3 września 2018

Skandal na peryferiach

Służąc zdrowiu

Hanna Odziemska

lekarz specjalista chorób wewnętrznych POZ, absolwentka Wydziału Zarządzania UW

Dawno temu w odległej galaktyce emitowano czechosłowacki serial pt. „Szpital na peryferiach”. Jak na produkt propagandy czasów przed transformacją, było to nie najgorsze studium naszego środowiska. W sposób możliwy do tolerowania przez ówczesną cenzurę twórcy obnażyli nasze odwieczne (i wciąż aktualne) problemy: trudną ścieżkę zawodową lekarza, konflikty ambicjonalne między kolegami po fachu, sztywność hierarchii, pułapki zarządzania szpitalem, wreszcie koszt emocjonalny bycia lekarzem i jego konsekwencje dla naszego życia prywatnego. Jeśli dobrze rozejrzeć się wokół, serial można oglądać dalej. I to w wersji „na żywo”, z dużo lepszym tempem akcji i barwniejszymi postaciami.

W wersji live szpital na peryferiach jest dużym,  specjalistycznym szpitalem w sieci, wyremontowanym i wyposażonym w nowoczesny sprzęt. Od pierwszego rzutu oka robi wrażenie inwestycji z rozmachem. Wchodzimy do środka. Zaczynamy zwiedzanie od pomieszczeń dla dyrekcji i administracji. I tu niespodzianka: do kontuaru, przy którym urzędują sekretarki, nie można tak po prostu podejść. Szklane drzwi oddzielające korytarz dostępny dla wszystkich od sekretariatu są zamknięte. Można popatrzeć przez szybę na sekretariat i drzwi dyrektorskich gabinetów. Wejścia za szklane drzwi są limitowane, trzeba się umówić albo zostać wezwanym. Rozmiar części administracyjnej budzi większy respekt niż zestaw z powiększoną colą i popcornem w kinie. Cóż, to w końcu duży szpital, w mieście, które kiedyś było miastem wojewódzkim.

Zwiedzamy oddziały. Zabiegowe są naprawdę na najwyższym poziomie, zachowawcze też mają wszystko, co trzeba, oprócz dostatecznej obsady lekarskiej i pielęgniarskiej, ale to bolesny problem większości naszych szpitali. Rozmawiamy z lekarzami, pielęgniarkami, a nawet kapelanem szpitalnym. Mówimy, że jesteśmy lekarzami i chcielibyśmy tu pracować. Reakcja naszych rozmówców wygląda na odruch bezwarunkowy – maksymalne poszerzenie źrenic i automatyczne pytanie: „A po co?”. Jedynie ksiądz okazuje nam odrobinę życzliwego zainteresowania, ale niezbyt długo, bo przygotowuje się do mszy.

Próbujemy ustalić, co właściwe jest nie tak w tym pięknym szpitalu na peryferiach naszego województwa, wyglądającym z pozoru jak hybryda czechosłowackiej produkcji z popularnym serialem „Dynastia”. Wiele mówi polityka zamkniętych drzwi dyrekcji.

Nie chodzi tylko o wynagrodzenia. Pomimo zaniżonych stawek, dałoby się tu pracować, gdyby nie atmosfera w zespole i relacje międzyludzkie – słyszymy. – Kierownictwu jakby nie zależy, żeby nam się tu dobrze pracowało. Organizacja pracy fatalna, dyżury 12-godzinne są dobre dla dyrekcji, ale nie dla lekarzy, zwłaszcza zabiegowych. Jeden chirurg jest na dyżurze w szpitalu, a drugi w domu pod telefonem i dojeżdża na wezwanie. To już nie tylko dyskomfort, to stres. Szefowie oddziałów prowadzą karty oceny pracownika, które musimy podpisywać po zapoznaniu się z treścią. Odwołanie nam rzekomo nie przysługuje. O biurokracji szkoda nawet gadać. Z niej w pierwszej kolejności jesteśmy rozliczani, pacjent znajduje się na samym dole piramidy, choć odpowiadamy za jego życie.

Chwilę później okazuje się, że pierwsze wrażenie nowoczesności po dokładniejszym przyjrzeniu się zdecydowanie blednie.

Jest problem ze sprzętem do podtrzymywania czynności życiowych i transportu najmłodszych pacjentów w stanach zagrożenia życia, a i nowy laparoskop też by się przydał.

A tam co się znajduje? – pytamy, wskazując spory segment z przestronnym korytarzem i szeregiem jednakowych drzwi.

Nic – słyszymy. – Tam jest martwa przestrzeń.

Zaglądamy z ciekawości: martwa przestrzeń jest wyposażona w nowoczesną aparaturę medyczną, która kurzy się pod pierzynką z flizeliny. Na pytanie dlaczego, nikt nie potrafi nam udzielić odpowiedzi.

Akcja nabiera tempa, kiedy zagłębiamy się w obecną sytuację szpitala. Okazuje się, że aktualny odcinek serialu to „Szpital na wirażu”. Wiemy z ogólnie dostępnych sprawozdań finansowych placówki, że miesięcznie generuje około 2 mln zł długu. Za kilka tygodni odchodzi dyrektor szpitala, skazany za działania korupcyjne.

Czyli będzie konkurs na nowego dyrektora? – pytamy.

Konkurs już jest. Ogłoszony dyskretnie, oferty można było składać tuż przed długim weekendem. To dobry moment, żeby nie robić tłoku – uśmiechają się nasi rozmówcy.

Ale ktoś chyba złożył ofertę? – drążymy.

Udało nam się ustalić, że do konkursu stanęli: pielęgniarka pani Lucynka, lekarz z Warszawy, jakiś pan niebędący lekarzem oraz poseł o regionalnych korzeniach i wykształceniu humanistycznym. Lekarza z Warszawy wyeliminowano z przyczyn formalnych. Pierwszy pasażer za burtę, jak mawiają starzy żeglarze, i płyniemy dalej.

W naszych rozmówcach coś nagle pęka i zaczynają wylewać gorycz, która ich zatruwa:

A ustępujący pan dyrektor ma się dobrze, chodzi po szpitalu i rozpowiada, że wcale nie odchodzi i nawet gabinetu nie będzie zmieniał, bo zostanie asystentem nowego dyrektora. Ma zakaz pełnienia funkcji kierowniczych przez pięć lat, ale przecież asystent dyrektora to nie jest funkcja kierownicza. To niezła fucha – nadal będzie tu rządził, mimo zarzutów, ale nie będzie już za nic odpowiadał.

W tej sytuacji prawdopodobnie poseł z wykształceniem humanistycznym jest najlepszym kandydatem. Będzie potrzebował asystenta, który zna szpital jak własną kieszeń, ma klientelę, know-how i umie się poruszać w skomplikowanym labiryncie funkcjonowania dużej publicznej jednostki opieki zdrowotnej.

Szukamy nowej pracy – mówią bohaterowie naszego odcinka serialu. – Niektórzy pewnie w ogóle wyprowadzą się z miasta. To poważna życiowa decyzja, ale nie chcemy dłużej pracować w taki sposób. Chirurdzy już złożyli wypowiedzenia. Prawie wszyscy, oprócz ordynatora. Ustępujący dyrektor pomimo swojej pewności, że zostanie, nadal ich lekceważy. Jak szpital zostanie bez chirurgii, to wypada z sieci. A pozyskać nowych specjalistów i budować zespół od początku nie jest łatwo. Zresztą po co, skoro są, i to dobrzy, tylko trzeba ich było traktować jak ludzi, czyli szanować i rozmawiać z nimi. Słuchać, czego potrzebują, i spróbować się dogadać. Niestety, relacje międzyludzkie to nie jest specjalność zakładu obecnej dyrekcji.

To już koniec naszego odcinka serialu. Ostatni, zatrzymany kadr pozostawia w pamięci zmęczone i pozbawione nadziei twarze lekarzy ze szpitala na peryferiach. Napisy końcowe pominiemy, ponieważ bojąc się odwetu, prosili o anonimowość (jednak chcieliby tu pracować nadal). Wypada jeszcze przywołać formułę: „Wszystkie osoby i wydarzenia przedstawione w filmie są fikcyjne, a ich ewentualne podobieństwo do osób i wydarzeń prawdziwych jest przypadkowe”.

No i sakramentalne: To be continued.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum