22 sierpnia 2013

Rozterki Prezesa

Kolejny sprawozdawczo-wyborczy zjazd delegatów, który wyłoni nowe władze Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie, odbędzie się 14 i 15 grudnia 2013 r. Największa w Polsce izba, licząca ponad 29 tys. lekarzy i lekarzy dentystów, będzie miała nowego prezesa i nową Radę Okręgową. Z wielką nadzieją patrzę w przyszłość, licząc, że wybrani zostaną lekarze aktywni społecznie, pragnący działać dla swojego środowiska, czyli tak naprawdę chcący coś zrobić także dla samych siebie. Warto więc podsumowywać dokonania minionej VI kadencji, przypadającej na lata 2009-2013, i dziękować tym, którzy podjęli się pełnienia określonych funkcji i sprawowali je naprawdę wzorowo. Myślę, że wbrew potocznej i dość powszechnej negatywnej opinii na temat roli i znaczenia izb lekarskich trudno wyobrazić sobie, o ile gorzej by nam było, gdyby izby nie istniały w tej postaci, w której są. Z mojego punktu widzenia bylibyśmy w sytuacji jeszcze gorszej niż lekarze za naszą wschodnią granicą. A jest ona naprawdę bardzo trudna. Znam ją z bezpośredniego przekazu lekarzy z Białorusi obecnych na Kongresie Polonii Medycznej w Krakowie.
Zaczynając więc od sytuacji politycznej, w której przyszło nam działać, przez drobiazgi odbijające się czkawką w naszej codziennej pracy, można powiedzieć, że podczas VI kadencji prowadziliśmy ustawiczną polemikę, wręcz walkę, z NFZ. Mimo nieuzyskania pełnej satysfakcji z zaplanowanych rozwiązań, kadencja ta nie była jednak zła. Po okresie ponurego tępienia lekarzy w mediach, zakładania kajdanek w świetle reflektorów i publicznego dowodzenia przyjmowania śmiesznych korzyści materialnych przez wytypowane politycznie kozły ofiarne, poszliśmy na wybory nowej władzy z nadzieją na zmianę opcji politycznej na obywatelską, która później okazała się niby-obywatelską. Wybory się udały. Opcja nie sprawdziła się, szczególnie w zakresie służby władzy na rzecz obywateli. Zamienił stryjek siekierkę na kijek. W przenośni i dosłownie. Poprzednicy rąbali jak siekierą w głowę, a następcy często smagali kijem wszystkich za wszystko, co tylko fantazja pozwoliła wymyślić urzędnikom. Zapracowane środowisko dostało i nadal dostaje cięgi, a nie ma możliwości obrony, bo nikt w ramach żadnej platformy, zwłaszcza obywatelskiej, nie chce z nami rozmawiać – nie widzi takiej potrzeby. Nasza władza wie wszystko, wie lepiej i jest nieomylna. Po co gadać z wyrobnikami, jeśli doskonałość jest z władzą, czyli z nimi (najnowsza maksyma rządu).
Minister zdrowia przygotowuje nowe propozycje rozporządzeń, które uderzają w kolejne grupy chorych, czyniąc ich życie koszmarem z wizją braku pomocy, by po protestach wycofywać się z ograniczeń, które nie wiadomo w czyjej głowie się zrodziły. Konsultacje społeczne można było przeprowadzić przed publikacją nowych przepisów, ale tego chyba się już nigdy nie doczekamy. Odporność na krytykę w obliczu kompromitacji stała się dziś normą, a słowo honoru – ministra i podległego mu urzędnika – zniknęło bezpowrotnie w labiryntach biurokracji. Już nawet nie warto apelować do ministra o współpracę z własnym środowiskiem, do premiera o zmianę ministra, ale warto się zastanowić, na kogo głosować w przyszłych wyborach. Czy w naszym kraju pojawi się nowa siła polityczna, patrząca
w przyszłość, mająca wizję kraju za lat 10 czy 15, przedkładająca dobro obywateli ponad interes własnej partii? Czy wreszcie partia, która za sprawą określonych ludzi popełniła fundamentalne błędy, straciła władzę, będzie chciała zmienić swoje oblicze i odbudować autorytet w myśl prawa, uczciwości i sprawiedliwości? To bardzo trudne pytania. Są pierwsze jaskółki zwiastujące jedno i drugie. Już dziś musimy pilnie przyglądać się scenie politycznej, badać charaktery kandydatów do władzy, szukać rozważnych i mądrych, ale bez twarzy kameleona. Z pewnością są tacy i z nimi współpracuję. Jestem przekonany, że dotychczasowa apolityczność izby była jej słabością i w przyszłości trzeba to głęboko przemyśleć, a może nawet i zmienić. Mam nadzieję, że wakacyjne obserwacje, poczynione w trakcie urlopów, wzbogaciły nas o wiedzę dotyczącą sytuacji w innych krajach i natchnęły do dalszej pracy na rzecz naprawdę biednych i chorych pacjentów. To my, lekarze, a nie urzędnicy, jesteśmy dla nich jedyną nadzieją i ostatnią deską ratunku. Pamiętajmy o tym, że są inni, którym jest o wiele, wiele gorzej niż nam.

Mieczysław Szatanek

Archiwum