30 kwietnia 2020

W oku cyklonu

Mówi się o wariancie włoskim. Włochy przywoływane są często jako kraj szczególnie dotknięty epidemią. Jako kraj, który na początku bagatelizował zagrożenie. Szalejący wirus, ale też izolacja, zupełnie zmieniły oblicze Italii. Dlaczego jest jak jest? Czy zawiniła nonszalancja? Kiedy tamtejszy system ochrony zdrowia opanuje wreszcie sytuację? Nie ma prostych i jednoznacznych odpowiedzi. Z lekarzem psychiatrą i pediatrą Pawłem Szczucińskim – jednym z 15 polskich medyków, którzy zdecydowali się na podjęcie walki z koronawirusem w Bergamo, czyli na najtrudniejszym włoskim froncie – rozmawia Renata Jeziółkowska.

Po co właściwie był ten wyjazd? Jakie były jego założenia i jakie doświadczenia z włoskiego frontu okazały się cenne i przydatne na froncie polskim?

Wyjazd zorganizowany został przez WIM. Zaproszono do niego lekarzy oraz ratowników z Zespołu Ratunkowego PCPM. Zrealizowaliśmy dwa cele – wsparcie włoskich medyków przeciążonych pracą w ostatnich tygodniach epidemii oraz zdobycie wiedzy. Miejsce misji zostało uzgodnione ze stroną włoską i wybrane nieprzypadkowo. Rejon Bergamo/Brescia to miejsce, w którym zanotowano najwięcej ciężkich przypadków COVID-19, rejon największej śmiertelności, zatem to właśnie tam lekarze dysponują największą wiedzą dotyczącą koronawirusa. Włosi przekazali nam protokoły lecznicze, które w ich opinii dawały optymalne efekty terapeutyczne. Dowodzili, bazując na własnej praktyce, zasadności stosowania określonych grup leków, przedstawili interesującą metodę ustalania etapu choroby na podstawie punktowej oceny zmian w RTG klatki piersiowej. Istotnym elementem naszej misji było sprawdzenie skuteczności zasad stosowania środków ochrony indywidualnej w ekstremalnie trudnych warunkach. Okazało się, że przyjęte przez nas metody ochrony sprawdziły się – po powrocie wszyscy uzyskaliśmy ujemne wyniki testów.

Bardzo istotnym materialnym wymiarem misji będzie przeszczepienie na nasz grunt sposobów organizacji szpitala polowego, takiego, jaki widzieliśmy w Bergamo. Obiekt powstanie na terenie WIM w Warszawie, m.in. dlatego, że instytut dysponuje infrastrukturą umożliwiającą np. doprowadzenie tlenu do dużej liczby respiratorów. Brak takiej infrastruktury bywa wąskim gardłem w sytuacji, gdy jest wiele respiratorów, ale nie można ich jednocześnie wykorzystać.

Lekarzy, pielęgniarki i ratowników z doświadczeniem pracy na intensywnej terapii chętnych do pracy w przeznaczonym do leczenia COVID szpitalu modułowym prosimy o zgłaszanie kandydatur pod adresem: covid@wim.mil.pl.

Czy coś we Włoszech szczególnie pana zaskoczyło? Zwłaszcza w kwestii organizowania leczenia.

Po początkowym chaosie spowodowanym ogromną liczbą pacjentów Włosi postawili na domowe leczenie lżej chorych. Odwiedzają ich specjalne zespoły, których trzon stanowią lekarze rodzinni, a w przypadku załamania się stanu zdrowia specjalnie przystosowane ambulanse lub śmigłowce transportują chorych do szpitala. Włosi pokazali nam modułowy szpital polowy i wyjaśnili, iż w chwili, gdy konieczna była relokacja personelu z innych części Lombardii, zastosowanie obiektu o prostej konstrukcji bardzo usprawniło organizację leczenia. Krążenie medyków po wielkim szpitalu, którego nie znają, w poszukiwaniu np. tomografu komputerowego, jest niedopuszczalne. Przekonaliśmy się też, że znaczenie lepiej bazować na personelu, który zgłosił się ochotniczo, niż na przymusowo rekrutowanym.

Z pewnością tej misji towarzyszyło wiele emocji. Co pana, lekarza, który widział już wiele, szczególnie poruszyło?

Łzy lekarki, z którą współpracowaliśmy, kiedy mówiła, że nie ma już siły informować rodzin pacjentów nie tylko o tym, że ich bliski zmarł, ale przede wszystkim, że ciało zostanie poddane obowiązkowej kremacji, a w pogrzebie uczestniczyć mogą wyłącznie najbliżsi. Pustka ulic miasta, które pamiętałem sprzed roku jako niezwykle gwarne i radosne. Wielkie emocje Włochów, gdy przybyliśmy na lotnisko, łamiący się głos włoskiego ambasadora w Polsce, pochodzącego z Bergamo, gdy odprowadzał nas do wojskowego samolotu i opowiadał, jak wielu bliskich stracił…

Jak ocenia pan włoski system ochrony zdrowia? Co nie zadziałało, że sytuacja stała się tak dramatyczna?

Brak izolacji, zwyczaje Włochów, za które tak ich kochamy, a które okazały się zgubne. Nieodwołanie w porę imprez masowych, łamanie dyscypliny. Bo poziom służby zdrowia, zarówno jeśli chodzi o kompetencje personelu, jak i sprzęt, oceniam bardzo wysoko. To dowód, jak ważne jest, by nie dopuścić do tak wielkiej liczby chorych, do katastrofy doszło przecież w najbogatszym i najlepiej administrowanym rejonie kraju.

Szpital w Brescii należy do najnowocześniejszych w Europie. Jak bardzo różni się od szpitali w Polsce? Czy widzi pan szansę, abyśmy w najbliższych latach dorównali
do tego poziomu nowoczesności?

Jeśli znacząco zmienią się nakłady na służbę zdrowia, do poziomu minimum WHO, określanego na 6,8 proc. PKB, to tak. Proszę jednak zwrócić uwagę, że teraz PKB drastycznie spadnie, więc środki w budżecie będą wymagały bardzo dużej relokacji. Nie wyobrażam sobie też, by w obliczu epidemii nie wprowadzono, przynajmniej w określonych grupach ryzyka, obowiązkowych szczepień przeciw grypie.

Epidemia dowodzi, że inwestycje sprzętowe nie wystarczają, trzeba inwestować przede wszystkim w ludzi. Widać teraz, jak istotna jest praca np. ratowników medycznych wynagradzanych absurdalnie nisko, jak niebezpieczna jest sytuacja, gdy pracownicy służby zdrowia zatrudniają się w kilku miejscach, bo jedna pensja nie pozwala im się utrzymać.

Jak wyglądała praca polskiego zespołu? Czy mieliście wyznaczone konkretne zadania, czy była to ścisła współpraca z kolegami z Włoch?

Współpraca była ścisła, co zrozumiałe, gdy pracuje się na obcym terenie. Z drugiej strony jedzie się nie tylko pomagać, ale jednocześnie uczyć się. Pracowaliśmy na OIT, który został otwarty dzięki naszej obecności, wykonywaliśmy pełną obsługę chorych: od echa serca po czynności pielęgnacyjne, przenoszenie pacjentów itd. Pracowaliśmy w grupach czteroosobowych w systemie 12-godzinnych zmian. Praca, z uwagi na konieczność niezwykle rygorystycznego stosowania zasad ochrony w środowisku skażonym wirusem, była – nie ukrywam – w najwyższym stopniu męcząca. Po 12 godzinach twarz jest bardzo obolała od gogli i masek, nie jest łatwo pracować w dwóch parach rękawiczek itd. Co ważne, z uwagi na olbrzymią liczbę chorych w Lombardii stosowaliśmy bardzo rygorystyczne zasady również poza pracą. W hotelu dekontaminowaliśmy sprzęt i ubrania, by nie przenieść wirusa.

Jakie są wnioski z tej misji? Co radziłby pan osobom organizującym pracę lekarzy i strategię walki z epidemią? Jak powinni traktować tę epidemię zwykli ludzie?

Wszyscy powinni bezwzględnie stosować się do zaleceń dotyczących higieny i izolacji. Personel powinien starać się w miarę możności dbać o siebie i kolegów, należy zawracać sobie uwagę, by nie dotykać twarzy itd. Bezwzględnie musi być zapewniony sprzęt ochronny: fartuchy barierowe, przyłbice i maski. Należy ostrożnie obchodzić się z maskami, oglądać filmy instruktażowe o tym, jak zdejmować odzież ochronną. W mojej opinii należy stworzyć, na wzór aplikacji „kwarantanna”, aplikację dla medyków i dzięki niej informować ich, wspierać. Uważam, że powinna powstać baza ochotników, bo przymusowe relokowanie ludzi na chybił trafił i straszenie ich jest błędem. Z niewolnika nie ma pracownika.

Uczestniczył pan m.in. w misji w Libanie, niosąc pomoc medyczną syryjskim uchodźcom. Ma pan doświadczenie w pracy w ekstremalnych warunkach. Czy są jakieś wspólne emocje dla takich trudnych sytuacji? Czy jest zderzenie wyobrażenia z rzeczywistością? I co sprawia, że podejmuje się decyzję: „tak, jadę”?

Podczas misji towarzyszy nam adrenalina, jesteśmy skupieni na zadaniach. Potem przychodzi czas refleksji. Obrazy, zwłaszcza cierpiących dzieci syryjskich uchodźców, bardzo często do mnie powracają i zapewne pozostaną w mojej pamięci do końca życia. Szczególnie boli mnie cierpienie dzieci i to niezależnie od koloru skóry, wyznania czy narodowości. To jest po prostu niesprawiedliwe. 

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum