16 maja 2009

Prof. Mieczysław Obtułowicz – Wspomnienia pacjenta i lekarza

Mój kontakt z prof. Mieczysławem Obtułowiczem był „dwufazowy”. Kiedy w latach 1947-49 jako licealista jeździłem do Krakowa, zawsze zatrzymywałem się u mojego stryja, mecenasa, który w Słomnikach (20 km od Krakowa) praktykował jako adwokat. Jego dom był murowanym, ale starym budynkiem, z drewnianą podłogą i nieco poniżej poziomu ulicy. W owych latach problem wilgoci i zagrzybienia mieszkań nie był uważany za bardzo ważny. Mieszkanie na pewno było utrzymywane w czystości. Podłogi pastowane, a liczne dywany i kilimy odpowiednio często trzepane. Faktem jednak było, że po kilkugodzinnym pobycie w tym gościnnym domu, zwłaszcza gdy tam nocowałem, wyraźne uczucie duszności zmuszało mnie do używania proszków z efedryną, theobrominą i luminalem w dawce 0.015 (w specjalnie konstruowanych w aptece opłatkach).
Prof. Obtułowicz już wtedy był sławny, więc moja matka (także lekarz) postanowiła, że jego konsultacja jest dla mnie konieczna. Profesor przyjął nas bardzo uprzejmie. Po 60 latach nie jestem w stanie przypomnieć sobie, jakie próby skórne mi wykonywał. Widocznie jako pacjent nie przeżyłem tego zbyt ciężko. Profesor jednak po wizycie wręczył mojej mamie płytkę Petriego z pożywką w żelu i polecił otworzyć ją w mieszkaniu stryja na pewien czas, a potem mu ją dostarczyć. Sądzę, że chodziło o grzyby pleśniowe.
Polecenie zostało posłusznie wykonane. Po jakimś czasie w mieszkaniu pojawiła się butelka pojemności ok. 100 ml z bardzo ciemnym płynem, opakowana jako płyn jałowy i z załączoną kartką, w jakich dawkach i jak często należy wspomniany płyn podskórnie wstrzykiwać. Narada rodzinna była krótka. Ojciec ftyzjatra i specjalista chorób zakaźnych oświadczył, że on tego żadnemu swojemu pacjentowi by nie wstrzyknął, a swojemu synowi w szczególności. Butelka wylądowała w śmietniku i tak zakończyła się moja immunoterapia lat 40. Może i słusznie.
Kilka lat później już jako młody lekarz, idąc na wojskową komisję poborową, wstrzyknąłem sobie podskórnie jedną, a potem drugą ampułkę histaminy i poza czerwoną twarzą, uczuciem gorąca i biciem serca nic mi się nie stało. I tak otrzymałem kategorię A. Był to dla mnie namacalny dowód, że nadreaktywność oskrzeli to problem lokalny, a nie ogólnoustrojowy (co już wtedy było udowodnione, ale mnie nieznane).
Pod koniec lat 50., już po I stopniu specjalizacji, mój szef, prof. Witold Orłowski wyraził zgodę, abym na kilka godzin tygodniowo zatrudnił się w poradni chorób alergicznych, którą właśnie w pobliskim szpitalu organizował prof. Edward Rużyłło. Była to pierwsza w Warszawie poradnia alergologiczna. Poczułem się niedokształcony i ponownie skontaktowałem się z prof. Obtułowiczem.
Poświęciłem w tym celu swój urlop i 2 lub 3 tygodnie spędziłem w Krakowie. Codziennie uczęszczałem do baraku na terenie szpitala przy ul. Kopernika, ale szczerze mówiąc, nie czułem się tam hołubiony. Ot, jeden z tłumu uczestniczących w obchodzie lekarzy. W dużej, kilkunastoosobowej sali leżeli pacjenci z ciężkim AZS albo pęcherzycą, jednym słowem przypadki dermatologiczne. Profesor lubił robić wszystko sam. Pamiętam, że coś było mówione o pojemności oddechowej płuc.
W jednym pokoju znajdował się jakiś aparat, ale nie pamiętam żadnego badania pacjenta. Ambulatorium podobno właśnie w tym czasie było nieczynne. Profesor, kiedy przygotowywał jakieś roztwory diagnostyczne, robił to sam i nie życzył sobie niczyjej pomocy.
Pamiętam, że dużo wtedy mówiło się o alergii pokarmowej, a doc. Nowak (zastępca Profesora) bardzo podkreślał wagę alergii na ziemniaki. Ciekawe, że w czasie całego mojego przebywania w klinice prof. Obtułowicza nie usłyszałem ani jednego słowa o problemie pyłkowicy, ani w ogóle o pyleniu się roślin. Nie poznałem również osobiście pani doc. Weiss, która była najpierw pacjentem, a później współpracownikiem Profesora. A przecież po latach wielokrotnie cytowałem jej pracę habilitacyjną z 1968 r. o pyłkowicy w Polsce.
Z perspektywy lat to, co działo się w Krakowie na przełomie lat 50. i 60., było, jak właściwie wszystko w PRL-u, spóźnione blisko 20 lat wobec medycyny zachodniej. Żadnych szczepionek. Żadnych przyzwoitych roztworów diagnostycznych.
Byłem bardzo wdzięczny prof. Obtułowiczowi, że zechciał uchylić mi rąbka tajemnicy na temat ówczesnej alergologii, ale dużo to tego nie było. Niewątpliwie jednak zasługą Profesora był sam fakt, że poruszył on, niewątpliwie jako pierwszy w Polsce, problem alergii i częściowo astmy oskrzelowej.

Kazimierz L. MAY

Archiwum