15 listopada 2015

Zobaczyć człowieka

Janina Jankowska

Nie da się tego oglądać, nie da się tego słuchać – zwierzył się Kazimierz Marcinkiewicz dziennikarzowi stacji TVN 24, gdy ten zadał mu pytanie o kampanię wyborczą PiS-u. Były premier rządu tej partii dziś jest jednym z najgorętszych jej krytyków. Taka nastała moda wśród naszej elity politycznej. Im ktoś piastował wyższe stanowisko w rządzie, miał większy udział w polityce partyjnej PiS-u w latach 2005-2007, tym ostrzejsze ciosy kieruje w swoje dawne środowisko. Mistrzem tych zabiegów jest „Misiek”, niegdyś oddany do końca braciom Kaczyńskim, autor wielu sukcesów PiS-u, dziś w PO, w randze ministra, naczelny doradca pani premier Ewy Kopacz. Specjalizacja: dowalić PiS-owi, ośmieszyć, zdegradować w oczach społeczeństwa. A wchodzący w świat dorosłych patrzą na te elity ze zdumieniem i… uczą się.
Zapewne ze zdziwieniem też oglądali wzajemną wymianę krytycznych ocen dwóch najwyżej postawionych w kraju pań: premier Ewy Kopacz i kandydatki na premiera Beaty Szydło. Słowa: „histerycznie”, „kłamliwie”, „cynicznie” itp. padały tam jednocześnie z obydwu stron, zawsze podsumowane stwierdzeniem, że to dla dobra Polski.
Nastała też moda niespotykania się. Dialog polityczny toczy się za pośrednictwem mediów, które rejestrują oddzielnie wypowiedzi każdej z pań przebywających w gronie swoich zwolenników. Media wybierają co mocniejsze kawałki, w ten sposób rośnie napięcie, które siłą rzeczy udziela się szeregowym członkom partii i społeczeństwu. Odmowa dotyczy także organizowanych przez rozmaite instytucje debat publicznych. Poseł PiS-u nie weźmie udziału np. w spotkaniu, w którym uczestniczy Ludwik Dorn, a poseł PO nie porozmawia z Korwinem Mikke. Niestety, ten obyczaj zszedł już na poziom komentatorów sceny politycznej – dziennikarzy. Mój stary przyjaciel z KOR-u, dziś w „GW”, zgodzi się jeszcze ze mną wziąć udział w programie, ale z Bronkiem Wildsteinem już nie.
Młoda koleżanka zapytała mnie, jak było dawniej, jeszcze w PRL-u, przecież dziennikarze też mieli różne światopoglądy. Mogłam powiedzieć, jak było w mojej radiowej Redakcji Reportaży Literackich. Pracowali tam ludzie o bardzo różnych życiorysach i skrajnie różnych poglądach. Szefowa była żoną wysokiego rangą wojskowego, najstarszy kolega był prawicowym inteligentem, ukształtowanym w II Rzeczypospolitej w szacunku do państwa polskiego i jego wartości. Jak wyjęty z powieści Żeromskiego. Erudyta i społecznik. Po 1956 r. zakładał Katolickie Kluby Inteligencji w całej Polsce. Nagrywał programy z udziałem ludzi nauki, głównie profesorów i doktorów. Jego „Wizerunki ludzi myślących” są cennym zapisem historii całego pokolenia polskiej inteligencji. Drugi mężczyzna w naszej redakcji wywodził się z kręgu Urzędu Bezpieczeństwa, był młodym „utrwalaczem władzy” brutalnie przesłuchującym AK-owców, ale tych szczegółów jeszcze wtedy nie znałam. Wiedzieliśmy, że jako pracownik UB był ochroniarzem słynnej dziennikarki czasów stalinowskich Wandy Odolskiej, która gromiła „zaplute karły reakcji” w swoich sprawozdaniach z procesów żołnierzy AK. Tak trafił do radia, gdzie już za moich czasów został I sekretarzem Komitetu Zakładowego PZPR w rozgłośni przy Myśliwieckiej. Schorowaną Wandą opiekował się do jej śmierci, co budziło nasz szacunek. Pozostałe dwie wybitne dziennikarki reportażystki miały za sobą walkę w AK. Jedna wspominała ten okres z szacunkiem, a druga, po aresztowaniu, przejściach na Pawiaku i w obozie w Ravensbrück, stała się walczącą ateistką, ideową komunistką. Z pogardą odnosiła się do dawnych kolegów z AK, narwańców z zamożnych domów, którzy zgotowali Warszawie powstanie.
– I co? – pyta młoda koleżanka. – Jak ze sobą wytrzymywaliście? – Bardzo dobrze – odpowiadam. Szefowa była mądrą, sprawiedliwą kobietą. Wzajemnie szanowaliśmy swoją odmienność. Najważniejszy był reportaż. Tu pomagaliśmy sobie, nawet startując w tym samym konkursie, prosiliśmy się wzajemnie o posłuchanie i wskazanie słabych miejsc. Nigdy się nie zawiodłam. Tam nauczyłam się zawodowej uczciwości. To nie był wyścig szczurów.
Czy to znaczy, że w czasach PRL-u było lepiej, ludzie byli życzliwsi, bardziej tolerancyjni? To nie takie proste, do pewnych zachowań zmuszały czasy. Nie było innej Polski. Ona była w każdym z nas w środku, jak u Wyspiańskiego. Każdy robił swoje. Ja knułam w opozycji. Za komunistami w naszej redakcji stała siła władzy ludowej. Nie miało sensu z nimi walczyć w redakcji. Oni szczerze w ten system wierzyli. Szukaliśmy w nich człowieka. Niezależnie od różnicy poglądów w naszych kolegach, ideowych komunistach, ten zwyczajny, wrażliwy człowiek był. Teraz człowieczeństwa w oponentach politycznych nikt, z żadnej strony, nie chce widzieć. Jednak jest sprawa, która zaburza mi ten idealny obraz z przeszłości. Od dziesięciu lat toczy się proces przeciwko koledze z mojej redakcji, który przyszedł pracować do radia z Urzędu Bezpieczeństwa. Okazuje się, że w ramach utrwalania władzy ludowej zastrzelił w trakcie aresztowania rolnika, który był w AK. Zastrzelił także jego żonę, która była w ciąży. To straszne. Nie potrafię tego w sobie poukładać. Byłam tak blisko aktorów tych okropnych wydarzeń, nie wiedząc o ich czynach.
Jak bym się zachowała, gdybym wiedziała? Nie wiem. Chciałabym jeszcze zobaczyć w tym dawnym koledze człowieka, ale czytam, że w procesie nie okazał skruchy…
Nigdy więcej tamtych czasów. Choć z przykrością patrzę dziś na kłócące się polskie elity, wolę jednak płacić tę cenę niedoskonałej demokracji, ale w wolnej Polsce. Może elity wreszcie zmądrzeją?

Archiwum