8 lipca 2022

„Zofiówka” zapomniana

Adrian Boguski

„Inferno? Zapewne, lecz bardzo niegłośne i mało wrzaskliwe” – pisał w 1935 r. o „Zofiówce” Cezary Jellenta, krytyk literacki i artystyczny, autor „Otwockich sosen”. I choć z pewnością nie miał na myśli wydarzeń, które w ciągu mniej niż dekady od zapisania tych słów będą rozgrywać się na terenie zakładu-uzdrowiska, odniesienie do „Piekła” Dantego przerażająco trafnie opisuje historię popularnego w latach 30. XX w. Zakładu dla Nerwowo i Psychicznie Chorych Żydów.

W czym tkwi magiczne działanie Otwocka?

Odpowiedź brzmi mniej więcej tak: Sosna otwocka ma większą ilość igieł i jest bogatsza w chlorofil, czyli czynnik najbardziej twórczy przy wytwarzaniu tlenu. Ale powietrze otwockie obfituje nie tylko w tlen, lecz i w ozon, który posiada w cząsteczce molekularnej aż trzy atomy tlenu, gdy normalne powietrze zawiera tylko dwa. Skojarzenie i wzajemne działanie gleby i lasów, tworzące powietrze suche, o dużej zawartości tlenu i ozonu, jest tym magicznym uzdrowicielem. (…) Dzięki lepszemu utlenianiu krwi, zmniejsza się objętość ciałek krwi, zawartość w niej białka, tłuszczu i cukru, ewentualnie i ilość erytrocytów, jednym słowem, zmniejsza się wpływ czynników powodujących wzmożenie tarcia krwi na skutek jej zwiększonej lepkości. (…) Ma też Otwock zdrową wodę, porównywaną z górską. Nie wymaga ona uzdatniania, chlorowania czy ozonowania. Nadaje się do picia prosto z kranu. Suchość powietrza jest pochodną przepuszczalności piasków, a jego czystość i aromat to zasługa otwockich sosen” – zachwalał w kronice Jellenta, związany z miastem ziemi czerskiej.

Nie dziwi więc, że właśnie Otwock pod koniec XIX w. stał się uzdrowiskowym zagłębiem Polski. W okresie od 1890 do 1938 r. właściwości nie tylko opisywane przez Jellentę, ale również przedstawiane w obserwacjach biologów i publikacjach lekarzy, traktujących o pozytywnym wpływie otwockiego klimatu na stan zdrowia np. gruźlików, umożliwiły powstanie w mieście nad rzeką Świder 98 uzdrowisk i dwóch zakładów psychiatrycznych.

„Zofiówka”

Zaczęło się od powołania Towarzystwa Opieki nad Ubogimi, Nerwowo i Umysłowo Chorymi Żydami w 1906 r. przez Adama Wizela, warszawskiego psychiatrę, Samuela Goldflama, uznanego neurologa i działacza społecznego, Ludwika Bregmana, neurologa, autora podręcznika „Diagnostyka chorób nerwowych”, oraz Adolfa Weisblatema, budowniczego m.in. lubelskich wodociągów. Nie mniej ważną postacią dla powstania pierwszego zakładu dla umysłowo chorych na terenie Otwocka była Zofia Endelman, która na co dzień pracowała z pacjentami z zaburzeniami nerwowymi i psychicznymi. Dzięki środkom, które Zofia przekazała towarzystwu na zakup 17-hektarowej działki, wcześniej sprzedawszy własną biżuterię, w 1908 r. powstał pawilon męski dla chorych nerwowo i umysłowo Żydów, a ośrodek zyskał popularną do dziś nazwę. Dzięki kolejnemu darczyńcy Hermanowi Poznańskiemu dwa lata później towarzystwo wybudowało drugi pawilon, tym razem przeznaczony dla kobiet. W 1926 r. powstał kolejny. Cztery lata przed II wojną światową Zakład dla Nerwowo i Psychicznie Chorych Żydów w Otwocku z 275 łóżkami był największym tego typu szpitalem w Polsce. Większość pacjentów mogła w „Zofiówce” leczyć się za darmo. Koszty opieki nad nimi pokrywały bowiem właściwe dla ich miejsca zamieszkania gminy żydowskie lub samo towarzystwo. Niewielką liczbę pacjentów utrzymywały w ośrodku rodziny.

Pierwszym kierownikiem zakładu był dr Samuel Goldflam, który – czerpiąc przykład z niemieckiego psychiatry Hermana Simona – zainicjował charakterystyczną później dla „Zofiówki” terapię pracą. Większość pacjentów ośrodka uczestniczyło w zajęciach w kuchni, szwalniach, w ogrodzie warzywnym utworzonym na terenie zakładu.

