28 maja 2010

Karać to nie wszystko

Z Elżbietą Rusiecką-Kuczałek,
przwodniczącą Okręgowego Sądu
Lekarskiego w Warszawie
rozmawia Justyna Wojteczek

Co pani myśli, słysząc, że zatrzymano lekarza, który przyjmował pacjentów mając więcej niż 0,2 promila alkoholu we krwi?
Myślę, że kolejny obwiniony trafi przed nasz sąd. Tego typu przewinienia podlegają karze. I dobrze, bo nie można pozwolić na to, by w stanie nietrzeźwości przyjmować chorych. Co lekarz robi po pracy, to jego sprawa, ale w gabinecie musi się zachowywać zgodnie z zasadami. Co prawda, także i poza pracą lekarz powinien dbać o swój wizerunek. Każdy z nas, uczestnicząc w przyjęciu, powinien wiedzieć, ile może wypić. Większość rozsądnych ludzi, a z takimi najczęściej mam do czynienia, wie, gdzie leży granica, której nie można przekroczyć. Trzeba sobie zdawać jednak sprawę z tego, że choroba alkoholowa dotyka także lekarzy. W niektórych izbach są jednostki, powołane do pomocy takim kolegom.

Dochodzi do rozprawy. I co się dzieje?
Jeszcze przed rozprawą taki lekarz doświadcza sankcji administracyjnych i zwykle traci pracę. Chyba, że kryją go koledzy, a samo zachowanie ma milczące przyzwolenie szefa.

Zdarzają się jeszcze takie sytuacje?
Teraz już raczej nie. Postępowanie w sprawie takiego lekarza wszczynane jest z urzędu przez rzecznika odpowiedzialności zawodowej, który zwykle po rozpatrzeniu przekazuje taką sprawę do sądu. Dobrze jest, jeśli lekarz rozumie, czego się dopuścił, kaja się i uznaje swoją winę. Staramy się takiemu lekarzowi pomóc, sugerując mu – tylko sugerując, bo powinności takiej nie ma – żeby poddał się leczeniu.

Czyżby zatem sąd lekarski miał oprócz tego karzącego ramienia także to wspierające, jakby ojcowskie?
Nie, nie ma takiego. Choć wiele środowisk zarzuca nam, że jesteśmy bardzo pobłażliwi wobec kolegów.

No właśnie – czy rzeczywiście tak jest?
To wszystko jest bardziej złożone. Podam pewien przykład, dość charakterystyczny. Była sprawa przeciwko jednemu z lekarzy, pracującemu w dużym szpitalu klinicznym, o specjalności zabiegowej, który za aprobatą swojego dyrektora przyjmował dziennie po 60 chorych. Przyjmował wszystkich, którzy się do niego zgłosili, wychodząc z założenia, że skoro do niego ktoś przyszedł, to dlatego, że wymagał pomocy. Pacjenci garnęli się do niego. Niestety, prawie w ogóle nie prowadził dokumentacji medycznej, bo na to już nie miał czasu. Był jednak świetnym specjalistą i diagnostą. Popełnił drobny błąd lekarski, ale został obwiniony o niedopełnienie obowiązku prowadzenia dokumentacji lekarskiej. I teraz: czy jest to wyłącznie winą lekarza, czy także szefa, który postępowanie tego lekarza aprobował i wiedział doskonale o tym, co się działo? Wszyscy wiedzieli. I jak osądzić takiego lekarza? To jest przecież przede wszystkim wina przyzwolenia na takie działanie.
Była też sprawa przeciwko jednemu z ordynatorów warszawskich, do którego pretensje miała rodzina chorego o to, iż ordynator nie obejrzał matki podczas jej krótkiego pobytu w szpitalu. Z rozbrajającą szczerością powiedział tej rodzinie, że nie może w ciągu tygodnia obejrzeć 75 pacjentów, bo ma także inne obowiązki – komisje, zjazdy, wykłady dla studentów itp. Ta prawda była powodem obwinienia tego ordynatora, że nie dołożył należytej staranności w leczeniu pacjentów.

I nie dołożył tej staranności?
Przecież po to ma cały zespół lekarski, by dzielić pomiędzy członków tego zespołu zadania! Nie jest w stanie sprawdzić wszystkiego. Ma sztab ludzi od tego. Zaś jego szczerość wygenerowała skierowanie sprawy do naszego sądu.

Kiedy dochodzi do niedopełnienia należytej staranności?
Przede wszystkim wtedy, kiedy lekarz nie słucha chorego. Kiedy nie wysłucha jego skarg, uwzględniwszy, że czasem pacjent nie potrafi wypowiedzieć tej właściwej skargi. Rzeczą lekarza jest wyciągnięcie prawdy, a nie zbycie takiego pacjenta. Jeśli pacjent narzeka tylko na wrastające paznokcie u nóg, to zadaniem lekarza jest sprawdzić, czy nie ma ciężkiej choroby narządowej. Trzeba jednak wziąć pod uwagę to, że lekarz na jednego pacjenta ma 15 minut. W tym czasie musi pacjenta wysłuchać, zbadać, wypełnić dokładnie dokumentację. W większości lekarze nie robią pełnego badania, które powinno polegać na obejrzeniu źrenic, języka, sprawdzeniu węzłów chłonnych, osłuchaniu płuc i serca, zbadaniu brzucha i na samym końcu stóp. A nie przeprowadzając pełnego badania, mogą przeoczyć ważne objawy jakiejś choroby. Nie jest zatem to wszystko takie proste.

Jak obwinieni zachowują się na rozprawie?
Jest kilka charakterystycznych zachowań. Niektórzy lekarze są butni, nonszalanccy, niegrzecznie zwracają się do składu sędziowskiego, mówią do nas „Proszę pani, proszę pana, nie ma pani racji”. Telefon dzwoni w kieszeni, mimo że przed salą jest podana informacja o tym, że trzeba go wyłączyć na czas rozprawy. Często są to lekarze dobrze sytuowani.
Drugą grupą są obwinieni, którzy zdają sobie sprawę z tego, że popełnili błąd i przyznają się do tego, przed rozprawą nie sypiają po nocach, chodzą roztrzęsieni. Jeśli obwiniony przyznaje się do winy, nie prowadzimy rozprawy. Pytamy tylko, czy obwiniony lekarz chce się dobrowolnie poddać karze. Bywa tak, że ci lekarze nie wiedzą, jakie są kary. Zwykle proszą o najniższą, i często taką właśnie dostają, jeśli przewinienie nie było o bardzo dużym ciężarze gatunkowym.
Trzecią grupę obwinionych stanowią ci, którzy będą się bronić za wszelką cenę, i za wszelką cenę będą udowadniać, że nie ma winy, choć jej dowody są ewidentne.
Przychodzą z prawnikami. Ci zaś, dzielą włos na czworo, o wszystko wypytują, przedłużają sprawę, wnoszą o powołanie dodatkowych świadków. Zwykle adwokat we wszystkim przeszkadza. Lepiej, jeśli obwiniony przychodzi z kolegą lekarzem jako obrońcą, bo on jest najlepiej zorientowany. Zwłaszcza, jeśli pracuje w tym samym ośrodku, co obwiniony.

Naogląda się pani rozmaitych zachowań…
Pamiętam taką lekarkę, która nie rozpoznała zawału, pomimo tego, że w pokoju obok był aparat ekg. To była pani, której szef nigdy nie puścił na żadne szkolenie.
Pacjent, który się do niej zgłosił, narzekał na bóle w klatce piersiowej promieniujące do barku. Ona rozpoznała neuralgię międzyżebrową oraz zapalenie stawu barkowego i przepisała mu niesterydowe leki przeciwzapalne. Tymczasem był to zawał. Nie dołożyła należytej staranności, tym bardziej, że tuż obok miała aparat ekg. Została ukarana, ale ponadto nałożyliśmy na nią obowiązek przeszkolenia w jednym z oddziałów klinicznych. Ta lekarka ręce złożyła z wdzięczności. „Boże, nareszcie pójdę na szkolenie, bo ja sama pracuję w rejonie, nie ma mnie kto zastąpić!” Potraktowała to jako niemal nagrodę.

Znała pani prof. Nielubowicza…
Miałam to szczęście. Sąd okręgowy działał na początku pod kierunkiem prof. Nielubowicza. O ile pamiętam, profesor nigdy nie prowadził spraw. Znakomicie natomiast kierował naszym zespołem. To był wielkiej klasy lekarz. Była taka sprawa ginekologa, który wykonał zabieg przerwania pięciomiesięcznej ciąży u kobiety, która przyjechała do niego z jakiegoś miasta w Polsce. Po zabiegu wsiadła w pociąg i niemal się wykrwawiła. Pomimo tego, że miał zawieszone prawo wykonywania zawodu, to lekarz ten nadal praktykował. Profesor powiedział, że nie może umrzeć dopóki ten lekarz spokojnie praktykuje.

Od tamtego czasu minęło wiele lat. Teraz mamy nowe przepisy dotyczące odpowiedzialności zawodowej. Jak te nowe regulacje wpłyną na pracę sądu lekarskiego?
Na przykład ustanowienie nowego stanowiska sędziego rezerwowego, to idealna sprawa. Muszę podkreślić, że w warszawskiej izbie mamy sąd złożony ze wspaniałych, oddanych i rzetelnych ludzi. Bywa jednak tak, że kolega jedzie z jakiegoś odległego miejsca, stoi w korku, gdy tymczasem wszyscy już czekają na rozpoczęcie rozprawy. Sędzia rezerwowy siedzi na wszystkich rozprawach, zna sprawę i w takiej sytuacji „wskakuje” na miejsce nieobecnego. Bardzo się też cieszę, że kary są bardziej zróżnicowane. Od dawna to postulowaliśmy. Za mała była rozpiętość: upomnienie, nagana, a potem od razu zawieszenie prawa wykonywania zawodu. Dobrym rozwiązaniem są kary pośrednie – pieniężne. Sądzę, że świetnie sprawdzą się w wypadku lekarzy recydywistów.

Są tacy?
Niestety… Mamy na przykład lekarza dentystę, który już siódmy raz będzie stawał przed sądem. Miał nawet zawieszone prawo wykonywania zawodu, to przeniósł się do innego miasta… Nagana dla lekarza pracującego na własny rachunek we własnym gabinecie to żadna kara – schowa ją do szuflady i będzie pracował dalej.
Kara pieniężna być może będzie lepszą karą. Lada dzień będziemy te kary stosować.

Jak ocenia Pani novum polegające na przyznaniu pokrzywdzonemu pacjentowi statusu strony?
Jeszcze nie wiem. Na pewno sąd będzie bardziej obciążony. Myślę, że uratuje nas mediator, odciąży w łatwiejszych sprawach.

W konfliktach między lekarzami?
Obawiam się, że akurat tutaj może być trudno. Wbrew pozorom bywają to bardzo trudne sprawy. Mamy teraz krakowską sprawę – molocha, w której siedemnastu luminarzy medycyny z Krakowa wystąpiło przeciwko swojemu dawnemu przełożonemu, również luminarzowi z Krakowa. Zarzucają mu rozmaite pomówienia: nieumiejętność, niekompetencję, fałszowanie prac naukowych i tym podobne. Ta sprawa nie zakończy się prędko, bo osoba obwiniona wyjechała za granicę i prędko nie wróci, bo tam świetnie prosperuje.

Takich konfliktowych spraw między lekarzami nie było wcześniej?
Nie przypominam sobie takich spraw z pierwszych lat działalności samorządu.

Skąd ten wzrost się bierze?
Czasem chodzi o pieniądze, a czasem o wielkie ambicje naukowe. Lekarze ambitni często nie potrafią współpracować. Najwięcej jest jednak spraw etycznych. Takich, gdzie chodzi na przykład o wystawienie zaświadczenia bez oglądania pacjenta.

Są sprawy, których się pani najbardziej obawia?
Tych, które dotyczą błędów, w konsekwencji prowadzących do śmierci człowieka. Zdarzają się.

Pierwszym przewodniczącym Okręgowego Sądu Lekarskiego w Warszawie był prof. Jan Nielubowicz. Pełnił tę funkcję przez dwie kadencję. Jego następcą był dr n. med. Stefan Jaworski (dwie kadencje).
Dla dr n. med. Elżbiety Rusieckiej-Kuczałek obecna kadencja jest także jej drugą.

60-70 – tyle spraw rocznie rozpatruje sąd OIL w Warszawie.
23 – tylu lekarzom do tej pory sąd zawiesił prawo wykonywania zawodu, w tym m.in.: 12 – na pół roku, 1 – na 8 miesięcy, 6 – na rok, 1 – na 2 lata, 3 – na 3 lata.

Archiwum