25 lutego 2022

Inżynier potrzebny od zaraz!

Zdecydowana większość z nas narzeka na system ochrony zdrowia w Polsce i chciałaby, żeby się zmienił. Stanowiący mniejszość są z systemu zadowoleni, zazwyczaj z prozaicznych powodów: zarabiają na jego niedomogach, na tym, że w jakiejś dziedzinie akurat wiedzie się dobrze (zazwyczaj w przypadkowym obszarze lub w takim, którego działanie komuś jest potrzebne, np. politykowi, którego ktoś z rodziny zachorował na określoną chorobę), na niekończącym się reformowaniu lub są zadowoleni, gdyż nikt się nimi w systemie nie interesuje i robią, co chcą.

Jarosław Biliński, członek Prezydium ORL w Warszawie

Skupimy się jednak na tych niezadowolonych, choć tych zadowolonych oczywiście też to dotyczy. Pierwsze pytanie, jakie należy sobie postawić, brzmi: dlaczego większość jest niezadowolona i czy o zadowolenie personelu medycznego tu chodzi, czy o zadowolenie pacjentów? A może obu grup? Czy da się zadowolić obie grupy przy ograniczonych zasobach? Czy ogólnie chodzi o zadowolenie obywateli? Bo chyba tak trzeba na to patrzeć. Po zadaniu takich pytań widzimy, że nasuwają się kolejne, i nie starczy jednej strony, aby praprzyczynę niezadowolenia oraz całej filozofii budowania wartości w systemie omówić. Ale możemy zadać nieco inne pytanie i znacząco zawęzić temat poszukiwań przyczyn społecznego braku aprobaty systemu, wcale nie tracąc wątku. Mianowicie: dlaczego do tej pory nie udało się zrobić dobrej reformy ochrony zdrowia? Powinna się teraz zapalić żarówka i to pytanie powinno z Państwem zostać minutę. Zadam je zatem, dla podtrzymania napięcia, jeszcze raz. Dlaczego do tej pory nie udało się zrobić dobrej reformy ochrony zdrowia, z której (prawie) wszyscy byliby zadowoleni? Odpowiedź jest brutalna: dlatego, że nikomu wpływowemu na tym nie zależało! Innymi słowy, dlatego, że wszyscy do tej pory, którzy mogli, mieli to gdzieś! Nie po to przyszli do polityki albo szybko się przekonali, że muszą się kłaść Rejtanem, żeby realnie ten system zmienić, bo zostali, delikatnie mówiąc, oszukani.

Określenie „kłaść się Rejtanem” jest dla mnie nie do zapomnienia i pochodzi z okresu negocjacji z rządem upragnionych przez nas reform podczas protestu rezydentów. Ówczesny minister, dr Konstanty Radziwiłł, na moje oczekiwania przeforsowania w rządzie naszego punktu widzenia reformy ochrony zdrowia, przecież tożsamego z punktem widzenia dr. Radziwiłła z wszystkich lat poprzedzających wejście do rządu, powiedział: – Ale nie oczekujcie, że położę się Rejtanem przed Radą Ministrów! Ja na to: – Otóż, właśnie tego oczekujemy. Na tym zakończyły się nadzieje, że w takim układzie negocjacyjnym cokolwiek uzgodnimy, i musieliśmy iść bliżej „góry”.

Ta dygresja ma swój cel. Chcę pokazać, że brutalne określenie, że nikomu do tej pory się nie chciało lub nie opłacało reformować systemu, jest nader prawdziwe i dowodzi dwóch rzeczy. Po pierwsze, albo koniunktura w Polsce rzeczywiście nie sprzyja poprawie systemu, bo nasze korzenie rodowodowe, sięgające permanentnego i wszechobecnego dziadostwa, kolesiostwa, feudalizmu, „załatwiactwa”, czyli polityka malowania trawy na zielono, są jeszcze zbyt silne, albo mamy, za przeproszeniem, w ochronie zdrowia liderów dramatycznie niskich lotów! W obu przypadkach potrzebujemy, w dobrym tego słowa znaczeniu, inżynierii społecznej zaprojektowanej przez wybitnego myśliciela, który w dodatku będzie umiał przekonać o jej potrzebie swego szefa politycznego i jeszcze poprowadzi ten proces na przestrzeni lat. Czy to niemożliwe? Nie. Skuteczne wykonanie takiego ruchu strategicznego jest możliwe. Nie wątpię bowiem, że Polacy potrafią socjotechnikę stosować, no i z definicji inżynierii społecznej potrafią wydedukować, jak za pomocą odpowiednich środków dokonywać celowych przemian społecznych, opierając się przy tym na ocenach i wartościach społecznych. Niestety, w naszej szerokości geograficznej bardzo często te umiejętności katapultowane są tylko do negatywnej formy inżynierii społecznej, czyli manipulowania obywatelami w celu utrzymania władzy, a nie wprowadzenia koniecznych zmian społecznych.

Stawiam zatem taki „czelendż”: czy ktoś z Szanownych Kolegów i Szanownych Koleżanek czuje się na siłach poza tytułem doktora, docenta, profesora świadomie zdobyć tytuł inżyniera? Inżynier ten bowiem przejdzie do historii, przynajmniej w głowach tych świadomych. Niestety, wiemy, że inżynier będzie musiał się parać nie tylko najwyższych lotów strategiami i mądrościami, lecz także pracą u podstaw, mieszaniem betonu w betoniarce i oddzielaniem błota od cementu. Ale, Panie Doktorze Inżynierze, pomożemy!

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum