6 marca 2013

Z Mandalay

Jacek Walczak

Tropikalne rzeki zawsze zadziwiały mnie swoim kolorem, kolorem mlecznej kawy. Taka sama jest rzeka Ayeyarwady, która płynąc zakosami, przecina wzgórza środkowej Birmy. Niewiele tu, na prowincji, zmieniło się od przynajmniej 100 lat. Nawet staroświecki, zardzewiały statek przypomina czasy Kiplinga opisane w książce pt. „Droga do Mandalay”. Płynę w przeciwną stronę, w dół rzeki, z Mandalay do Bagan. Cuchnący smarami i paliwem wodny wehikuł kieruje się na środek rzeki, bowiem dopiero co stał jak najbliżej gliniastego brzegu, a dość liczna gromadka tubylców, głównie dziewcząt, niesłychanie sprawnie wyładowała i przeniosła po przerzuconych chybotliwych deskach kilkadziesiąt worków z ryżem. Kobiety, ale też i dzieci, malują poliki białą pastą. To nie tylko działanie „zdrowotne”, ale i przejaw elegancji. Po obu stronach rzeki zielone wzgórza wręcz obsiane złoconymi stupami, które mimo upływu wieków i panującej tu ogromnej biedy ciągle pozostają w świetnym stanie. Po kilku godzinach rejsu liczba sakralnych budowli na lewym brzegu zdecydowanie się zwiększyła. To Bagan (Pagan) położony w zakolu rzeki. Widok ten przez wielu uznawany jest za najbardziej cudowny i niezwykły nie tylko w Birmie, ale w całej południowo-wschodniej Azji. Widok tysięcy buddyjskich klasztorów (patho) i niekiedy samotnych złoconych stup (zedi) rozciąga się we wszystkie strony. Już przekazy z XIII w. opisują 4500 obiektów sakralnych. Upływ wieków, ale bardziej ręka ludzka sprawiły, że w 1901 r. doliczono się tylko (?) 2157 pomników przeszłości. Prześwietne budowle stały się wtedy, i są do dzisiaj, przykładami architektury sakralnej Birmy. Większość ruin przetrwała w opłakanym stanie, ale niektóre po rekonstrukcji odzyskały świetność.
Czas nadzwyczajnej pomyślności królestwa Bagan trwał wcale niedługo, bo raptem nieco ponad dwa wieki. Wielka transformacja buddyzmu została gwałtownie przerwana w XIII w. Większość badaczy widzi tego przyczyny w niesłychanym rozkwicie mocarstwa plemion mongolskich. Raczej nie Dżyngis-chan, ale jego wnuk Kubilaj-chan, który podjął ekspansję na południe (stał się później pierwszym cesarzem mongolskiej dynastii Yuan ze stolicą w Dadu – dzisiaj Pekin) i dotarł także do Bagan w 1287 r., ostatecznie położył kres wielkiemu imperium. Przynajmniej jeszcze 100 lat miejsce to pełniło rolę centrum religijnego i kulturalnego, by po kolejnych zawieruchach wojennych przez następne cztery stulecia pozostawać na łasce rozmaitych rozbójników, awanturników i rzezimieszków. Dramatyczny proceder paradoksalnie przerwała angielska kolonizacja tej części Azji. Później odzyskanie przez Birmę niepodległości wcale nie skutkowało opieką nad tymi niezwykłymi miejscami. Silne trzęsienie ziemi w 1975 r. dopełniło miary zniszczeń. Dopiero wtedy zaczęły się dość intensywne prace rekonstrukcyjne, zresztą przy wydatnej opiece UNESCO. Z drugiej strony ostatnich pięć dekad niemal zupełnej izolacji Birmy przez juntę wojskową oraz ekonomiczne sankcje nakładane przez możnych współczesnego świata też pozostawiły wyraźne ślady.
Ostatnie zmiany systemowe w Birmie niekoniecznie zaowocują pozytywami. Zaczynające się reformy, zniesienie sankcji i radykalne zmiany polityczno-ekonomiczne przynoszą niespodziewany wybuch komercji, która ewidentnie może zagrozić dziedzictwu Birmańczyków W swoich ostatnich podrygach ustępująca junta zdążyła potajemnie sprzedać międzynarodowej deweloperce kilka smakowitych kęsków.
Monotonny terkot motorów nagle zmienił rytm i zburzył senną atmosferę. Niebawem statek przybił do lewego brzegu i znowu po chybotliwych deskach wydostałem się na gliniasty, pochyły brzeg. Ponad wierzchołkami drzew widać wystające złocone stupy. W stolicy już ogromne zmiany, a jak długo jeszcze ruiny Bagan obronią się przed komercyjnym turystycznym blichtrem? Autentyczne miejsca, autentyczni ludzie będą musieli poddać się globalizacji, a świat Kiplinga pozostanie tylko na kartach książki.
Ciągle w uszach słyszę natrętne słowa piosenki*:
„…Uratuj mnie przed utonięciem w morzu,
Pokonaj mnie na brzegu…”.

Archiwum