28 stycznia 2022

Bać się jest rzeczą ludzką

Po co nam w ogóle uczucie lęku? By ostrzegać, chronić nas przed niebezpieczeństwem.

MAGDALENA FLAGA-ŁUCZKIEWICZ

Odczuwamy lęk, bo nasi praprzodkowie, którzy byli wyposażeni w takie reakcje (fight, flight or freeze, czyli walcz, uciekaj lub znieruchomiej), przeżyli i przekazali potomstwu swoje geny, a ci bez reakcji lękowych padli ofiarami drapieżników lub zginęli w innych dramatycznych okolicznościach i swoich bezlękowych genów nie przekazali. Zdolność do reagowania lękiem ratowała życie. Dziś czasem nadal tak jest, ale częściej zdarza się, że lękowe reakcje są nieadekwatne do okoliczności i raczej nie pomagają w życiu.

Weźmy zaburzenia hipochondryczne: lęk o własne życie i zdrowie, przekonanie o tym, że toczy nas ukryta, nierozpoznana – i z pewnością śmiertelna – choroba, skłania do wykonywania kolejnych badań, odwiedzania specjalistów, poświęcania czasu na wyszukiwanie informacji o schorzeniu, którego u siebie się dopatrujemy. Lęk hipochondryczny przeważa nad racjonalnym myśleniem, zafałszowuje je i kolejne prawidłowe wyniki badań tylko nas utwierdzają, że choroba naprawdę istnieje, tylko jest szalenie trudna do wykrycia/specjaliści ją przeoczyli.* Znamy takich pacjentów. Czasem sami takimi pacjentami jesteśmy.

Albo obsesyjny lęk przed zabrudzeniem/zarażeniem/skażeniem,* popychający do kompulsywnego mycia, czyszczenia, szorowania, skomplikowanych rytuałów czystościowych, takich jak wielogodzinne drobiazgowe sprzątanie, powtarzane dziesiątki razy mycie rąk w określony sposób, stosowanie przeróżnych preparatów odkażających lub systemów izolacji „czystego” od „brudnego” i unikania „skażonego”. I mimo że obiektywnie stosowanie zasad higieny i dezynfekcji wydaje się dobrym nawykiem, szczególnie w czasach pandemii, każdy kto miał okazję widzieć osobę z nerwicą natręctw, z dłońmi zdartymi do krwi, poranionymi od ciągłego mycia, przyzna, że nie zawsze lęk sprzyja zachowaniom prozdrowotnym.

Niektórzy żyją w lęku o swoje zdrowie, który paradoksalnie sprawia, że unikają jak ognia kontaktów z ochroną zdrowia („Jak się przebadam, to okaże się, że jestem chory”). Zdarza się, że trwają przy tym nawet w przypadku ewidentnie niepokojących objawów. Znam historie lekarzy, którzy zignorowali gwałtowną utratę masy ciała („to ze stresu”), poważne osłabienie („za dużo dyżuruję”) albo ropień w jamie ustnej („przejdzie samo, nie mam czasu na dentystę”) i trafili w troskliwe ręce kolegów po fachu w momencie zagrażających życiu powikłań lub w zaawansowanej fazie choroby, gdy niewiele dało się już zrobić. Być może niektóre z tych osób podświadomie przeczuwały, że dzieje się z nimi coś niepokojącego, ale z lęku odsuwały tę myśl od siebie tak długo, aż na pomoc było już za późno. Lęk ich sparaliżował i nie pomógł.

W czasach pandemii lęk powinien popychać do zachowań prozdrowotnych: stosowania dystansu społecznego, maseczek, dezynfekcji, unikania sytuacji ryzykownych. I wreszcie – do zaszczepienia się. Czy rzeczywiście tak się dzieje? Od kiedy system w gabinecie pokazuje status szczepienny pacjenta, którego przyjmuję, rozmawiam ze wszystkimi niezaszczepionymi o tym, dlaczego nie skorzystali dotąd z tej możliwości zmniejszenia ryzyka śmierci z powodu COVID-19. Oczywiście, wiąże się to z wysłuchiwaniem wielu ciekawych teorii wyjaśniających, czym jest „naprawdę” pandemia, czy w ogóle istnieje itd. Skąd się biorą te teorie, jeśli nie z lęku? Mierząc się z czymś tak niespodziewanym, globalnym, wywracającym życie na całym świecie do góry nogami, przerażającym, bardzo potrzebujemy zrozumieć, wyjaśnić, ułożyć sobie to wszystko w kategoriach związków przyczynowo-skutkowych, logiki, racjonalności. Wyjaśnienia i teorie, które zdarza mi się słyszeć, bywają zaskakująco spójne i podstępnie logiczne. To, co niezrozumiałe, staje się proste i oczywiste. Takie teorie mogą pociągać, bo przynoszą ulgę. Jeśli do tego zawierają element „złego”, które „zrobiło” pandemię i które jest wszystkiemu winne, na które można skierować naszą wynikającą z lęku i bezradności złość, nie ma się co dziwić, że tak wiele osób gładko przyjmuje najdziwniejsze teorie i w nie wierzy.

Wracając do moich niezaszczepionych pacjentów: takich, którzy w ogóle zaprzeczają istnieniu pandemii, nie jest wielu. Sporą grupę stanowią osoby przerażone tym, co się dzieje. Boją się zachorować, więc stosują maseczki, dystans i bardzo dbają o swoje zdrowie. A dlaczego się nie szczepią? Odpowiedź nie jest oryginalna: oczywiście z lęku. Bo np. słyszeli od osób w otoczeniu o bardzo złym samopoczuciu po przyjęciu szczepionki, a nie znając dokładnie mechanizmu działania szczepionek, mają poczucie, że to „zarażanie COVIDEM”, przyjęcie czegoś toksycznego i szkodliwego. Albo przeraża ich fakt, że szczepionka została przygotowana w tak krótkim czasie, bo w ich wyobrażeniu oznacza to z pewnością pominięcie badania bezpieczeństwa jej zastosowania, w domyśle sowicie, acz nielegalnie opłacone. Albo usłyszeli o kimś, kto krótko po przyjęciu szczepionki zmarł. I w tym przypadku też brak wiedzy z zakresu immunologii sprawia, że tłumaczą zdarzenie po swojemu, przypisując całą „winę” szczepionce. Człowiek nastawiony lękowo, drżący o swoje zdrowie, będzie filtrował z otoczenia zagrażające bodźce (tu wracamy do naszych praprzodków i ewolucyjnych mechanizmów promujących przetrwanie osobników z wysokim poziomem lęku). Zatem będzie chłonął wszelkie informacje szerzone przez fanatycznych antyszczepionkowców, którzy chętnie grają na emocjach, a równocześnie są bardzo aktywni w pozyskiwaniu zwolenników swoich „teorii”. Do czego zmierzam? Rozmawiam z osobami niezaszczepionymi, pytam o powody ich decyzji, słucham i staram się zrozumieć. Rozmowę z „prawdziwymi” antyszczepionkowcami ucinam szybko, bo nie widzę możliwości przekonania ich albo nie mam dość energii, by podejmować takie próby. Ale z tymi wylęknionymi próbuję. I okazuje się, że gdy wczuwam się w ich obawy, pytam i próbuję zrozumieć, zamiast dewaluować i wyśmiewać, możemy zacząć rzeczową dyskusję, a moje argumenty mają szansę zostać usłyszane. Kilkoro z nich po rozmowie zdecydowało się na szczepienie. Może to kropla w morzu, ale przecież kropla drąży skałę…

No dobrze, a co z naszym polskim „genem buntu”? Tą przekorą, zuchwałością, która naszym praprapradziadom kazała wykrzykiwać liberum veto, a prapradziadom wzniecać powstania przeciw zaborcom? Buntowanie się przeciw obostrzeniom i zaleceniom jest wyrazem naszej niezłomności i siły, czyż nie? No właśnie… niekoniecznie. Lęk jest wszechobecny i kieruje naszymi poczynaniami częściej, niż nam się wydaje. Najzagorzalsi przeciwnicy maseczek i ograniczeń, nakazów i przymusów, noszący na sztandarach dumne hasła o zatrzymaniu „segregacji sanitarnej”, też się boją. Kiedy krzyczą „precz z kagańcami” albo oburzają się, słysząc o projekcie obowiązkowych szczepień, ich złość podbarwia lęk nie mniej dotkliwy niż ten o własne zdrowie – lęk przed utratą autonomii, wolności, możliwości samostanowienia, lęk przed zależnością, podległością. Skąd się bierze taki lęk? To temat na oddzielny tekst. Albo rozmowę. Albo temat do zgłębienia w psychoterapii. <

Magdalena Flaga-Łuczkiewicz, psychiatra, psychoterapeuta, pełnomocnik ds. zdrowia lekarzy i lekarzy dentystów

– tel. 660 672 133 (proszę o SMS, oddzwonię), e-mail: pelnomocnikzdrowia@oilwaw.org.pl

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum