9 marca 2017

Spotkań czar – Dziak

Ilekroć widzę rubrykę ze wspomnieniami prof. Artura Dziaka, przypominają mi się odległe już lata 60., kiedy w Państwowym Zakładzie Wydawnictw Lekarskich odwiedzałam moją matkę pracującą tam jako redaktorka. W całej redakcji był tylko jeden telefon i każdy, kto chciał zadzwonić, musiał skorzystać z aparatu stojącego na biurku szefa. Pan Artur po wykręceniu numeru mówił „Dzień dobry, tu Dziak”, a moje młode uszy słyszały „dzień dobry, tu dziad”. Nie mogłam się nadziwić, no ale z czasem wszystko się wyjaśniło. Energiczny krok doktora Artura, którym szybko przemierzał długie redakcyjne korytarze w pałacu Teppera-Dückerta przy ul. Długiej w Warszawie, był powszechnie znany. Można tak mknąć z jednej redakcji do drugiej, ale są sytuacje, gdy trzeba poruszać się bardziej dostojnie. Zbliżał się ślub doktora, a nie mógł przecież gnać jak wicher do ołtarza. Moja matka zasugerowała, że konieczne jest opanowanie bardziej stosownego kroku. – Już wiem, co powinienem zrobić! – zawołał pan młody. – Potrenuję właściwy krok z panią redaktor na korytarzu! I tak się stało. Ilekroć matka szła korytarzem, a znalazł się na nim doktor Artur, podbiegał do niej, brał ją pod rękę i ćwiczyli dostojne pokonywanie przestrzeni. Podobno w czasie ceremonii ślubnej wypadło znakomicie!  ■

Krystyna Knypl

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum