1 marca 2021

W transfuzjologii zrezygnowaliśmy z chałupnictwa

– Największa zmiana w praktyce zawodowej podczas mojej kariery miała charakter organizacyjny. Zrezygnowaliśmy z czegoś, co nazwałbym chałupnictwem w przetwarzaniu krwi, na rzecz działania masowego, przypominającego produkcję fabryczną – mówi hematolog prof. Wiesław Jędrzejczak, który w 2021 r. obchodzić będzie pięćdziesięciolecie uzyskania dyplomu lekarskiego.

Co w pana dziedzinie z perspektywy półwiecza praktyki zawodowej okazało się największym osiągnięciem?

Jako hematolog mogę się wypowiadać głównie jako swojego rodzaju „adwokat” transfuzjologii, która jest pokrewną, ale oddzielną dziedziną. Jeśli chodzi o transfuzjologię, największa rewolucja, której oczekiwaliśmy, nie nastąpiła – nie pojawiła się sztuczna krew. W dalszym ciągu pozyskujemy krew jedynie od dawców. Natomiast podstawowa zmiana, jaka miała miejsce, polega na odejściu od przetaczania krwi pełnej na rzecz przetaczania poszczególnych jej składników, w zależności od zapotrzebowania pacjenta. Uświadomiliśmy też sobie, że dobrymi dawcami krwi nie są, nomen omen, krewni, ponieważ w ich przypadku istnieje zwiększone ryzyko wystąpienia choroby poprzetoczeniowej – przeszczep przeciw gospodarzowi.

50 lat temu byliśmy zresztą już po rewolucji w transfuzjologii. Nie stosowaliśmy przetoczenia bezpośredniego, wyglądającego w ten sposób, że na łóżkach obok siebie leżeli dawca i biorca, a aparat przepompowywał krew od jednej osoby do drugiej. Byliśmy też już bogatsi o odkrycia związane z grupami krwi, zresztą z udziałem naszego wybitnego rodaka Ludwika Hirszfelda, który wprowadził obowiązującą do dziś nomenklaturę: grupy A, B, AB i 0. Z tą rewolucją kojarzy mi się tragiczna w gruncie rzeczy anegdota związana z powstaniem radzieckiego Instytutu Przetaczania Krwi, którego pierwszym dyrektorem został oficer polityczny. Próbował się odmłodzić dzięki transfuzjom, ale nie wziął pod uwagę tego, że grupy krwi istnieją, i zmarł na wstrząs poprzetoczeniowy. Niestety, taki jest efekt dążenia do realizacji prosto zarysowanych celów i ignorowania przy tym nauki.

Jakie zmiany nastąpiły w codziennej pracy?

Największa zmiana miała charakter organizacyjny. Jeszcze około 20 lat temu punkty krwiodawstwa znajdowały się bezpośrednio przy szpitalach. Dzięki temu można było z łatwością stosować autotransfuzje – pobieranie krwi od pacjenta na kilka tygodni przed operacją, by przygotować jej zapas do transfuzji koniecznej w celu uzupełnienia ubytku w czasie zabiegu. Rozwiązanie to miało więc zalety, ale stało się organizacyjnie trudne w momencie, gdy przetwarzanie krwi zostało przejęte przez regionalne centra krwiodawstwa i krwiolecznictwa. Zrezygnowaliśmy dzięki temu z czegoś, co nazwałbym chałupnictwem w przetwarzaniu krwi, na rzecz działania masowego, przypominającego produkcję fabryczną. Umożliwiło to kontrolę jakości na niespotykanym wcześniej poziomie, dzięki czemu przetaczanie składników krwi nigdy nie było tak bezpieczne, jak jest obecnie.

Kolosalną zmianę przyniosło zastosowanie separatorów. Dziś od dawcy nie trzeba pobierać krwi pełnej, tylko jeden określony jej składnik, w zależności od potrzeby. Separatory ułatwiły też objawowe leczenie chorób krwi. Przykładem jest leukafereza – usuwanie komórek białaczkowych zanim zadziała chemioterapia, aby zapobiec np. udarowi mózgu powodowanemu przez ogromną liczbę takich komórek.

Chyba też sporo się zmieniło w zakresie higieny.

Kiedy zaczynałem pracę, krew przechowywało się jeszcze w wielorazowych opakowaniach szklanych, które były myte i odkażane. Szkło miało swoje zalety. Przykładowo preparatykę przeszczepu komórek krwiotwórczych robiliśmy w 250-mililitrowych butelkach i do wirówki wkładało się całą butelkę. Robienie tego w workach plastikowych nie ma sensu ze względu na fakturę materiału, dlatego trzeba zmieniać pojemniki. Ale podstawowym mankamentem opakowań szklanych w praktyce laboratoryjnej było to, że po prostu łatwo się tłukły. Nie dość, że krew się marnowała, to proszę sobie wyobrazić, jak wyglądała podłoga, kiedy rozlało się tej krwi pół litra. Katastrofa higieniczna!

Niemniej jednak chciałbym dodać, że kiedy zacząłem praktykę, przetaczanie było już bardzo ucywilizowane. Mieliśmy, jako naród, szczęście do wybitnych specjalistów. Służba krwi tworzyła się po wojnie i od początku było to robione bardzo dobrze. Przewodniczącym Rady Naukowej Instytutu Hematologii był wówczas Ludwik Hirszfeld, a więc osoba o sławie i prestiżu światowym. Później przez wiele lat ogromną rolę w polskiej transfuzjologii odgrywali prof. Halina Seyfriedowa, płk prof. Paweł Nowicki, doc. Jan Sabliński, płk prof. Mirosław Kłos. Nadal pracuje prof. Magdalena Łętowska.

Domyślam się, że dla zaczynającego dziś pracę hematologa wejście do laboratorium transfuzjologicznego z lat 70. byłoby nietypowym doświadczeniem.

Szczerze mówiąc, ówczesne laboratoria specjalnie się nie różniły od dzisiejszych. Oczywiście, aparatura, mikroskopy wyglądają nieco inaczej na pierwszy rzut oka, przede wszystkim dla laika. Ale istota ich działania jest identyczna. Ważną różnicą jest to, że w badaniach krwi dominowały metody serologiczne, a dziś stosowane są przede wszystkim genetyczne. Ponadto w latach 70. jeszcze nie korzystaliśmy z komputerów. Ja regularną pracę z komputerem zacząłem w roku 1988. Informatyzacja to oczywiście z perspektywy czasu rewolucja, ale jej wprowadzanie nie miało od razu charakteru rewolucyjnego. Na początku komputery były przede wszystkim maszynami do pisania z pamięcią, stosowaliśmy je również do przeprowadzania obliczeń statystycznych, stosunkowo zresztą prostych. Nie używaliśmy jeszcze sieci komputerowych i Internetu, więc komputery nie służyły do przesyłania danych. Zaczęło się to znacznie później i zaowocowało przełomem w postaci stworzenia lokalnych baz danych o dawcach, a potem ogólnopolskiego rejestru dawców.

Jaką formę miały bazy danych w epoce przedkomputerowej?

Były to oczywiście kartoteki. Dane wprowadzało się na karty perforowane, które wkładano do skrzynek z rozmaitymi otworami odpowiadającymi konkretnym kategoriom rejestru. Przez te otwory wsuwało się drut, by wyciągnąć tylko karty np. odpowiadające literze J.

Lata 80. to nie tylko pojawienie się komputerów, ale także wirusa HIV. Jak on wpłynął na pracę w pańskiej specjalizacji?

Przed kilkudziesięcioma laty wiedzieliśmy znacznie mniej o niepożądanych skutkach transfuzji, nie znaliśmy też wielu wirusów, m.in. zapalenia wątroby. Nie byliśmy w stanie wykrywać niektórych zanieczyszczeń bakteryjnych krwi. HIV wywołał znaczącą zmianę w transfuzjologii. Wirus dotarł do nas z opóźnieniem i znacznie mniejszym natężeniem niż na Zachodzie. A właśnie na Zachodzie produkowano już wtedy z krwi czynniki krzepnięcia wykorzystywane w leczeniu hemofilii. W tej chorobie preparat trzeba podawać regularnie, więc ryzyko zakażenia było spore i rzeczywiście chorzy na hemofilię najczęściej zakażali się w wyniku transfuzji. W Polsce taka metoda leczenia nie była w zasadzie dostępna. My stosowaliśmy krioprecypitat – preparat uzyskiwany z osocza, wytwarzany u nas. Na importowany czynnik krzepnięcia mogły sobie pozwolić najwyżej osoby uprzywilejowane. No i niestety część z nich rzeczywiście została zakażona.

A co zmieniło się w samym krwiodawstwie?

Przede wszystkim wcześniej dawcy musieli się udawać do stacjonarnych punktów w szpitalach. Teraz działają autobusy do pobierania krwi, które dojeżdżają na akcje krwiodawstwa do zakładów pracy, jednostek służb państwowych, na imprezy masowe. W ten sposób ciężar przeniósł się na dawców okazjonalnych. Kiedyś, przed powstaniem armii zawodowej, znaczną ilość krwi otrzymywaliśmy od żołnierzy służby zasadniczej w efekcie rozpowszechnienia wśród nich idei krwiodawstwa. To byli z reguły młodzi, zdrowi mężczyźni, więc istniała gwarancja wysokiej jakości materiału leczniczego.

mn

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum