10 września 2008

Złote spotkanie po pół wieku (1952 – 1958 – 2008)

Jeszcze tyle rzeczy na świecie nas nęci
Wytrwaliśmy w medycynie
Wytrwajmy w pamięci…

maja 2008 r.: Sala Senacka Rektoratu Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Poczet sztandarowy uczelni. Rektor elekt… i my, wczorajsi absolwenci Wydziału Lekarskiego Akademii Medycznej w Warszawie, dziewczyny i chłopaki z końca lat pięćdziesiątych, gorące głowy z tamtych lat. Gaude Mater PoloniaGaudeamus igitur. Sala wypełniona po brzegi, uroczysty nastrój, chwila wyjątkowa.
Pół wieku temu otrzymaliśmy dyplomy lekarskie. Dziś jesteśmy po najważniejszym egzaminie podyplomowym. Zdawaliśmy go pięćdziesiąt lat. Jego Magnificencja Rektor Elekt prof. dr hab. n. med. Marek Krawczyk wręczył nam symboliczne złote dyplomy. Nasze lekarskie półwiecze zostaje wpisane do życiowego indeksu. Przez te lata ciężko pracowaliśmy, osiągaliśmy sukcesy i upadaliśmy, żeby zaraz wstać i iść dalej. Kochaliśmy, zakładaliśmy rodziny. Przez nasze szpitale i gabinety przeszła armia pacjentów. Były radości, awanse, triumfy, a często zaraz łzy. Dzieci, wnuki. Pułapki, normalny chichot tak zwanego prawdziwego życia z emerytalnym finałem.
Do Sali Senackiej przybyło sto osiemdziesiąt pięć osób. To tylko część naszej braci, kilkadziesiąt osób udało się do krainy niepowrotów, są też chorzy, są rozsiani po świecie. Ten czas nas rozproszył, oddalił. Nie ma już naszych wielkich profesorów. Byli to szczególni i godni ludzie. Uczyli nas medycyny mądrej i uczciwej. Mimo ponurego czasu tworzyli szkoły i niezapomniane klimaty nauki. Napisałam o nich półżartem, symbolicznie, takie małe światełka przypomnień w ALBUMIE przeznaczonym przeze mnie dla moich wydziałowych współbraci.

Po części odnowienia dyplomów rozpaliły się radości spotkań, powitania, wzruszenia, zawrzało prawie tak, jak kiedyś w przerwie między wykładami.

Potem był wspólny obiad, a właściwie bankiet. Dalej mogliśmy cieszyć się sobą. Radość ze spotkania z Elą i Grzesiem Janczewskimi, aby kolejny raz stwierdzić, jacy są wspaniali, uroczy i bliscy, a czas jedynie uhonorował ich dorobek naukowy. Spojrzeć w oczy Reni Mytkowskiej, aby zobaczyć tę samą wczorajszą i dzisiejszą prawdę. Pośmiać się z Alinką Sawicką, a potem porozmawiać z nią o najpoważniejszych sprawach. Przypomnieć się Ali Królickiej, odkryć niezmienny urok Basi Korcz, wsłuchać się w opowieści o życiu Mariana Piotrowskiego. Pożartować z cichym i powściągliwym Jankiem Nobisem, usiąść przy Eli Romaniuk i wspomnieć to, co nasze wspólne, lekarskie. Przytulić Basię Walczak-Lao, Bronię Szalecką, pogadać o Antku, który przedwcześnie odszedł. Znowu skonstatować, że Sylwia Malanowska jest ciągle niebezpiecznie inteligentna, że Krysia i Ziutek Kierscy chyba już nie odfruną na egzotyczne wyspy i będą nas sobą cieszyć tu, w kraju. Hania Buczowska, nasza Syrenka, ma swój syreni urok, a Lidka Wójcik patrzy oczami niezmiennej dziewczynki. Dobrze, że Jurek Halter nie wybiera się już na Spitzbergen.

Tyle do opowiedzenia. Jakieś zdjęcia… dzieci… wnuków. Jakimi słowami streścić pół wieku? Trudno opisać wszystkie wrażenia z każdego zdania zamienionego ze spotkanym kolegą. Obiecujemy zadzwonić, spotkać się, ale przede wszystkim pamiętać. Wdzięczni naszym kolegom organizatorom za trud i inicjatywę tego spotkania. Wiele sobie obiecujemy, aby dokończyć niedopowiedziane, cieszyć się, że jesteśmy. Czy los pomoże dotrzymać?

Jolanta
ZARĘBA-WRONKOWSKA

Grupa V, kurs A; od lewej: I. Pucołowska, S. Brzozowski, Z. Krynicka, A. Królicka, L. Marianowski, J. Oskierko-Jeznacki, dalej: B. Mach,
R. Maciejewicz, M. Piotrowski. Tworki. Po ćwiczeniach. 1957 r.

Archiwum