14 listopada 2016

Ameryka, Ameryka „Zagrajcież mi, niechaj cofnie się świat”

Artur Dziak

W roku 1954 zorganizowano w warszawskim Arsenale wystawę „Oto Ameryka”, która w zamyśle ideologów partii miała zohydzać wszystko, co zachodnie, i przekonać młodzież polską o wyższości socjalizmu. Albo towarzysze z Komitetu Centralnego byli nieprawdopodobnymi matołami, albo miała miejsce grubymi nićmi szyta prowokacja, gdyż wystawa przyniosła efekt odwrotny. Młodzież waliła na nią dniami i nocami, drzwiami i oknami, by zobaczyć migawki ze świata zachodniego, przekonać się, jak kolorowo i radośnie ubiera się tamtejsza młodzież, jak wesoło uczy się i bawi, jak wygląda coca-cola, jak się tańczy itp. Naturalnie na wystawie prezentowano liczne karykatury przywódców Zachodu, także takich „imperialistów” jak Tito, który najchętniej portretowany był z okrwawionym toporem w ręce, przy katowskim pniu, z którego spadała odcięta głowa jakiegoś bojownika o „trwały pokój”. A wycylindrowany Churchill, z nieodłącznym cygarem w ustach, z obleśnym uśmiechem spoglądał na nędzę Murzynów w Afryce. Ponieważ pokazano także autentyczne kolorowe skarpetki w poprzeczne paski, jaskrawe krawaty z wizerunkami małp na drzewach itp., nic dziwnego, że na tzw. barachło, czyli ciuchy – wszelkie używane i kradzione dziadostwo – według określenia mego ojca, nastąpił niebywały run. W efekcie wystawy ulice Warszawy zaroiły się od młodzieży w obcisłych gatkach (że tylko grać Gogola – jak mawiała babcia Rozalia), w butach na grubej słoninie, szerokich marynarkach w kratę i z plerezami, czyli zapuszczonymi włosami zaczesywanymi w tzw. mandolinę. Ulica zaraz ochrzciła przebierańców mianem bażanciarzy, a oficjalna nomenklatura – chuliganów. Natychmiast dowcipnie odpowiedzieli na to piosenką wyrażającą pogardę dla kultu pracy i stylu życia w socjalizmie:

Chuliganie to są ludzie tacy,

co pierdolą dyscyplinę pracy.

Pierdoli jeden, pierdoli drugi,

jazz, boogie woogie.

„Ciuchy” przy ul. Stalowej były jedynym miejscem w Warszawie, gdzie wypadało się ubierać. Pochodzące stamtąd koszule, krawaty, garnitury, buty, a nawet skarpety były marzeniem każdego młodego Polaka, który w ówczesnych, siermiężnych czasach wczesnego socjalizmu aspirował do opinii dobrze ubranego. Pozostali ubierali się w państwowych sklepach, w których sprzedawano stroje pod względem kroju i jakości materiałów nienadające się – jak mawiała babcia Rozalia – nawet dla fornali. Toteż jeszcze przez parę lat donaszałem garnitury mojego ojca, chociaż już dawno z nich wyrosłem. Były z prawdziwej angielskiej i bielskiej wełny, stylowo skrojone, o wytwornych wzorach i kolorystyce. Jesionkę ojca mogłem donaszać dłużej, gdyż fakt, że z niej wyrosłem, nie rzucał się w oczy. Była absolutnym hitem, mimo że z czasem została przenicowana na lewą stronę, by z powrotem ujawnił się jej niepowtarzalny deseń. Nie zgadzało się tylko zapięcie, które wypadło na damską stronę, co przysparzało mi zgryzoty, gdyż miałem wrażenie, że wszyscy to zauważają. Po latach, kiedy w malejącym w oczach gronie przyjaciół przychodzi mi zadumać się nad minioną młodością, przypominam sobie zawsze przypowieść wuja Leopolda o pewnej dyskusji w grupie ruskiego Hitlerjugend, czyli Komsomołu. Omawiano tam przeróżne gradacje poświęcania się dla socjalistycznej ojczyzny. W pewnym momencie prelegent zaczął przepytywać jednego z najbardziej zaangażowanych komsomolców, jak to będzie, gdy ojczyzna znajdzie się w potrzebie.

– Jak będzie trzeba, Waniuszka, oddać ojczyźnie dom, oddasz?

– Oddam – pada odpowiedź.

Po kilku kolejnych tego typu pytaniach prelegent dochodzi do ostatniego.

– A jak ojczyzna wezwie, żebyś ty sapożki oddał, oddasz?

– Nie!

– A dlaczego? pyta zdumiony prelegent.

A dlatego, że sapożki moje – pada rezolutna odpowiedź.

Tak ankiety zakończyć nie można, więc prelegent zadaje Waniuszce jeszcze jedno pytanie:

– A jak trzeba będzie życie za ojczyznę oddać, oddasz?

– Oddam! Po kie licho mi takie życie.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum