20 października 2009

Egzamin z ginekologii

Literatura i życie

„Zagrajcież mi, niechaj cofnie się świat”

Za udział w nocnym jam session, które urządziliśmy w naszym klubie „Katakumby” na Rynku Starego Miasta, gdzie przez całą noc odpowiadałem za szafę
z wódką, zapłaciłem niezdanym egzaminem z ginekologii i położnictwa.
Rankiem, osłabiony i zupełnie niewyspany, zgłosiłem się na egzamin. Najgorsze było to, że kiedy pierwszym tramwajem dotarłem około 5. rano na ulicę Madalińskiego, natychmiast udałem się do świetlicy szpitalnej, licząc na godzinkę regeneracyjnego snu. Ciężko zmorzony trudami nocy, w palcie, tak jak stałem, zwaliłem się na krzesło w jakiejś pustej sali. Naturalnie, zasnąłem natychmiast. W pewnym momencie obudziły mnie krzątanina i gwar. Kiedy otworzyłem oczy, doszło do mej świadomości, że przecież znajduję się w sali, w której odbywają się odprawy. Uratowało mnie to, że gdy głowa opadła mi na stolik, zza pazuchy wysunął się zwinięty w rulon skrypt z położnictwa i ginekologii. Zerwałem się jak oparzony, by salwować się ucieczką, mrucząc coś o nocnym powtarzaniu przed egzaminem, odprowadzały mnie współczujące spojrzenia asystentów Kliniki. Na szczęście, na odprawę nie dotarł jeszcze profesor, ale i tak egzamin miałem „przerąbany” z powodu potężnego kaca, który odbierał mi wszelką wolę do walki z egzaminatorem. Następnego dnia poszła w lud hiobowa wieść: Artur zdał – ale mówiąc językiem sportowym, to na 2:1, czyli kał zdał, mocz zdał, ale ginekologię przewalił! Jakkolwiek wykładów profesora Lesińskiego nie słuchałem, gdyż z założenia na wykłady nie chodziłem, aby „nie marnować młodych lat”, bo przecież tyle ciekawszych rzeczy na mnie czekało, to jednak ćwiczenia zaliczałem. Odbyłem też obowiązujący „internat”, który polegał na skoszarowaniu nas w szpitalu przez 14 dni, abyśmy opanowali sztukę przyjmowania porodów. Jak wiadomo, kobiety najczęściej rodzą w nocy. Spędzanie kolejnych dni w Klinice jeszcze można było znieść, ale żeby marnować noce? O, to było już za wiele! W wyjściowe ubranka, które przechowywały nam zaprzyjaźnione pielęgniarki, przebieraliśmy się wieczorami i jako „cywile” swobodnie udawaliśmy się na miasto, na – mówiąc językiem wojskowym – „z góry zaplanowane pozycje”, którymi były Kameralna, Bristol lub Europejski (tzw. Dołek, inaczej Kamieniołomy). Nie dziwi przeto, że w wyniku tak odbytej praktyki miałem tylko bezbłędnie opanowane zalecenia dla rodzących, wydawane im w ostatniej fazie porodu.
Mimo heroicznych wysiłków, by w ostatniej chwili wyuczyć się potrzebnego materiału, musiałem polec na egzaminie, gdyż – co tu dużo mówić – w starciu z profesorem stałem na pozycji mocno przegranej.
Z profesorem Lesińskim, u którego „przewaliłem” egzamin, spotkałem się wkrótce pewnej nocy w Bristolu. Profesor zjawił się w towarzystwie zupełnie niekiepskiej damy, ale na parkiecie był wyraźnie znudzony swą partnerką, która koniecznie chciała z nim tańczyć, „przywarłszy tak blisko, że nie zostawało miejsca na żadne uczucie”.
– Jak to dobrze znów spotkać się z panem profesorem – wykrzyknąłem radośnie, na co profesor zaprosił mnie do swego stolika, przy którym powoli wyjawiłem okoliczności naszego pierwszego spotkania. Rozbawiony profesor oznajmił, że w każdej chwili może mnie przepytać na powtórkę. Idąc za ciosem, odrzekłem: Jestem gotów, choćby natychmiast.
– Tak – przeciągle powiedział profesor – no to niech kolega mi powie, co to jest poród opóźniony?
Pragnąc dobrze usposobić egzaminatora, powiedziałem, że chciałbym nieco rozbudować entrée i rozpocząć od tego, czym w ogóle jest poród i jakie rodzaje porodów rozróżniamy.
– Zasadniczo rozróżniamy trzy rodzaje porodów – rozpocząłem – poród prawidłowy, po upływie 10 miesięcy księżycowych; poród przedwczesny, przed tym terminem; i poród opóźniony, rok po śmierci męża.
– Dziękuję, więcej nie trzeba – odrzekł wyraźnie rozbawiony profesor. Żebym o panu nie zapomniał, teraz wypijemy jeszcze po dwa martele i jutro, koniecznie jutro rano, proszę się zgłosić z indeksem.

Artur Dziak

Archiwum