28 stycznia 2009

I co dalej?

Uff, mamy za sobą kolejny rok politycznych igrzysk wokół zdrowia. Dało się przeżyć – przecież występujący na tej arenie aktorzy są wciąż ci sami, zamieniają się tylko miejscami. Jestem w stanie zrozumieć, dlaczego na Broadwayu rekordowo długo grane musicale mają za sobą po kilkaset, a w niektórych wypadkach nawet ponad tysiąc przedstawień, – wędruje na nie wciąż inna publiczność z całego świata. U nas widowni nie da się zmienić, więc ze sceny wieje nudą, nasze tuzy od reform są już przyzwyczajone do identycznych oklasków. I trzeba przyznać, że publika im ich nie skąpi, raz po raz słyszę o kolejnej „Księdze”, projekcie, przełomie, jakby wszystko to miało – zgodnie z zamysłem autorów – w jakikolwiek sposób poprawić sytuację naszej ochrony zdrowia i choć w minimalnym stopniu pomóc pacjentom lub lekarzom. Każdy dziennikarz piszący o reformie może bez trudu wyjąć z archiwum swój artykuł sprzed kilku lat i nawet nazwisk bohaterów nie musi zmieniać, bo będą to z pewnością ci sami eksperci i politycy, którzy dziś toczą między sobą spór na iluzorycznie nowy, jakże gorący temat. Czy naprawdę nikt nie widzi, jak mocno są to odgrzewane kotlety? Cóż z tego, że idea koszyka świadczeń gwarantowanych albo przekształcenia szpitali w spółki kołacze się po Sejmie od lat (gdy władzę sprawowało SLD, PiS, a teraz PO), skoro za każdym razem była torpedowana przez partie opozycyjne o zmieniających się barwach? Był więc czas do tego przywyknąć. Takich przykładów można podać mnóstwo.
A przecież w międzyczasie mieliśmy hucznie rozreklamowane obrady Okrągłego Stołu (2003 r.), nie mniej spektakularny Biały Szczyt (2008 r.) – i efekt porozumienia ponad podziałami też okazał się marny. Jeśli nawet uda się osiągnąć kompromis na poziomie ogólnych haseł, to kiedy przychodzi do konkretów – zaczynają się rozbieżności. Bo jak pogodzić splot tak wielu interesów: związkowców, przedstawicieli samorządów medycznych, organizacji pacjentów? Nawet w samym środowisku lekarskim czego innego oczekują od reformy lekarze rodzinni, specjaliści, młodzi stażyści, szefowie klinik. Pielęgniarki walczą o swoje. O ustępstwach nie ma mowy.
Jesteśmy już chyba zmęczeni tymi utarczkami, a wizji – jak najlepiej zorganizować system opieki medycznej i w którym kierunku powinien być reformowany, niezależnie od zabarwienia politycznego kolejnych rządów – jak nie było, tak nie ma. Dlatego przestałem wierzyć, że ochronę zdrowia uda się w Polsce jeszcze komukolwiek naprawić. Kiedy słyszę polityków i związkowców nadużywających hasła „dla dobra pacjenta”, mam ochotę im za to wstawiennictwo serdecznie podziękować: kogo chcecie na to nabrać?
 
Paweł Walewski
Autor jest publicystą „Polityki”

Archiwum