16 kwietnia 2013

Usłyszane w metrze

Jerzy Borowicz

W wagonie metra siedzi obok siebie dwóch
starszych panów (z wyglądu emerytów).
Nawiązują rozmowę, której treść dociera
do mych uszu. Przysłuchuję się z coraz
większym zainteresowaniem.

TEMAT I
Słuchaj pan, jak to było za komuny. Jak miałeś pan kłopoty i chciałeś załatwić jakąś sprawę, to szedłeś pan do urzędu. Tam pytałeś pan szatniarza lub portiera, który z urzędników bierze. Najczęściej portier wskazywał panu właściwą osobę. Szedłeś pan do pokoju, dajmy na to 24, a tam każdy brał. Dałeś pan stówę lub dwie (w zależności od wagi problemu) i miałeś załatwioną sprawę niemal od ręki. A dzisiaj? Czekasz pan miesiąc, dwa albo pół roku i wychodzisz pan z urzędu z niczym, bo dzisiaj urzędnicy, niestety, nie biorą. Komu to przeszkadzało?

TEMAT II
Weźmy na ten przykład sprawę awarii, cieknący kran i tak dalej. Zgłaszałeś pan problem w administracji, a kiedy ta odpowiednio nie zareagowała, szedłeś pan do dzielnicowego komitetu partii ze skargą na administrację, a tam urzędujący towarzysz brał za telefon i w pana obecności dzwonił do administracji, a ta tak się bała głosu partii, że natychmiast przysyłała do pana hydraulika, który usuwał awarię. Taką moc miała partia. A dzisiaj? Możesz pan dzwonić do administracji dziesięć razy.
I dopiero jak zaleje panu mieszkanie, łaskawie przyślą panu hydraulika. Ach, łza się w oku kręci. Komu ta partia przeszkadzała?

TEMAT III
A weź pan taką służbę zdrowia. Teraz to kompletna paranoja i dom wariatów. Panie, dzisiaj to bezrobotni „stacze” stoją za pacjentów w kolejce do rejestracji, a łaskawy pan doktór przyjmie pana za pół roku (trzy miesiące po pana śmierci). Potrzebowałeś pan odmalować mieszkanie. Szedłeś pan po zwolnienie do lekarza (sam miałem znajomego lekarza na Pradze), dałeś pan stówę i dostawałeś pan trzy dni zwolnienia na „L4”. A jak planowałeś pan dłuższy remont, to dawałeś pan według obowiązującej stawki: trzy dni – stówa, sześć dni – dwie stówy, dziewięć dni – pięć stów. A później już była komisja lekarska, ale przez dziewięć dni mogłeś pan wyremontować całe mieszkanie lub znaleźć inną, krótką fuchę i jeszcze „na chorobie” zarobić. Komu to przeszkadzało? A w ogóle doktory są dzisiaj nerwowe, boją się wypisywać recepty. Pomyłka jest karana i aby było śmiesznie, co trzy miesiące zmieniają im numerację recept. Doktory przeklinają urzędników, a ci szaleją.
Pociąg zbliżał się do stacji „Politechnika”, musiałem wysiadać, a szkoda, bo rozmowa panów była interesująca.

Archiwum