22 lipca 2008

Przemyślenia nad wierszami Pawła Grabowskiego

W ubiegłym roku, w wyniku konkursu poetyckiego ogłoszonego przez ORL (którego byłam jurorką), dostaliśmy ciekawy tomik „Powrót Don Kichota i inne wiersze”. Autor wygrał ten konkurs i otrzymał nagrodę w postaci wydania owych utworów (por. „Puls” nr 5/2008).
Gdy mam przed sobą dobre i mądre wiersze, cieszę się, że poezja jest i czuje się dobrze, choć wielokrotnie wieszczono jej upadek. Przy wierszach lekarza zastanawiam się nad genezą twórczości i jej rolą w życiu zawodowym autora. Wiele tu pytań. Czy to sposób na odreagowanie traumatycznych doznań? A może poza mająca uczynić autora lepszym od „zwykłych łapiduchów”, ludzi o „schabowej psychice”? Inne pytanie to czy autor jest osobą piszącą, czy poetą? Zgadzam się bowiem z poglądem Jarosława Iwaszkiewicza, którego zdaniem, poetą się jest stale (przeczy to twierdzeniu Norwida, że poetą się bywa), nawet gdy nie napisało się ani jednego wiersza. Chodzi tu o inne, poetyczne widzenie świata, i to jest naturalną cechą człowieka poety. Są też ludzie piszący nawet dobre wiersze, ale nie należy nazywać ich poetami; ich skrzydła nie sprawdzają się na wietrze.
W Grabowskim wyczuwam poetę, dobrze zatem, że napisał już wiele wierszy. Nie jest on bowiem debiutantem. Ma już całkiem pokaźny dorobek twórczy, ale lubi sprawdzać się w konkursach. Ten nasz to kolejny, którego jest laureatem.
Grabowski jest solidnie osadzony w zawodzie, ma doskonałe kwalifikacje i wszelkie dane, aby sądzić, że jest dobrym człowiekiem przy łóżku chorego, że cechuje go niezbędna empatia, zwłaszcza że jest onkologiem.
Chciałabym, żeby ta empatia była promocją dla lekarskiego poetyzowania i świeciła niewidoczną lampką łagodności w momencie zderzenia z ludzkim dramatem. Grabowski sprawdza się jako rzetelny i serdeczny dla chorego lekarz. Czyli szlachetne słowo jego poezji ma pokrycie w prawdzie najbardziej odpowiedzialnej pracy onkologa. Sprawdziłam to, staram się bowiem unikać polukrowanych pochwał, li tylko dla potrzeb recenzji.
Grabowski czerpie pełną garścią z zasobów kulturowych. Widać, jak starannie czyta poezję, zna historię, swobodnie porusza się w gęstwinie własnej dżungli, czyli wśród metafor. Mam jedynie pretensję o to „zaczytanie” Herbertem. Cogito to kartezjańskie „myślę” i nie bez powodu użył tego pomysłu na imię ten niewątpliwie wielki poeta.
Co zatem znaczy Popito? To imię nie znaczy nic, czyli lepiej byłoby dać spokój z tym natrętnym skojarzeniem, dla dobra oryginalności wiersza, który w bardzo chwalebny sposób może być kojarzony z najlepszą poezją. Nie powinna jednak ta ocena wynikać z podobnego brzmienia w tytule. Precz z panem Popito! Czyż nie lepiej „kusić pana Jana”? Wszak sam Grabowski woła donośnym głosem: „pozostań sobą, jesteś jaki jesteś”. Czyli sam wskazuje najlepszą drogę. Pewien mądry kompozytor mówił młodemu adeptowi sztuki, że trzeba tworzyć po swojemu, bo w tonacji c-moll jeszcze całe oceany pomysłów, a co najważniejsze – można zaniedbać i nie poznać do końca swoich wspaniałych i oryginalnych możliwości. Sławny Witold Rowicki powiadał, że nie trzeba starać się dyrygować lepiej od innych, bo można zadyrygować gorzej, niż się potrafi.

Wiersze Grabowskiego są bogate językowo, ale nieprzesłodzone, może niektóre grzeszą nadmiarem słów. Warto czasem zostawić coś w zawieszeniu, niech będzie tajemnica w puencie, bo ona jest duszą wiersza. To ta bomba, która powinna wybuchać pod stołem poety. Jestem przekonana, że Paweł Grabowski zadba o to „uzbrojenie” stołu i gromadzi już zasoby szlachetnego metaforycznego prochu. Jest też w jego wierszach dobra dusza, czyli „twardowszczyzna”, cytowana przez krytyka i poetę (jurora także), opiekuna i akuszera bardzo wielu piszących i poetów, Zdzisława T. Łączkowskiego.

Pawłowi Grabowskiemu życzymy nowych wierszy, niekoniecznie na konkursy.

pan Popito tęskni

mówił
dom trzeba budować zawsze
pozwolić mi zaistnieć drewnem i kamieniem
żeby
zapachniał różą i wanilią
kiedy nie potrafisz odnaleźć
odległego kraju miasta wyspy

pozwól mu także
na śmiech serdeczny
spokojne oddechy dzieci którym noc niestraszna
ślady palców na szybie
te są przecież trwalsze niż kamień i drzewo
a jeśli kiedyś wytęskniona wyspa
okaże się tylko
powtarzanym przez wieki
żartem sławnego filozofa
a ziemia ucieknie spod stóp
i zbyt szybko zacznie się obracać
z daleka go zobaczysz
blask w szerokich źrenicach okien
serce zawsze na oścież otwarte
pozwala wracać
do siebie

Paweł GRABOWSKI

Słońce na łące
Doktorowi Stanisławowi Trelińskiemu

Dziękuję Ci Staszku stokrotnie
Za światło w nas wielokrotne

Pędzi ni z prawa ni z lewa
Wprost i już wzrok zdumiewa

Cienie drzew przewracają się na mnie
Nie każdego czarowne olśnienie ogarnie

Trwa we mnie uroczysko rozkwitłej łąki
Pomimo przestrzeni odległej rozłąki

Naniosłeś pędzelkiem subtelności widoku
Teraz werniksuj dla pamięci półmroku
Piotr Edward GOŁĘBSKI

ranek pana Popito

zanim popłynie w twardych żyłach miasta
pan Popito bierze prysznic
wypija mocną kawę
jak zwykle
ciasno zapięty pod szyją guzik
doskonale do okoliczności dobrany krawat
srebrna spinka i uśmiech
przez krótką chwilę klucz nerwowo kręci się w drzwiach
porzucona bez słowa samotność
bezpiecznie uwięziona milczy
w czterech ścianach

jedno może trzy piętra później
pan Popito bez lęku spogląda przed siebie
przyszłość ma betonową twarz
w makijażu ze stali i szkła
jesteśmy sobie potrzebni – myśli
to miasto mną oddycha
tym miastem oddycham
ono we mnie żyje
ja w nim

zapakowany w garnitur najlepszej marki
produkt z górnej półki
skuteczny nienaganny
pan Popito
wchodzi w swoje miasto jak w dym

Paweł GRABOWSKI

Jolanta ZARĘBA-WRONKOWSKA

Archiwum