1 kwietnia 2020

Jak camembert – śmierdzi, ale ma wyjątkowy smak

Wynurzenia i ideologie. Felietony do przemyślenia

Jarosław Biliński, wiceprezes ORL w Warszawie

Idąc do pacjenta, który wymaga dalszej diagnostyki i stałego monitoringu, czuję w korytarzu woń kiszonego ogórka, ziemniaków, sosu mięsnego i zupy, chyba pomidorowej. Im bliżej wózka z rozwożonym obiadem, tym bardziej w nozdrza wdziera się intensywny zapach, a w oczy rzucają się pacjenci czekający w drzwiach na swoją rację żywnościową. Duża łyżka zamaszystym ruchem zrzuca z siebie kulę ziemniaków, obok ląduje papka mięsna i pół sflaczałego kiszonego  ogórka. Pacjenci wyglądający na przestraszonych, ze smutnymi oczami, ale mimo wszystko wymieniający żarty, zagadujący salowe i sąsiadów, odbierają swoje porcje, znikają w salach chorych, nastaje cisza. Za pół godziny brudne talerze wracają na wózek i jadą do mycia. Na połowie z nich nadal jest jedzenie, często nietknięte. Zgarnia się je do wiadra, w którym pływa breja.

Jak wygląda żywienie w polskich szpitalach, każdy wie. Są wyjątki. Gdzieniegdzie zawitały zachodnie standardy – restauracje w szpitalach, kelnerzy, menu do wyboru. Ale to bardzo nieliczne wyjątki. Normą jest karmienie pacjentów tworami jedzeniopodobnymi, podanymi tak nieestetycznie, jak tylko się da.

Zastanawiałem się kiedyś, czy do tego obrazu żywności, którą obdziela się pacjentów, musi dochodzić obraz osoby, która tę żywność podaje – często wręcz rzuca ją na talerz, chlapiąc papką, jakby od niechcenia, jakby sama się tego brzydziła. Skąd się to bierze? Czy to wypalenie zawodowe, efekt frustracji, styl bycia, czy może mechanizm obronny? Wygląda na przyzwyczajenie do warunków i otoczenia w pracy, do dykty, paździerza, rdzy, do słów, które sam minister zdrowia wypowiadał swego czasu, że szpital to nie hotel, a jedzenie ma nie kusić, by pacjent nie chciał w szpitalu przebywać dłużej. To przyzwyczajenie do nakazów przełożonych, że trzeba oszczędzać, że ma się nie marnować, że pacjent nie przyszedł tu jeść, tylko się leczyć. Ten obraz pokazuje, gdzie my rozwojowo jesteśmy i jakie mechanizmy sterują „polską myślą szkoleniową” w ochronie zdrowia.

Czytałem w pewnym opracowaniu, że ekonomicznie, gospodarczo Polsce do poziomu życia w Niemczech brakuje 21 lat. Czyli jeżeli nasz kraj będzie się rozwijał tak jak obecnie (prężnie), a Niemców nie dosięgnie jakiś niespodziewany kryzys, to zajmie nam 21 lat osiągnięcie ich poziomu życia, dogonienie ich? Czy tak samo musi być w ochronie zdrowia? Czy tak samo musi być w kwestii mentalności pracowników ochrony zdrowia? Chyba nie.

Zacznijmy od początku – infrastruktura i kadry. Obie dziedziny wymagają znaczących inwestycji, liczonych w dziesiątkach miliardów złotych. Otoczenie pacjenta ma ogromne znaczenie dla procesu leczniczego i motywacji do walki z chorobą. Nowoczesne placówki lepiej nastrajają pacjenta niż odrapane ściany i zardzewiałe szafki przy łóżkach. Personel pomocniczy, który zarabia minimalną krajową, personel średni i wyższy, który żyje dzięki bieganiu z jednej pracy do drugiej, wypala się niebotycznie szybko, a przede wszystkim przestaje walczyć o zmiany (każdy na początku o nie walczy, próbuje wdrożyć idee, z którymi do zawodu przyszedł). Dostosowuje się, nie tworzy zespołu, tylko odrębne byty walczące o przeżycie, nie utożsamia się z pracodawcą. Pacjent w takich warunkach jest zagubiony, zestresowany i musi naprawdę mieć zdrowie, żeby chorować, staje się przeszkodą na drodze ludzi-robotów, przedmiotem, który trzeba „obrobić”, „załatwić”. Paskudnie to wygląda, paskudne daje rekomendacje. Paskudnie śmierdzi.

Mimo wszystko ludzie tworzący system ochrony zdrowia i pacjenci są w jakimś takim wzbudzeniu, w swego rodzaju stanie zapłonu, jakby czekali na iskrę, która zapali ich silniki do zmian. Z każdego sektora służby zdrowia odrębnie da się wycisnąć coś dobrego, jest jeszcze możliwość modelowania. To daje nadzieję, że kiedy dojrzejemy, będziemy jak camembert – co prawda pokryci pleśnią, ale wyjątkowi, eleganccy i wykwintni, o dobrym smaku.

Zdaje się, że czeka nas chwila prawdy w nadchodzącym szczycie zachorowań na COVID-19, która obnaży stan gotowości polskiej ochrony zdrowia do przeciwstawiania się trudnym, nietypowym sytuacjom. Po tym upadku na dno trzeba będzie się odbić, rozliczyć z przeszłością i postawić wreszcie na humanitarną, bezpieczną, stabilną ochronę zdrowia. Niech każdy wtedy włączy się do walki. Inaczej nie będziemy jak wykwintny ser pleśniowy, tylko zwyczajnie zgnijemy. 

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum