17 kwietnia 2013

Bez znieczulenia

W końcu lutego na stronach internetowych Ministerstwa Zdrowia pojawiła się długo oczekiwana informacja o wysokości zadłużenia wymagalnego placówek publicznych na koniec 2012 r. Okazuje się, że ciągu ostatniego roku zwiększyło się o prawie 9 proc. Ten niepokojący proces trwa już drugi rok. W 2011 zobowiązania przeterminowane wzrosły o 8 proc. Martwi nie tylko samo zjawisko, ale również jego skala. Można przewidywać, że w nieodległej perspektywie, jeśli nic się nie zmieni, a rząd nie podejmie odpowiednich środków zaradczych, powtórzy się sytuacja sprzed kilkunastu lat. Wówczas, wkrótce po wprowadzeniu kas chorych, sporo szpitali szybko wpadło w spiralę zadłużenia, a komornicy zajmowali kolejne szpitalne konta. Zapewne wielu dyrektorów nie potrafiło się wtedy odnaleźć w nowej sytuacji, ale bez wątpienia jedną z głównych przyczyn trudności było relatywne zmniejszenie finansowania szpitali publicznych związane z niedoszacowaniem składki zdrowotnej.
W połowie ubiegłego dziesięciolecia sytuacja finansowa placówek publicznych zaczęła się poprawiać. Wielkość zobowiązań wymagalnych systematycznie, z roku na rok, malała. Jednocześnie wzrosły wynagrodzenia personelu medycznego. Złożyło się na to kilka czynników, m.in.: ustawa restrukturyzacyjna z 2005 r., poprawa zarządzania, a przede wszystkim znaczne zwiększenie budżetu NFZ. Ten okres względnej prosperity skończył się w 2010 r. Pisałem o tym w lutowym „Pulsie”.
Teraz znowu mamy problem. Ministerstwo Zdrowia, zamiast podjąć działania, usiłuje go przemilczeć albo wręcz zafałszować rzeczywistość. W informacji przekazanej niedawno członkom Trójstronnej Komisji ds. Społeczno-Gospodarczych dane dotyczące zadłużenia przedstawiono w taki sposób, że czytelnik musi odnieść wrażenie, iż długi rosły zawsze, także przed 2010 r. A tak nie było.
Dzisiaj rząd powinien wyjaśnić, co takiego wydarzyło się w 2011 r., że pozytywna tendencja z ostatnich lat odwróciła się i zobowiązania szpitali zaczęły znów narastać. Przecież w wyniku uchwalonej w tymże roku ustawy o działalności leczniczej kolejne samodzielne publiczne zakłady opieki zdrowotnej były przekształcane w spółki. Znaczną część zobowiązań przekształcanych placówek przejęły samorządy lub spłacono z dotacji budżetowej. W efekcie placówek pracujących w tradycyjnej formule jest mniej, a działających w formie spółek więcej. Zatem powinno być lepiej, system bardziej „uszczelniony”, tymczasem jest gorzej.
Dlaczego więc rząd milczy? Przyczyna wydaje się prosta i ma naturę polityczną. Nierównowaga między środkami, jakimi dysponuje NFZ, a kwotami potrzebnymi do sfinansowania wykonanych usług szybko się powiększa. Limity i inne biurokratyczne bariery ograniczające pacjentom dostęp do świadczeń okazują się mało skuteczne. Nadwykonania rosną. Ale potwierdzenie tych faktów przez rząd zmuszałoby go do zwiększenia nakładów na leczenie, czyli podwyższenia składki.
A do tego odwagi najwyraźniej brakuje. Tylko dlaczego mają płacić za to publiczne szpitale i ich pacjenci?

Marek Balicki

Archiwum