6 października 2013

Refleksje na początek roku akademickiego

O problemach dydaktyki akademickiej
w medycynie mówi konsultant krajowy
ds. hematologii prof. dr hab. n. med.
Wiesław W. Jędrzejczak

Każdy nauczyciel, w tym także akademicki, pragniemieć jak najzdolniejszych, jak najpilniejszych, jak naj ardziej kreatywnych uczniów lub studentów. Dzieje się tak dlatego, że największą przyjemnością w nauczaniu jest obserwowanie, jak przeobraża się indywidualność młodego człowieka. Mówiąc obrazowo – jak z nieopierzonego pisklaka wyrasta barwny ptak. To daje satysfakcję. Najbardziej uciążliwą stroną zawodu nauczyciela jest natomiast tzw. ciągnięcie za uszy, czyli robienie wszystkiego, aby słaby student przeszedł jednak dalej, aby pozbyć się kłopotu z jego nauczaniem.
Pod tym względem nauczyciel jest trochę podobny do rolnika. On też chce, aby z ziarna, które sieje, wyrosła wspaniała roślina, dająca cudowne owoce. Tak samo nauczyciel, przekazując wiedzę, oddając w tym procesie część swojej osobowości młodemu człowiekowi, pragnie, aby wyrósł ktoś lepszy od niego. Największą satysfakcją dla nauczyciela nie jest wychowanie klona, tylko indywidualności, która przerasta nauczyciela.
Po sesji poprawkowej egzaminów z interny na WUM napisałem list do studentów zaniepokojony niskim poziomem wiedzy zdających, a także dużą absencją. Spora grupa studentów w ogóle nie podeszła do tego egzaminu. Choć byli oczywiście też tacy, którzy zdali w pierwszym terminie, zdali świetnie, inni zdali dobrze w sesji poprawkowej. Ale ariergarda – grupa nieobecnych – jest duża.
Wszyscy powinni rzetelnie znać podstawy chorób wewnętrznych. Nie oczekuję, że wszyscy absolwenci medycyny zostaną kandydatami do Nagrody Nobla. To nie jest ani możliwe, ani potrzebne. Potrzebujemy natomiast bardzo wielu przyzwoitych rzemieślników. A rzemiosło w medycynie polega na tym, że niekoniecznie zna się detale, ale absolutnie koniecznie wiedzę podstawową: definicje poszczególnych chorób i najważniejsze objawy, które służą do ich rozpoznania i rozróżnienia. Warunek ten stawiamy nie tylko w interesie chorych, ale także lekarzy. Zwłaszcza obecnie, gdy lekarz jest „zwierzyną łowną” dla prawników. Niedouczeni lekarze szybko popełnią błędy. Oczywiście błąd grozi każdemu, bo wszyscy ludzie są omylni. W dodatku specyfika medycyny każe lekarzowi podjąć decyzję przed faktem, a nie po nim. Gdyby lekarz wiedział, co się stanie za jakiś czas, być może zdecydowałby się na inne działanie. Ale ma ograniczoną ilość informacji, a musi wdrożyć leczenie. Brak decyzji jest najgorszym wyjściem. Lekarz z większym zasobem wiedzy ma więcej szans na trafną decyzję.
Trzeba też zdawać sobie sprawę, że egzaminy na studiach medycznych służą skontrolowaniu, co student umie w danej chwili, głównie po to, aby sprawdzić, czy potrafi się uczyć. Wiedza się zmienia, dezaktualizuje, wciąż traci wartość. Za dziesięć lat dziś przyswojona wiedza będzie po części tylko historią medycyny. Każdy lekarz w trakcie pracy musi uczyć się wielu zupełnie nowych rzeczy. Medycyna, którą uprawiam dzisiaj, ma bardzo niewiele wspólnego z tą, którą poznałem na studiach.
Dziwny stosunek do tegorocznych egzaminów z chorób wewnętrznych jest dla mnie tym bardziej niezrozumiały, że zdarza się rzadko. Egzaminuję również studentów ostatniego roku z onkologii. W tym przypadku wyniki są bardzo dobre. Zupełnie wyjątkowo zdarza się, aby ktoś zdawał egzamin komisyjny. Co więcej, osoby oblewające w pierwszym terminie, do drugiego są z reguły dobrze przygotowane.

Na obecne podejście młodych ludzi do studiów medycznych patrzę przez pryzmat własnych doświadczeń i czasu, gdy byłem studentem. Wówczas dążyliśmy do jak najszybszego zdobycia dyplomu i rozpoczęcia pracy. Już na studiach staraliśmy się nabyć jak najwięcej umiejętności, na szpitalnych oddziałach, jeśli tylko nam pozwalano, wykonywaliśmy niektóre zabiegi. Młody lekarz na stażu był wówczas znacznie bardziej samodzielny. Ja np. odbywałem wizyty domowe w przychodni przy ul. Mariańskiej, jeździłem samodzielnie w pogotowiu. W szpitalu wszyscy chcieli mieć dyżury razem ze starszym lekarzem, który pokazywał pewne techniki, dobrze uczył i pozwalał je wykonywać. To prawda, że żyliśmy wtedy w innych warunkach, na większą samodzielność i takie działania pozwalała sytuacja prawna. Jednak zaangażowanie świadczyło o naszych chęciach i stosunku do zawodu.
Być może współcześni studenci mają nieco inne podejście do swojej przyszłości. Nie należy tego generalizować, ale też nie można lekceważyć i nie zauważać.

Notowała mkr

Archiwum