9 kwietnia 2018

Wuj Leopold

Literatura i życie

„Zagrajcież mi, niechaj cofnie się świat”

Wszystkie teksty z tego cyklu mają charakter wspomnieniowy i odnoszą się do okresu sprzed 50 lub więcej lat.

Artur Dziak

Kim był właściwie wuj Leopold, skąd się wziął i co robił, nigdy się nie dowiedziałem. Być może z tego powodu, że za młodu mnie to wcale nie interesowało, a też dlatego, że na jego temat nigdy w domu nie rozmawiano. Nie ulega wątpliwości, że skoligacony był z rodziną Dziaków i Wróblewskich z okolic Łomży albo Grajewa oraz Zambrowa, gdyż przed laty w tamtych okolicach związki polsko-żydowskie wcale nie były rzeczą rzadką!

Wnioskując z jego opowieści, którymi mógł nieprzerwanie sypać jak z rękawa, wykształcenia i oczytania, znajomości języków oraz koneksji i towarzyskiego obycia, musiał być kimś znacznym, zanim w jego życiu doszło do jakiegoś ważnego zwrotu. Z pewnością miał też wielkie pieniądze, które jednak z czasem, w miarę balowania, „poszły do Żyda”, i to parę razy. Wielkie pieniądze jakoby stracił na machinacjach giełdowych zagranicą, gwoździem do trumny stała się zaś okoliczność z pewną „Peruwianką”, artystką kabaretową, która stanęła na drodze wuja w czasie jego pobytu na Charlotenstrasse w Berlinie – zjadliwie dodawała babcia. Tutaj nadmienić muszę, Czytelniku wielce łaskawy, że prawie do samej II wojny światowej Charlotenstrasse stanowiła rzadkie miejsce rozrywek dla duszy i dla ciała, gdyż działających tam kabaretów i podobnych przybytków było powyżej 40, jak obliczył mój ojciec!

Wuj Leopold mieszkał w Świdrze, w zacisznym pensjonacie położonym obok kasyna i niewiele oddalonym od stacji kolejki wąskotorowej. W okresie okupacji rzadko tam jednak przebywał. W obawie przed wysłaniem do obozu zmieniał lokum, starając się nie mieszkać zbyt długo pod jednym adresem. Jako dziecko niejednokrotnie przebywałem u wuja, bawiłem się zgromadzonymi w jego mieszkaniu bibelotami, oglądałem ilustrowane magazyny, mapy, książki, m.in. poradniki i encyklopedie. W pokoju wuja znajdował się wielki chiński parawan, umywalka z lustrem, stolik z kartami do wista, drewniane prawidła do butów i „piesek” do zdejmowania oficerek. Pod wysokim, podwójnym metalowym łóżkiem stał pot de chambre, by w nocy niepotrzebnie nie wychodzić, gdyż wygódka znajdowała się na końcu korytarza. Z osobliwości znajdujących się w wielkiej dębowej szafie przypominam sobie, oprócz lnianych prześcieradeł i powłoczek, pas brzuszny, który wuj zakładał do jaskółki, sprężynowy, składany szapoklak i laseczkę ze srebrną gałką oraz jedwabną pościel i bieliznę, której używał od wielkiego dzwonu – jak mówiła babcia Rozalia, czyli, jak znacznie później wyjawiła moja matka – „kiedy miał okoliczność z jakąś damą”! W szafie przetrzymywał też chloroform w celu odstraszenia moli.

Ponieważ wchodzę już w lata – jestem przecież tuż, tuż przed maturą, wuj Leopold postępuje coraz śmielej i intensyfikuje swe obowiązki tutora.

Ty tylko posłuchaj, Lodzia, co ten zbereźnik i heretyk opowiada. Zmarnuje nam dziecko – mówi babcia Rozalia do mojej matki. – Przecież ktoś musi go w końcu do życia przygotować – odgryza się wuj i nauki kontynuuje. Prawdę mówiąc, mimo szczerej sympatii i wzajemnego szacunku, między babcią Rozalią a wujem Leopoldem często dochodziło do scysji na punkcie mojego wychowania. Ale chyba wiele sporów było symulowanych, by babcia z matką mogły zachować tzw. twarz.

Szczęście, uważasz, trzeba rwać jak świeże wiśnie. Najbardziej w karierze pomaga umiejętność wysłuchania rad osiemdziesięcioletniego starca i umiejętność przespania się z kobietą czterdziestoletnią. Gdy jest nam już obojętna, pamiętaj, że wówczas kobieta na kolanach stanowi wielki ciężar – dodawał z wyrazem zafrasowania na obliczu. W takich momentach zazwyczaj musiał następować jakiś antrakt, który sygnalizowały słowa babci lub matki: – Starzy głupcy są głupsi od młodych.

Jednak poważna awantura mogła wybuchnąć tylko wówczas, gdy pouczenia wuja wchodziły na tereny wyraźnie zastrzeżone patriotyzmem lub naukami Kościoła, gdy trzeba było forsować „okopy św. Trójcy”.

Pamiętaj, że ten, co sam za kołnierz nie wylewa, drugiemu też napić się nie pożałuje, a przecież we dwóch zawsze raźniej i weselej, i nawet deszcz rzadziej pada
– kontynuował wuj. – A poza tym, gdyby Chopin żył, to by pił! Zechciej więc zauważyć, że dobra kompania przede wszystkim! Jednak pewnego razu stwierdził: – Dbaj głównie o swoje ciało, dusza i tak jest nieśmiertelna.
To było już nazbyt wiele, przeto przez parę dobrych dni w domu ze sobą nie rozmawiano.

Mimo wyraźnie szyderczego stosunku do otaczającego go świata, wuj był wielkim romantykiem, tylko osłaniał swą wrażliwość puklerzem drwin i żartów. Wielokrotnie przestrzegał mnie przed wpadnięciem w „złe towarzystwo”, którym to terminem wcale nie opatrywał tych „do tańca i do różańca”, czyli tzw. balowników, zawsze chętnych do stołu i do łoża (naturalnie cudzego), lecz ponuraków i ludzi, których natura przeklęła, dając tzw. L’esprit de l’escalier*.

Żebyś nie wdał się w dyskusję z głupim – przestrzegał
gdyż nie tylko nie przyniesie ci to żadnego joie de vivre**, ale możesz przegrać i zostać sromotnie ośmieszony. Ponieważ ludzie ci nie są w stanie dorównać ci intelektualnie, zazwyczaj uciekają się do argumentacji prostackiej. I tak, dla przykładu, użyją jakiegoś argumentu typu uderzenie poniżej pasa i to cię znokautuje, gdyż tobie nie będzie
wypadało przyjąć ich karczemnego sposobu walki!

Mimo tajemniczej wojskowej przeszłości, o której jednak nie chciał nigdy mówić, wuj Leopold odczuwał głęboki wstręt do wszystkich form fizycznej aktywności i nie tylko sam nie uprawiał żadnego sportu, ale nawet nie chodził na zawody sportowe i pokazy. – Jedynym do zaakceptowania zajęciem fizycznym dla dżentelmena – mówił – są wyścigi. Naturalnie wyścigi konne, na Służewcu – dodawał szybko, by nie było żadnych wątpliwości. – Sport ludziom zdrowym jest absolutnie niepotrzebny, a ludziom chorym wyraźnie szkodzi
– zapewniał i podsumowywał: – Gdy nadejdzie mnie ochota na gimnastykę, kładę się i leżę dopóty, aż mi ochota przejdzie.

Wszechstronnie oczytany, znawca literatury i poezji, czując we mnie bratnią duszę w tym względzie, wiele czasu poświęcał na omawianie ważniejszych dzieł, przy czym wyraźnie wyżywał się w cytowaniu całych, wielkich fragmentów wybranych ksiąg i poematów. – Znajomość poezji jest bardzo pomocna w kontaktach z damami, uważasz, przeto zawsze miej na podorędziu jakiś smakowity kąsek, by go zgrabnie wtrącić w konwersację. Co ci szkodzi – dodawał.
Być może to przesądzi o twym sukcesie z damulką!

Niedługo po wysłuchaniu owych nauk zdarzyło mi się być na przyjęciu w domu słynącym z dobrej kuchni i równie apetycznych dam, które zawsze lubią się kręcić wokół tych, którzy kimś są czy coś mogą, w myśl zasady „rączka rączkę myje, nóżka nóżkę, z jednym przez bufet, z innym do łóżka”. Kiedy po jakimś czasie dotarła na przyjęcie spóźniona dama
(o której uprzednio wuj mnie informował, że jest „wyjątkowo couchable***, z nią warto i dla zalet posagu, i dla zalet ciała. To prawdziwa kapłanka chuci – Demonita, uważasz”), stojący blisko przedpokoju jakiś miglanc rzucił się ochoczo, by pomóc jej zdjąć futro. Wiedząc, że dama „żyje z pióra”, zapragnął był zaimponować jej swą znajomością poezji. Przeto wyłuskując ponętne kształty z futerka, w pewnym momencie wykrzyknął: – Piersi twe jak ogrody Semiramidy… Nie dokończył, gdyż dostał od damy fangę w nos! Gdy całkowicie skonfundowany porzucił futerko i wybiegł do wygódki, by zaopatrzyć buzię oraz przetrzymać pamięć o swym poniżeniu, wuj Leopold skomentował: – I dobrze tak palantowi jednemu! Nie ma nic obrzydliwszego, niż to, kiedy potomek chłopa pańszczyźnianego za cytowanie poezji się bierze. Gdyby burak ten miał obycie i wykształcenie należne, to by przecież wiedział, że Ogrody Semiramidy były wiszące!

* Powiedzenie francuskie określające poczucie, że błyskotliwa riposta przyszła do głowy po czasie [red.].

** Radość życia [red.].

*** Frywolne, nieprzetłumaczalne określenie, między „pięknie obleczona” a „do poleżenia” [red.].

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum