29 marca 2022

Wojna (dez)informacyjna

Współczesny konflikt zbrojny to jednocześnie wojna na informacje i fałszywe newsy. W mediach często mamy do czynienia ze skupianiem się na sensacji, z manipulacjami. Obserwujemy, jak dostęp do tego, co wirtualne, przekłada się na to, co realne. Widzimy różne podejścia prezydentów do swojej roli i wizerunku. O szumie informacyjnym, filtrowaniu tego, co widzimy i słyszymy, oraz o znaczeniu mediów z Maciejem Orłosiem rozmawia Renata Jeziółkowska.

Jak w natłoku informacji i dezinformacji podchodzić do przekazów medialnych?

Ja korzystam z mediów, do których mam zaufanie – kilku portali,  dużych stacji telewizyjnych, rozgłośni radiowych. Wiem, że tam pracują rzetelni dziennikarze, zawodowcy, którzy trzy razy sprawdzą informację zanim wypuszczą ją w eter. I im też może się zdarzyć wpadka, ale to odosobnione przypadki. Ze względu na zalew informacji o aktualnej sytuacji, nieprawdopodobny strumień doniesień, mam szacunek dla tych redakcji. Specjalnie nie żałuję, że nie pracuję w żadnym portalu, w newsach, bo praca tam to potworny wysiłek i skupienie na jednym temacie w różnych aspektach. Trzeba mieć dużą wytrzymałość, borykać się z trollami w Internecie i mediach społecznościowych, mnożącymi się atakami, fake newsami. Na to każdy musi się uodpornić. Należy też umieć przesiewać wiadomości, by się nie „infekować”. To jest prawdziwe wyzwanie, ale można się tego nauczyć.

A jak dziennikarze, media mogą budować swoją wiarygodność w sytuacji wielkiego zalewu informacji?

Przede wszystkim trzeba porządkować informacje. Jest ich tak dużo, że można się pogubić. Porządkować i nadawać hierarchię ważności. Media starają się to robić, np. prowadząc relacje na żywo w sposób porządkujący. Tak jak w przypadku zawodów sportowych, np. meczów, które relacjonuje się minuta po minucie. Ale dla mnie cenniejsze jest to, że rzetelni dziennikarze wyselekcjonują wydarzenia, które zasługują na największą uwagę. Wszystkiego ja, jako odbiorca, i tak nie przyswoję. Nie mogę i nie chcę. Na wojnie prawie wszystko jest ważne, ale nie jest aż tak ważne i dobre dla naszego zdrowia psychicznego, żeby poznawać na bieżąco najdrobniejsze szczegóły każdego bombardowania, każdej tragedii, każdego sfilmowanego zdarzenia. Ja wolę skupiać się na tym, co jest przełomowe, zajmować się tym, na co mam wpływ, np. pomagać.

Mówimy o fake newsach, o informacji, sile mediów. Jak to możliwe, że rosyjskie społeczeństwo „kupuje” to, co Putin mu przekazuje w państwowych mediach, i tak wiele osób wierzy, że nie ma wojny, lecz misja pokojowa?

To pokazuje siłę mediów, siłę propagandy. Tak było w przeszłości i tak jest teraz w różnych miejscach – w Rosji, oczywiście w Korei Północnej, na Białorusi też. Podobno jednak świadomość społeczna rośnie i zdecydowana większość nie chce wojny. Wygląda na to, że są jakby dwie Rosje. Jedna to ludzie światli, interesujący się tym, co dzieje się na świecie, i sięgający do zagranicznych źródeł, znający języki. Druga to Rosja, która nie zna świata, nie interesuje się sytuacją poza najbliższym otoczeniem, nie szuka alternatywnych źródeł wiedzy, jest skazana na propagandę mediów państwowych (choć nie do końca jest to wytłumaczenie). Wprowadzane sankcje wobec Rosji mają służyć m.in. temu, żeby naród się zorientował, co się dzieje. Ale trudno powiedzieć, czy przyniosą skutki.

Putin bardzo dużą wagę przywiązuje do swojego wizerunku. Kreuje go od lat, używa różnych sztuczek, często bardzo topornych. Jeździ konno, pokazuje jak trenuje judo, otacza się dziećmi. I widać, że to działa…

Naród rosyjski jest przyzwyczajony do posłuchu wobec cara, i to od wieków, więc potrzebuje cara, a Putin doskonale się w tę rolę wpisuje. Dla Rosjan jest mniej ważne, jak im się żyje, wystarcza, że mają „cara”, który dba, by Rosja była mocarstwem. „Car” Putin wchodzi gigantycznymi drzwiami ze złotymi klamkami, siada przy gigantycznym stole… To jest manifestacja siły. Naród nie odczytuje mowy ciała, eksperci ją odczytują. Wygłaszając przemówienie, Putin opierał się o stół, odchylał do tyłu, przechylał ciało. To wszystko wskazuje, że się chowa, nie jest otwarty, musi się kurczowo czegoś trzymać. Ma skrzywiony wyraz twarzy, cały jest skrzywiony. Ale tego naród nie dostrzega.

Z drugiej strony mamy Zełenskiego, który wyrósł na prawdziwego przywódcę swojego narodu. Dba o sposób komunikowania się, jest na miejscu, wśród mieszkańców, to „jeden z nas”.

Zełenski jest przeciwieństwem Putina. Putin chowa się za biurkiem, jest przekrzywiony, nie wiadomo, gdzie przebywa (podobno mieszka w jakimś bunkrze na Uralu). Natomiast Zełenski jest otwarty. Jego kraj jest atakowany, bombardowany, a on wychodzi do ludzi z otwartą przyłbicą, z podniesionym czołem. Nie piętrzy barier, nie chowa się, jest zdecydowany. Mało powiedzieć, że zyskał popularność, on stał się bohaterem! Wiadomo, że trwa polowanie na niego, że Rosji jest nie po drodze z takim prezydentem Ukrainy, ale on okazuje niezwykłą odwagę. Z kolei Putin jest podłym tchórzem. Spotyka się np. ze stewardesami, a nie stać go na to, żeby pojechać na front, zobaczyć się z żołnierzami, spojrzeć im prosto w oczy, wytłumaczyć sytuację. Inna sprawa, że nie ma nic do powiedzenia, jedynie kłamstwa. Doskonale wie, że jego propaganda to same kłamstwa, i może dlatego nie jedzie do żołnierzy.

W relacjonowaniu wojny trzeba uważać także na granice. Na ile można sobie pozwolić, pokazując ludzkie nieszczęścia, śmierć, drastyczne sceny?

To dobre pytanie i bardzo trudne. W Internecie, na Twitterze, Facebooku jest cała masa filmików z Ukrainy. Niektóre bardzo brutalne. Zapora w postaci napisu „od 16 lat” nie sprawdza się, bo i tak nikt zakazu nie przestrzega ani nie weryfikuje. W „dużych” mediach także pojawiają się relacje bardzo mocne… Oglądałem relację z Mariupola albo z Charkowa, w której reporter pokazywał leje po bombach, uszkodzone domy i zabitych ludzi w parku – kobietę z zakupami, człowieka, który wysiadał z samochodu i został trafiony. Twarze leżących zostały „wyblurowane”, czyli cyfrowo zamazane, ale sylwetki widzimy… Dla mnie to było straszne. Podziwiam dziennikarza, który jest tam na miejscu i pokazuje świadectwo zła, podziwiam jego opanowanie. Potem jednak się zastanawiam, czy na pewno aż tak trzeba. Ja sobie z tym poradzę, jestem dorosłym człowiekiem, ale czy dzieci poradzą sobie z tak drastycznymi obrazami? Gdzie są granice, przecież to nie jest film fabularny dla osób od 18. lat, tylko realna sytuacja.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum