczeniach. Donald Tusk tak przejął się dolą najbiedniejszych rodzin, że w finale Białego Szczytu zdecydowanie odrzucił możliwość wprowadzenia drobnych opłat za wizyty u lekarzy. Czy żaden z doradców nie może mu wytłumaczyć, że tego rodzaju dopłaty nie mają na celu zasilenia państwowej kasy dodatkowymi pieniędzmi obywateli (na to liberalny premier pozwolić nie może), ale mają zniechęcić do korzystania z opieki medycznej tych, którzy jej nie potrzebują, a od lekarzy i recept czują się po prostu uzależnieni? To rodzaj uszczelki, a nie źródło dochodów. Oczywiście, tego rodzaju operacja grozi zwiększonym napływem pacjentów do pogotowia i szpitalnych izb przyjęć, ale jeśli tam wprowadzono by czytelne zasady udzielania darmowej pomocy w odróżnieniu od porad, za które trzeba by zapłacić – i nad tym bałaganem można by zapanować. Nic z tego, lepiej się opozycji nie narażać!

Ale pomysł z kartkami przełknąć łatwiej. Operację można połączyć z nieśmiertelną akcją wprowadzania RUM-u, przy której poległo już kilku ministrów i szefów NFZ.
W tym wypadku też chodziło o dokładną ewidencję usług. A może kartki na zabiegi zamienić po prostu na bon zdrowotny, o którym jeszcze niedawno rozpisywali się teoretycy naszej reformy? I dr Bukiel był za, i prezes Sośnierz go wspierał. Droga od talonu do bonu już nie tak daleka (wcale nie mówię, że był to pomysł zły), ale – jak widać – nawet najbardziej kuriozalne żarty, jakie mogą przyjść do głowy z okazji primaaprilisowego święta, w naszej ochronie zdrowia nie wydają się bezsensowne. Gorzej, że są urzędnicy, którzy chcą je realizować

Paweł WALEWSKI
Autor jest publicystą „Polityki”

Archiwum