7 grudnia 2020

Tu jest „jakby luksusowo”?

Trudno mówić o dobrym wizerunku systemu polskiej ochrony zdrowia. W dużej mierze wynika to z warunków, w jakich leczeni są pacjenci. Wieczne kolejki, pośpiech personelu medycznego, przekładanie wizyt, wygląd budynków szpitali, przychodni… Zapewne, gdyby w Polsce pracowało więcej lekarzy i pielęgniarek wspieranych np. przez asystentów medycznych, gdyby istniały lepsze warunki codziennej pracy medyków, łatwiej byłoby reagować w niestandardowej sytuacji, jaką jest epidemia. Bo rozwiązania uchodzące w opiece zdrowotnej za niemalże luksusowe, przykładowo: łazienka na jeden pokój, a nie na jedno piętro, poczekalnia pozwalająca na zachowanie dystansu między pacjentami, to sprawa ich bezpieczeństwa. O warunkach, w jakich chorzy są leczeni, rozmawia z Maciejem Orłosiem Renata Jeziółkowska.

Obecnie chyba nikt nie ma wątpliwości, że standardu leczenia nie powinno się zaniedbywać, że to nie są jakieś fanaberie.

Naturalnie. System opieki zdrowotnej jest w Polsce zaniedbywany przez całe dekady. Od lat mówi się, że ochrona zdrowia kuleje, jest niewydolna, że nie ma odpowiednich warunków leczenia. Z problemem kolejek do specjalistów, do badań, pacjenci borykają się chyba od początku III RP. Pojawiały się jakieś iskierki dające nadzieję na zmiany, tu i ówdzie powstał nowoczesny szpital. Byłem pozytywnie zaskoczony, gdy znalazłem się w szpitalu dziecięcym w Warszawie przy ul. Żwirki i Wigury. Nowoczesna architektura, przyjazne przestrzenie, podziemny parking – tak właśnie powinien wyglądać każdy szpital. O systemie ochrony zdrowia w Polsce zawsze wiele dyskutowano, jednak niewiele z tego wynikało. Mam wrażenie, że polska klasa polityczna ignorowała jego stan, że nie był na liście priorytetów. Raczej wychodzono z założenia, że jakoś to będzie. Samorządy tak czy inaczej muszą szpitalami zarządzać. Jakoś było, jest, to pewnie i będzie. Dopiero gdy przyszła epidemia, okazało się, że szkoda, iż ochrona zdrowia nigdy nie była priorytetem, że system „nagle” stał się niewydolny. Bardzo bym nie chciał teraz trafić do szpitala. Tę niechęć podziela wiele osób, odczucie jest powszechne.

Standard wyposażenia gabinetu, warunki badania również wpływają na samopoczucie pacjenta, na relację z lekarzem. Gdy sala jest estetycznie urządzona, gdy mam szansę dyskretnie porozmawiać z lekarzem, wizyta może być zarówno dla mnie, jak i dla niego przyjemniejsza.

Oczywiście. Ale warto też powiedzieć, że jeżeli nawet badanie nie odbywa się w idealnych warunkach, gdy są zaledwie przyzwoite (nie mówię o ekstremalnych sytuacjach, gdy chory leży na korytarzu, a lekarz jest skrajnie przemęczony), najistotniejsze jest, by lekarz dał pacjentowi to, czego on najbardziej potrzebuje w tej sytuacji – empatię, przyjazną rozmowę, pozytywne przesłanie. Jeśli chory będzie leżał w królewskich warunkach, a przyjdzie do niego lekarz niekomunikatywny, który nie obdarzy go zainteresowaniem, empatią, to te królewskie warunki nic nie pomogą. Dla pacjenta ważniejsze jest porozumienie z lekarzem niż warunki leczenia. Ideałem byłyby przyzwoite warunki i świetna komunikacja. Oczywiście, nie dotyczy to tylko lekarzy, ale całego personelu.

Niestety, coraz częściej lekarz nie jest w stanie choremu nic poradzić. System jest w zapaści, wydłużają się kolejki oczekujących pomocy, najszczersze chęci lekarzy nie zdają się na nic. Nie ma wystarczającej liczby łóżek w szpitalach, na SOR. Jak rozmawiać z pacjentem, jeśli jego potrzeb lekarz nie może zaspokoić?

To bardzo trudna, tragiczna sytuacja dla lekarza. Co może zrobić? Nie jest cudotwórcą, więc pozostaje mu tylko mówić prawdę, okazać empatię, zrozumienie, starać się wyjaśnić, że sytuacja nie zależy od niego, że robi, co może, szuka rozwiązania.

W poczekalni często słychać rozmowy z gabinetu. Pacjent zdaje sobie sprawę, że gdy przekroczy jego próg, inni będą słyszeć to, co powie. Komfort intymności powinien być standardem, a nie zawsze jest. Bywa, że warunki lokalowe są zgrzebne, nie ma możliwości przebudowy itd. Jak lekarz powinien się zachować w takiej sytuacji?

Aż trudno uwierzyć, że takie rzeczy mogą się dziać. Ale lekarz powinien wiedzieć, że drzwi gabinetu nie są dźwiękoszczelne i obniżyć głos, by czekający na korytarzu nie słyszeli, o czym się mówi. To, co mówią pacjent i lekarz, powinno pozostać między nimi. Dla pacjenta jest to krępujące, więc lekarz mógłby np. ustawić swoje biurko jak najdalej od drzwi, powiedzieć pacjentowi: ściszmy głos.

Rejestracja, mała przestrzeń, RODO, sprawna komunikacja. Jak to pogodzić?

Słyszałem anegdotę: wychodzi lekarz z gabinetu na korytarz, nie podaje imienia i nazwiska, tylko wywołuje pacjenta jakimś pseudonimem. Mówiąc poważnie, osoba w rejestracji też powinna mieć świadomość, że nie należy mówić pełnym głosem. Obecnie, w czasie epidemii, mamy przegrody z pleksi i maseczki, które nieco tłumią głos, co utrudnia usłyszenie, co ktoś mówi. Krępujące by było, gdyby cała poczekalnia usłyszała takie wywołanie mnie z kolejki:– Pan Maciej Orłoś, proszę do urologa! Zapisał się pan na oddanie moczu, przypomnę o tym doktorowi. Chciałbym wierzyć, że nigdzie takie przypadki się nie zdarzają. Jeśli jednak są, epidemia powinna wywołać refleksję i doprowadzić do ich wyeliminowania. W złych warunkach nie da się po ludzku zdrowieć ani leczyć. Jako pacjenci mamy prawo oczekiwać dobrego poziomu terapii, ale jak wiadomo zmiany systemowe nie leżą w gestii lekarzy. Lekarze leczą, a od naprawy systemu są politycy. I politycy powinni zadbać o stworzenie warunków, w których chory byłby leczony fachowo i komfortowo.

Przejdźmy do sytuacji konfliktowych na linii pacjent – pacjent. W szpitalnych salach zdarzają się utarczki o prozaiczne zdawałoby się sprawy, np. okno ma być zamknięte czy otwarte. W obliczu chorób tego typu problemy wydają się błahe, a jednak potrafią mocno denerwować pacjentów, a przy okazji również medyków.

Tu wiele zależy od kultury osobistej. Wydaje się oczywiste, że pewne rzeczy można uzgodnić, a jednak dochodzi do konfliktów – jeden chce mieć okno cały czas otwarte, a drugi zamknięte. Na marginesie: jest dowiedzione, że kobiety raczej okna zamykają, a mężczyźni otwierają. Ale pomijając tę kwestię, nawet zimą dobrze jest przewietrzyć pomieszczenie. Uważam, że w takich sytuacjach personel powinien interweniować. Pamiętam, jak moja 90-letnia ciocia podczas letnich upałów toczyła walkę o otwieranie okna. Chciała, aby okno pozostawało otwarte, bo było jej strasznie gorąco. Ktoś inny wciąż je zamykał, bo nie chciał, aby gorące powietrze wpadało do pokoju.

Może personel powinien wychodzić z jakąś sugestią, rozstrzygać takie spory?

Moim zdaniem tak. Kto inny, jak nie pracownik szpitala, powinien decydować? Przecież sale trzeba wietrzyć, ale uważać, by nie przeziębiać chorych. Może to idealistyczne spojrzenie, nierealne. Personel ma przecież masę innych problemów na głowie i otwarte czy zamknięte okna nie są najważniejsze. Mówię jednak o świecie idealnym, w którym tak powinno być. Być może są pacjenci, którzy nie mają siły borykać się z oknem, może jest im gorąco lub potrzebują świeżego powietrza i chcą, by ktoś otworzył okno, ale nikt nie pomyśli, aby ich o to zapytać.

Jak można ułatwić pobyt w szpitalu chorym leżącym w okropnych warunkach? Czy słowa wsparcia dają im cokolwiek?

Jak już mówiłem, cierpiący pacjent potrzebuje ludzkiego podejścia, przyjaznego nastawienia, empatii, zrozumienia. Ze strony kogokolwiek. To może być osoba, która leży w tej samej sali, pielęgniarka albo, co oczywiste, lekarz. Chyba nie zdajemy sobie sprawy, jak ważna jest psychika, wsparcie, jak dużo może zrobić pozytywna energia drugiego człowieka. Oczywiście, nie każdy ten dar dostał w genach. Są ludzie, u których od razu go widzimy, ale można się wspierania nauczyć, nie jest to takie trudne. Chorego naprawdę nie interesują problemy osoby, która się nim opiekuje. Jest trochę jak widz w teatrze, przychodzi na przedstawienie i nie wnika w problemy życiowe aktora, który występuje w sztuce. Analogia może nie jest idealna, ale jeżeli ktoś jest profesjonalistą, potrafi w pacjenta tchnąć pozytywną energię. Zostawia swoje sprawy osobiste przed gabinetem, jak aktor za kulisami. Wie, że jest tu dla chorych, interesuje się nimi, okazuje to, potrafi ich słuchać. Naprawdę mało kto to potrafi, tzn. obdarzać uwagą, pokazywać, że się słucha, reagować na słowa i emocje innych. Takich osób jest niewiele, więc są na wagę złota.

Teraz, podczas epidemii, w szpitalach obowiązuje zakaz odwiedzin. Pacjenci odczuwają samotność, zwłaszcza gdy chorują długo. Im poważniejsza choroba, tym jest trudniej. Lekarz przychodzi rzadko. Pacjent z COVID-19 widuje tylko lekarzy w kombinezonach, szczelnie zamaskowanych. Można zza takiej ekstremalnej wręcz bariery okazać wsparcie?

Można, trzeba zrobić, co się da. Nawet w kombinezonie można dać sygnał: jestem tutaj, mówię do ciebie. Nawet jak nie widać uśmiechu, słychać go w głosie. Warto powiedzieć coś pokrzepiającego, złapać kontakt z cierpiącym. Kombinezon i zakryta twarz stanowią przeszkodę, nie ułatwiają porozumienia, ale pozytywny przekaz wciąż jest możliwy, pacjent go poczuje. Absolutnie warto starać się przebić przez ten pancerz.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum