2 marca 2020

Medycyna jest kobietą

Małgorzata Solecka

Co trzeci rodzic, pytany o wymarzony zawód dla jego dziecka, wskazuje szeroko pojęte zawody medyczne. Co ciekawe, tylko niespełna 10 proc. rodziców chłopców najchętniej widziałoby syna w kitlu lekarskim, natomiast wśród rodziców dziewczynek ta profesja bije inne na głowę. To wyniki sondażu, jaki dwa lata temu przeprowadziło CBOS. Zawody wymarzone przez rodziców dla ich dzieci niewiele mówią o rzeczywistych wyborach, jakich dokonują młodzi ludzie, ale tak się składa, że często dokonują właśnie takich.

Zawód lekarza feminizuje się nie tylko dlatego, że – jak zauważano jeszcze niedawno – egzaminy maturalne zwykle lepiej zdają młode kobiety, ale również (i chyba coraz bardziej) dlatego, że młodzi mężczyźni – ci, którzy mogliby z nimi konkurować również wynikami egzaminów, są medycyną coraz mniej zainteresowani. Powód? Prozaiczny: poza medycyną są większe, łatwiejsze i szybsze pieniądze.

Dwukrotność średniej krajowej jest w zasięgu ręki bezpośrednio po pięcioletnich studiach (a niekiedy nawet jeszcze przed ich skończeniem) przede wszystkim w zawodach technicznych, związanych z szeroko rozumianą branżą IT. W miarę doświadczenia przychodzą też adekwatnie większe pieniądze. Bez dyżurów i pracy na dwóch lub trzech etatach. Zawód lekarza, choć ciągle wiąże się z wysokim społecznym zaufaniem i prestiżem, daje też niemal stuprocentową gwarancję „dożywotniego” zatrudnienia i to w wymiarze ponadetatowym (nie bez kozery Ministerstwo Zdrowia, przy okazji kolejnych doniesień o korzyściach z wprowadzenia e-recept, chwali się, że najstarszy lekarz wystawiający e-receptę skończył 97 lat!).

Dodatkowo na feminizację zawodu (z analiz Naczelnej Izby Lekarskiej sprzed dwóch lat wynika, że w ciągu następnych dwóch dekad odsetek kobiet wzrośnie z około 58 do ponad 61 proc., natomiast nieco zmniejszy się odsetek kobiet wśród lekarzy dentystów – z 75 do 74 proc.) rzutuje fakt, że absolwenci medycyny płci męskiej po uzyskaniu dyplomu lub prawa wykonywania zawodu żegnają się z praktyką lekarza zanim ją jeszcze zaczęli i decydują się na pracę w szeroko rozumianym biznesie medycznym (czemu sprzyja ekspansja firm medycznych). Medycyna jest więc kobietą – ze wszystkimi tego konsekwencjami. Nie tylko w Polsce.

Opublikowane kilka lat temu wyniki badań kanadyjskich naukowców z Uniwersytetu w Montrealu dowodzą, że kobiety lekarze zapewniają pacjentom lepszą opiekę, choć to mężczyźni są wydajniejsi. Kobiety miały istotnie wyższe wyniki, jeśli chodzi o zgodność ze standardami medycznymi. Częściej niż mężczyźni przepisywały zalecane leki, wysyłały pacjentów na odpowiednie badania, wydawały trafniejsze diagnozy. Autorzy badań nie mieli wątpliwości: kobiety są dokładniejsze, bardziej przewidujące i bardziej się starają zapewnić jak najlepszą opiekę pacjentom. Częściej niż koledzy po fachu są gotowe więcej czasu poświęcić jednemu pacjentowi (dzięki temu – przynajmniej w Kanadzie – dokładniej zdiagnozowani i leczeni pacjenci rzadziej wracają do poradni czy szpitali z komplikacjami).

Inny aspekt feminizacji zawodu lekarza wychwycono w Wielkiej Brytanii – liczebna przewaga kobiet wśród lekarzy internistów spowodowała ogromne perturbacje w zapewnieniu ciągłości pracy placówek medycznych. Kobiety, zauważyli Brytyjczycy, są o wiele bardziej skłonne pracować w mniejszym wymiarze godzin niż mężczyźni. Kobiety – to cenna obserwacja – zarówno u progu swojej kariery (macierzyństwo), jak i pod jej koniec nie są tak samo dyspozycyjne jak mężczyźni. Feminizacja zawodu lekarza pogłębia więc albo raczej zaostrza kryzys kadrowy. Tak na Wyspach Brytyjskich, jak i – zapewne – w Polsce. Różnica jest taka, że w Wielkiej Brytanii ten problem zdiagnozowała NHS, w Polsce zaś demograficzne dywagacje zostawia się wyłącznie hobbystom, a rudymentarne rozwiązania służące przestrzeganiu praw pracowniczych młodych lekarek traktowane są niemal jak epokowe zdobycze cywilizacyjne (a i to, przynajmniej na razie, wyłącznie w formie projektu ustawy, którego wejście w życie pozostaje w sferze zapowiedzi).

Jedna z raf to zarobki. Feminizacja zawodu w przeszłości zawsze wiązała się z nawet rozłożoną w czasie, ale pauperyzacją. Mimo wszystkich równościowych deklaracji kobiety zarabiają mniej – a im więcej kobiet w danym zawodzie, tym jego pozycja na drabinie wynagrodzeń jest niższa. W Polsce to zjawisko (jeszcze) w przypadku zawodów lekarskich nie występuje, głównie z powodu niskiego progu wejścia. Średnie zarobki lekarzy rosną, ponieważ były dramatycznie niskie. Jednak fakt, że liczba kobiet w zawodzie się zwiększa, może – na pewno nie w perspektywie kilku lat, ale np. kilkunastu, a nawet dwóch dekad – wpłynąć na wyhamowanie trendu przez zmniejszenie (osłabienie) presji płacowej. To zaś, prędzej czy później, może doprowadzić do odwrócenia tendencji (pewności jednak nie ma, bo to, co było regułą w przeszłości i potwierdza się obecnie, w przyszłości, na skutek działań nieznanych czynników – takich choćby jak przepisy antydyskryminacyjne – nie musi mieć miejsca).

Nad feminizacją zawodu ubolewają, niekiedy publicznie, przedstawiciele specjalizacji tradycyjnie uznawanych za typowo męskie. I do tego te „idiotyczne” feminatywy – „ortopedka”, „chirurżka”… – Prawda jest taka, że wielu starszych kolegów drażni sama myśl o tym, że kobieta może stanąć przy stole operacyjnym. Nie zauważają, że chirurgia również się zmieniła, nie jest już tak obciążającą fizycznie specjalizacją, choć oczywiście kondycję trzeba mieć i być przygotowaną na wielogodzinną pracę na stojąco – mówi jedna z lekarek. Niechęć prędzej czy później będzie musiała zostać przezwyciężona, bo rzeczywistość jest brutalna: sytuacja kadrowa w chirurgii ogólnej jest dramatycznie zła. W całym kraju zgłoszono 400 wolnych miejsc specjalizacyjnych, a średnia wieku chirurgów ogólnych już przekroczyła 59 lat. Bez „chirurżek” nie będzie ani chirurgii, ani – prędzej czy później – kardiochirurgii, ani transplantologii, ani żadnej dziedziny medycyny zabiegowej.

Jednak, przynajmniej na razie, specjalizacja z chirurgii (czy ortopedii) dla kobiety to często droga krzyżowa. Nie wystarczy, że kobieta udowodni, że jest wystarczająco dobra. Musi dowieść, że jest w stanie pracować jak mężczyzna, bez innych zobowiązań, choćby rodzinnych. To, co na przykład w pediatrii czy choćby ginekologii przychodzi bez trudu, jak urlop macierzyński, w przypadku specjalizacji z chirurgii w olbrzymiej większości przypadków jest nie do pomyślenia.

Lekarki, z którymi rozmawiam, bez względu na wiek i staż zawodowy, zwracają uwagę na jeszcze jeden aspekt. Choć kobiety stanowią wyraźną większość w zawodach lekarza i lekarza dentysty, o sprawach ważnych dla środowiska decydują mężczyźni. – W tej kadencji w Prezydium Naczelnej Rady Lekarskiej nie ma ani jednej kobiety. Nigdy nie było ich dużo, ale w poprzednich dwóch kadencjach koleżanki zostały dopuszczone do stołu – słyszę. W Naczelnej Radzie Lekarskiej zasiada 17 pań, z czego kilka to prezeski okręgowych rad lekarskich, z urzędu wchodzące do NRL. 

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum