18 kwietnia 2019

O tempora, o mores!

Paweł Walewski

Ryzykowna jest kampania billboardowa „NIE dla poniżania w ochronie zdrowia”, którą możemy oglądać na ulicach Warszawy. Ale z drugiej strony w dzisiejszych czasach, żeby zwrócić uwagę na problem od lat będący bolączką nas wszystkich, trzeba ostro bić między oczy i nie pytać, czy boli. Hasła, obok których przechodzą warszawiacy, nie powinny pozostawiać obojętnym: „Pacjenci w kolejkach, lekarze na dyżurach – umierają! Rządzący opamiętajcie się!!!”.

Akurat kiedy na Twitterze naszej Okręgowej Izby Lekarskiej przeczytałem komentarz odnoszący się do wspomnianej kampanii: „Jeden spacer po Warszawie i wiesz więcej o realiach ochrony zdrowia” – media doniosły o pacjentach z Zagłębia, którzy nie doczekali się pomocy na SOR. W pierwszym przypadku w Sosnowcu zmarł pacjent, który z siną i opuchniętą od kolana nogą trafił do szpitala ze skierowaniem od lekarza rodzinnego, ale w ciągu dziewięciu godzin nikt poza psychiatrą i salową (sic!) nie udzielił mu pomocy. W drugim – zwijająca się z bólu kobieta w Dąbrowie Górniczej musiała zemdleć, aby się nią w końcu zainteresowano (spanikowany ratownik nie zdążył czmychnąć z miejsca zdarzenia, gdyż siłą został powstrzymany przez innych pacjentów, co też jest znakiem czasu). Otóż nie sądzę, aby w przypadku tych incydentów można było obciążyć odpowiedzialnością niedofinansowany system i jakiegokolwiek ministra zdrowia. Oczywiście, zawsze można powiedzieć, że gdyby więcej pieniędzy dorzucono szpitalom, a na dyżurach pracowało więcej lekarzy, do takich zdarzeń by nie dochodziło i że u źródeł tych tragedii są niskie nakłady na ochronę zdrowia. W kampanii billboardowej nie wzięto jednak pod uwagę, że pacjenci bywają również poniżani w wyniku braku empatii, wręcz kompletnej znieczulicy lub ograniczonej wyobraźni personelu, który zakłada, że „jakoś to będzie”. A czasami właśnie nie jest i winy za to nie można zwalać na przeciążenie pracą i niskie apanaże.

A propos zarobków. Podczas mojej ostatniej wizyty w ramach okresowych badań przemiły doktor emeryt na wiadomość, że ponad 20 lat temu zamieniłem leczenie na dziennikarstwo, wyraził zdumienie i z wyższością uznał, iż postawiłem na złego konia, bo teraz tak jak on mógłbym być krezusem. Dowiedziałem się, że kilkudziesięciotysięczne pobory specjalistów – szczególnie w wąskich dziedzinach lub przy badaniach klinicznych – nie są dziś wyjątkiem, a oferty wysokości 30 tys. zł kuszą malkontentów (szpital w Płocku, jak donosiła prasa, bezskutecznie poszukiwał ostatnio pediatry za taką pensję). Nie sądzę, aby takie zarobki kogoś poniżały, więc część lekarzy pewnie z treścią billboardów też nie potrafi się utożsamić.

Ale aby nie było wątpliwości: rządzący rzeczywiście zapominają, że skrajności (dobre i złe) nie tworzą sprawiedliwego systemu ochrony zdrowia. Dobrze więc, że choć plakaty im o tym przypomną. A ludziom zobrazują, jak władza dba o ich bezpieczeństwo.  

Autor jest publicystą „Polityki”.

Twitter: @Walewski_P

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum