7 lutego 2010

WIELKI LEKARZ. Profesor Stefan Wesołowski (16.08.1908 – 26.12.2009)

Profesor Stefan Wesołowski zmarł w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia w wieku 102 lat.
Wszedł do panteonu pomnikowych postaci naszej medycyny, którymi byli m.in. tacy profesorowie, jak Witold Orłowski, Ludwik Paszkiewicz, Adam Czyżewicz, Jan Nielubowicz, Witold Zawadowski oraz wielu innych lekarzy. Był znakomitym urologiem, twórcą i ojcem tej specjalności lekarskiej.
Z profesorem zżyłem się bliżej w czasie wspólnego pobytu w Libii, w późnych latach 70. Profesor, dla nas lekarzy tam pracujących, był moralnym i naukowym opiekunem, doradcą i najwyższym autorytetem, z którego zdaniem liczyli się też lekarze libijscy. Dzięki Jego ojcowskim radom i opiece mogliśmy przetrwać w nie zawsze miłych dla nas okolicznościach. Libijski dom Państwa Wesołowskich był zawsze otwarty i gościnny, i takim też był przy ulicy Pięknej w Warszawie, gdzie Profesor mieszkał aż do śmierci.
Miałem zaszczyt i przyjemność, razem z małżonką, gościć u nas profesorostwo Wesołowskich. Był to niezapomniany wieczór, kiedy przy dobrym winie Profesor opowiadał anegdoty i zdarzenia ze swego bogatego życia, a Pani Zofia często uzupełniała opowieści męża komentarzami.
Szczególnie utkwił mi w pamięci dzień 18 maja 1996 r., kiedy w Filharmonii Warszawskiej obchodzono uroczyście 60-lecie lekarskiej działalności Profesora. Filharmonię do ostatniego miejsca wypełnili oficjele i lekarze urolodzy z całej Polski i świata, jak również pacjenci, którym Profesor przywrócił zdrowie i chęć do życia. Profesor wszedł na scenę kulejący i przygarbiony. Kiedy dotarł do jej krawędzi, zaczął nagle wywijać hołubce (a miał wtedy 88 lat) i śmiejąc się rzekł „Myśleliście, moi drodzy, że Wesołowski to już dziad do niczego, ale to jeszcze nie mój koniec”. Wszyscy, śmiejąc się, powstali z miejsc i zgotowali Profesorowi owację trwającą kilka minut. Inteligencja, jak pisał Tadeusz Konwicki, jest matką humoru. Profesor tym swoim enterchat wykazał ogromne poczucie humoru i ten humor towarzyszył Mu przez całe życie.
Kochany Profesorze, smutno mi, że już nigdy, przy naszym przypadkowym spotkaniu w okolicy Parku Ujazdowskiego, nie weźmiesz mnie pod rękę i nie powiesz: „Kolego podprowadzę pana kawałek w kierunku pana pracy”. Smutno mi, że nieraz jadąc autobusem w kierunku ul. Pięknej nie zobaczę przez okno Twojej postaci idącej do parku. Cieszę się, że mam wszystkie Twoje książki z dedykacjami oraz wspólne zdjęcia z Twoją i moją żoną. Są to dla mnie bezcenne pamiątki.
Paradoksalnie Twoja śmierć pozwoliła Ci połączyć się z tak ukochaną przez Ciebie żoną, Zofią. Teraz już Państwo będziecie zawsze razem. Może się znowu spotkamy.

Jerzy Borowicz

Archiwum