2 marca 2021

Pomagać innym, a nie swojemu sumieniu

Do Afryki Południowo-Wschodniej zaczęła jeździć jeszcze podczas studiów medycznych. Od tego czasu wciąż angażuje się w międzynarodowe projekty pomocowe. Mówi, że bierze udział wyłącznie w przedsięwzięciach, które mają na celu pomoc rozwojową opartą na kooperacji, negatywnie ocenia działania o charakterze postkolonialnego uzależniania od datków. O swoich doświadczeniach z misji opowiada Michalina Drejza, rezydentka ginekologii i położnictwa w Ginekologiczno-Położniczym Szpitalu Klinicznym w Poznaniu, w rozmowie z Michałem Niepytalskim.

Jak to się stało, że zainteresowała się pani misjami medycznymi?

W czasie studiów wstąpiłam do Międzynarodowego Stowarzyszenia Studentów Medycyny IFMSA Poland, w którym działałam głównie w ramach programu ds. zdrowia reprodukcyjnego i AIDS. W związku z tym wielokrotnie jeździłam na międzynarodowe zgromadzenia delegatów, podczas których przeprowadzaliśmy warsztaty dotyczące szeroko pojętego zdrowia seksualnego. Zawsze wiedziałam, że medycyna dla mnie nie jest tylko pracą w klinice. Od początku przywiązywałam wagę do zdrowia populacyjnego i publicznego. Na pierwszą misję pojechałam w roku 2014 na Madagaskar, w ramach projektu realizowanego przez Polską Misję Medyczną we współpracy z Ministerstwem Spraw Zagranicznych. Celem było wsparcie organizacji pomocy chirurgicznej w postaci stworzenia małego bloku operacyjnego. Realizowaliśmy też program edukacyjny, w ramach którego w szkołach rozmawialiśmy z dziećmi i młodzieżą na temat zdrowia, m.in. zdrowia reprodukcyjnego. Misja trwała trzy miesiące. Później moje zadania zagraniczne także koncentrowały się w obszarze Afryki Południowo-Wschodniej.

Jakie doświadczenia przyniósł ten pierwszy wyjazd?

Najważniejsza refleksja była taka, że nie da się zrealizować projektu z nastawieniem, które nazwałabym postkolonialnym. W Afryce jest bieda i nagle ja, fantastyczny, bogaty biały człowiek, przyjechałam do Afryki, żeby uzdrawiać ludzi. To oczywiste, że na świecie istnieją nierówności finansowe i w dostępie do opieki zdrowotnej, a jeśli ktoś pojedzie z takim pseudobohaterskim nastawieniem, w rzeczywistości ratuje nie innych, lecz własne sumienie i w niewielkim stopniu przyczynia się do rozwiązywania rzeczywistych problemów.

W efekcie tych wyjazdów mocno zainteresowałam się tematyką zdrowia globalnego. Pracowałam w Departamencie Zdrowia Reprodukcyjnego WHO, najpierw jako stażysta, a po ukończeniu Londyńskiej Szkoły Higieny i Medycyny Tropikalnej, która skupia się właśnie na kształceniu z zakresu zdrowia globalnego, zostałam konsultantem Światowej Organizacji Zdrowia i do dziś współpracuję z WHO w zakresie badań naukowych.

Jakie kraje odwiedziła pani po Madagaskarze?

W 2015 r. wyjechałam do Ugandy, rok później do Rwandy, byłam także m.in. w Kenii. Uczestniczyłam w projektach edukacyjnych skierowanych do młodzieży, dotyczących dostępu do opieki zdrowotnej z zakresu zdrowia seksualnego i reprodukcyjnego. Mój pogląd na kształt misji zagranicznych się zmienił – przecież ludzi mieszkających w tych krajach można wyszkolić, żeby robili to samo co my, jeżdżąc na misje. Tam nie brakuje ludzi do pracy, ale niestety brakuje im umiejętności, a szczególnie wymiany doświadczeń i kontaktu z nowinkami naukowymi i technicznymi. Oczywiście, konieczne jest też wsparcie ekonomiczne, by te nowinki można było stosować.

Czy pani zdaniem pomoc między-narodowa w tym rejonie Afryki, na którym skupiła się pani działalność, jest skuteczna?

Mam wrażenie, że jest tam wręcz zbyt dużo organizacji pozarządowych i agend rządowych różnych krajów, ale każdy działa sam. Brakuje wspólnego planu, nie tyle realizowanego wspólnie przez te organizacje, ile w porozumieniu z władzami krajów, dla których przeznaczona jest pomoc, bo przecież w ich gestii powinno leżeć zadbanie o ład systemowy. Te indywidualne projekty działają jak plaster dla poważnie chorego pacjenta – stanowią mizerną pomoc, bez szansy na to, by rzeczywiście wpłynąć na naprawę tamtejszego systemu ochrony zdrowia. Moim zdaniem to utrwalanie stosunku zależności mieszkańców krajów Afryki od Europy i Ameryki Północnej, zwłaszcza że poszczególne inicjatywy często nie są konsultowane nawet z lokalnymi społecznościami, które teoretycznie mają wesprzeć. A przecież niektóre pomysły, nawet jeśli sprawdzają się w krajach szeroko pojętego Zachodu, niekoniecznie odpowiadają potrzebom osób, które mieszkają np. w Kenii, Tanzanii czy na Madagaskarze. To wynika z błędnego założenia, że wszyscy funkcjonują tak samo.

Jakie jest podejście do was ludzi, którym chcecie pomóc?

Wspomniane błędy w działaniach pomocowych powodowały, że czasami cudzoziemców traktowano jak chodzącą portmonetkę. Z drugiej strony były osoby, które miały opory przed przyjęciem proponowanej pomocy ze względu na poczucie, że ktoś obcy próbuje im coś narzucić bez wysłuchania, co mają do powiedzenia. Jednak w większości przypadków podejście było pozytywne i mam fantastyczne wspomnienia z wyjazdów. Myślę, że wynika to też z faktu, że teraz już angażuję się wyłącznie w przedsięwzięcia mające na celu pomoc o charakterze rozwojowym i kooperacyjnym.

Jak się po takich wyjazdach wraca do Polski i tutejszych problemów?

Po powrocie z Madagaskaru, czyli z pierwszego wyjazdu, trudno mi było się odnaleźć. Miałam przeświadczenie, że problemy, które na co dzień sobie stwarzamy, np. w relacjach interpersonalnych – że ktoś powiedział coś nie tak albo krzywo spojrzał – są niczym w porównaniu z problemami w tamtych rejonach. Tam życie jest proste, ale nie w sensie pejoratywnym. Problemy są oczywiste, więc nikt nie stwarza sztucznych. Za każdym razem, kiedy wyjeżdżam, przypominam sobie to uczucie. Niestety, po powrocie do Polski nie utrzymuje się długo. Wystarczy obejrzeć program informacyjny albo pójść do pracy. Dlatego po każdym powrocie zaczynam odliczać czas do kolejnego wyjazdu.

 

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum