5 października 2017

Pozytywista do szpiku kości

Wyjść poza utarte schematy” – to tytuł jednego z rozdziałów książki poświęconej prof. Wiesławowi Jędrzejczakowi, znanemu hematologowi, który zgodził się opowiedzieć o swoim życiu. A właściwie skonfrontował je z faktami i opiniami innych ludzi na jego temat, które autorka Justyna Wojteczek pozyskała z rozmaitych źródeł. Osobiste wypowiedzi Wiesława Jędrzejczaka zostały celowo wyodrębnione w każdym rozdziale, jakby po to, by dać czytelnikowi prawo do własnej oceny przedstawianych wydarzeń. A w barwnym życiorysie bohatera publikacji było ich sporo, więc wspomniany tytuł jest kwintesencją tej opowieści – o niezłomnym lekarzu, który zawsze robił swoje dla dobra chorego, nie oglądając się na uwarunkowania polityczne (jest lekarzem wojskowym), odgórne decyzje albo zastrzeżenia kolegów.

Krótki wstęp napisany przez prof. Cezarego Szczylika, wieloletniego współpracownika prof. Jędrzejczaka, dobrze charakteryzuje naturę bohatera książki. Realizuje on w Polsce nieczęsty model kariery lekarza naukowca, gdyż mając pełne wykształcenie medyczne i badawcze, porusza się swobodnie między pracą naukową i kliniczną. „Zawsze, gdy rozmawiam z pacjentem, patrzę mu prosto w oczy – przyznaje prof. Jędrzejczak. – Bo z jego spojrzenia mogę wywnioskować, ile tak naprawdę na swój temat chce wiedzieć. Ile informacji będzie w stanie psychicznie udźwignąć”. I jeszcze: „Nie można zadawać choremu cierpienia wbrew jego woli, a takim cierpieniem jest leczenie onkologiczne. Bez zaufania do lekarza nic się w tej dziedzinie nie da zrobić, więc całe szczęście, że to zaufanie potrafię wzbudzać”.

Do wielu trudnych wyborów zmusiły prof. Jędrzejczaka okoliczności. Przez 10 lat czuł się zepchnięty na boczny tor. Dziś trudno w to uwierzyć, ale pionierzy transplantacji szpiku, które przecież nie zawsze się udawały, byli narażeni na ostrą krytykę. Najwięksi luminarze medycyny nie wierzyli w powodzenie tej metody, negowali jej przydatność w leczeniu białaczek, kładąc nacisk na potrzebę doskonalenia chemioterapii. „Nie miałem wsparcia. Brakowało wyposażenia, leków, personelu. Dostałem separatkę z toaletą i to był cały kapitał”. Stale słyszał od zwierzchników: najpierw pokaż, że potrafisz to robić, a potem damy, co trzeba. Jak się okazało, że potrafi – w trybie administracyjnym w 1987 r. jego zespół w Centralnym Szpitalu Wojskowym rozwiązano i, zamiast kontynuować pracę kliniczną, musiał zadowolić się prowadzeniem zakładu immunologii. „Mam poczucie, że zakazując kontynuowania przeszczepów, wyrwano mi dekadę z życiorysu. Przykro myśleć, że przez ten czas można było uratować kilkudziesięciu ludzi”. Wrócił do transplantacji dopiero po objęciu stanowiska szefa kliniki hematologii w Akademii Medycznej w 1998 r. (które przed przedwczesną śmiercią zajmowała prof. Zofia Kuratowska). I znów rok zabrało uruchamianie ośrodka nieprzygotowanego do tego typu zabiegów. Ktoś, kto zna profesora tylko jako nauczyciela akademickiego lub z referatów wygłaszanych na sympozjach albo nawet z obcowania z nim w klinice, po lekturze książki zrozumie, jak wielowymiarową jest postacią i ile trudnych decyzji musiał podjąć w swoim życiu. „Mam zawód, który polega m.in. na tym, że muszę się konfrontować z nieszczęściem” – wyznaje. To uodparnia – na przeciwności losu, ludzką zawiść, porażki leczenia. A nam pokazuje medycynę znów w aureoli posłannictwa i powołania. 

Paweł Walewski

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum