23 listopada 2012

Bez znieczulenia

Marek Balicki
Mówię „stop!” zadłużaniu się szpitali – stwierdził niedawno minister Arłukowicz w wywiadzie udzielonym jednej z najbardziej opiniotwórczych gazet. I trudno się z tym nie zgodzić. Sprawa jest przecież dla wszystkich oczywista: szpitale nie powinny się zadłużać, a minister ma tego dopilnować. A jeśli szpitale są źle zarządzane, to ktoś wreszcie musi powiedzieć „stop”, w domyśle – kompetentny minister. I chyba właśnie o wywołanie takiego efektu chodziło.
Bliższe przyjrzenie się sprawie każe jednak powątpiewać w szczerość intencji ministra, a nawet doszukiwać się próby manipulowania opinią publiczną. Wspomniany wywiad dotyczył nagłośnionej w ostatnich tygodniach dramatycznej sytuacji finansowej Centrum Zdrowia Dziecka, jednego z najlepszych polskich szpitali.
Pierwsze pytanie, jakie się nasuwa, brzmi: dlaczego minister zajął się problemem dopiero wówczas, kiedy nagłośniły go media zaalarmowane rozpaczliwym listem prof. Książyka, dyrektora CZD? Przecież ministerstwo od dawna znało sytuację szpitala. Znał ją również minister Arłukowicz, i to nie tylko ze swojej wcześniejszej działalności. Już kilka miesięcy temu, wkrótce po objęciu ministerialnej funkcji, tłumaczył się NIK z zarzutów stawianych właśnie w sprawie CZD. Zresztą ostrzeżenia o spodziewanych problemach Centrum Zdrowia Dziecka pojawiły się dużo wcześniej.
W 2008 r. na posiedzeniu Sejmowej Komisji Zdrowia, której poseł Arłukowicz był członkiem, prezes NFZ mówił, że wprowadzenie rozliczeń opartych na JGP będzie niekorzystne dla CZD i trzeba wypracować jakieś rozwiązanie.
W marcu 2009 r. zaniepokojony poseł Arłukowicz złożył interpelację w sprawie pogarszania się sytuacji szpitali pediatrycznych. Pisał wówczas do minister Kopacz, że wprowadzona przez NFZ wycena świadczeń nie uwzględnia specyfiki leczenia dzieci, i domagał się urealnienia stawek. Dlaczego zatem minister, który notabene jest pediatrą, nie zajął się problemem szpitali dziecięcych zaraz po objęciu stanowiska? Na co czekał?
Mówiąc o sytuacji szpitali, powinien też pamiętać, że wzrost kosztów opieki zdrowotnej zależy głównie od czynników zewnętrznych, w tym decyzji rządu, a nie dyrektorów szpitali. Na przykład dwukrotny wzrost kosztów ubezpieczenia OC szpitali oraz podwyższenie wysokości składki rentowej bez rekompensaty to była decyzja rządu. Dobrze, że chociaż odłożono w czasie obowiązek ubezpieczenia od zdarzeń medycznych.
Zgadzam się z ministrem, że w zarządzaniu zawsze można coś poprawić. Nigdy nie jest idealne. Ale proponowałbym zacząć od własnego podwórka. NIK wytknął ministerstwu, że – dysponując odpowiednim oprzyrządowaniem prawnym – nie zainicjowało w tych latach potrzebnych zmian ani nie dokonało niezbędnych przekształceń w nadzorowanych przez siebie instytutach. Na dodatek nadzór nad działalnością instytutów sprawowali wiceministrowie, którzy jednocześnie nie zawsze nadzorowali departament właściwy do sprawowania nadzoru merytorycznego nad tymi placówkami. Zatem: medice, cura te ipsum!

Archiwum