„Pracują przy wyrobie cegieł z piasku i cementu przed ich wypaleniem. Kilku oto pcha przed sobą taczki po desce wąskiej, która i od strycharza normalnego wymagałaby pewnego napięcia uwagi. Myśl, czyli jej namiastka, z rozpierzchłej, rozrzuconej, jak się piasek rozrzuca łopatą po gołoledzi – stała się związaną, sprzęgła się i stała się celową i owocną. (…) Wszyscy lub prawie wszyscy a jest ich, płci obojga, przeszło 200, coś robią, wszyscy »spokojni« dają się ująć w karby koordynacji, porządku i ładu, wprząc w jakąś więź solidarności, w jakiś rytm socjalny. Kobiety szyją, coś tam ścibią z kawałków przykrojonych przez instruktorkę i oto wkrótce jest gotowa porządna bluzka” – wspomina Jellenta po wizycie w „Zofiówce”.

To jednak tylko część pacjentów otwockiego zakładu. Zza wysokiego parkanu zbudowanego z ostro zakończonych desek dochodzą „jęki, krzyki, no i oczywiście także śpiewy i coś tam się burzy, miota i klnie (…) Typy obłąkańców męskich? Były przeraźliwie smutne”.

Autor otwockiej kroniki opisał swoje wrażenia, gdy „Zofiówką” kierował Jakub Frostig (od 1932 r.), znany w świecie psychiatrii przede wszystkim dzięki wprowadzeniu do polskiej praktyki psychiatrycznej leczenia schizofrenii śpiączkami insulinowymi. Australijski psychiatra Reginald Ellery w liście z podróży naukowej po Europie w 1936 r. komplementował praktyki dyrektora ośrodka, pisząc, że w wielu krajach stosowano leczenie insulinowe, ale nigdzie nie było tak dobrze zorganizowane jak w Otwocku, pod kierunkiem dr. Jakuba Frostiga. Jego efekty należały do najlepszych, jakie Ellery zaobserwował. W pewnym stopniu wynikały z entuzjastycznego podejścia Frostiga do tej metody leczenia. W dodatku wpoił on swoim lekarzom taką samą wiarę.

Według opisu Jellenty w okresie, gdy dyrektorem był Frostig, w zakładzie przestały funkcjonować separatki, łóżka siatkowe, kaftany bezpieczeństwa itp. Wówczas leczono w nim 370–380 chorych. I choć nie należał do najbogatszych szpitali, wprowadzano najnowocześniejsze metody leczenia. Dziennikarz „Naszego Przeglądu” opisał je w artykule z 1938 r. Po insulinoterapii drugi stosowany środek stanowił kardiazol.

„Na dany przez lekarza dyżurnego znak prowadzona przez pielęgniarki wchodzi chora, niespokojnym wzrokiem zaszczutego zwierzątka rozglądając się dokoła. Po chwili przytrzymywana przez pielęgniarki, leży już na łóżku, wpatrzona w dokonującego zabiegu lekarza. Badanie serca, ciśnienia krwi i dożylne wkłucie szprycką z kardiazolem. Wszyscy usuwają się. Chora zdradza coraz większy niepokój, poczyna bełkotać, wydaje krzyk i milknie raptownie. Wstrząsana drgawkami, miota się na łóżku, nogi jej się kurczą, palce rąk splatają, pod drżącymi powiekami pierzchają źrenice, tampon z waty śpiesznie wsunięty między zęby zapobiega uduszeniu, gdy rozpoczyna się straszliwe, jak w agonii, rzężenie. Zabieg z kardiazolu, czyniący na laiku tak ciężkie wrażenie mówi dr. Frydman, wyprowadzając mnie z sali chorzy znoszą na ogół dość dobrze. Stosowany na terenie »Zofiówki« od roku, nie spowodował jeszcze żadnego śmiertelnego wypadku. W 20 minut po zastrzyku mija zamroczenie i chory po kilkugodzinnym odpoczynku udaje się na spacer”.

Trzecim sposobem leczenia było podawanie pacjentom w stanach osłupienia błękitu metylowego. Ogromny wpływ na zdrowie podopiecznych, cierpiących często na skorelowane ze sobą schizofrenię i gruźlicę, miało również otwockie powietrze.

„Życie niewarte życia”

Niespełna rok przed II wojną światową, po wyjeździe Frostiga do USA, kierownictwo „Zofiówki” objęli Stefan Miller oraz Włodzimierz Kaufman (szef personelu). Po napaści Niemiec na Polskę hitlerowcy już we wrześniu rozpoczęli eksterminację pacjentów zakładów psychiatrycznych na terenach zachodnich wcielonych do Rzeszy. Prof. Tadeusz Nasierowski pisze w „Zagładzie chorych psychicznie”, że ściśle określony plan likwidacji życia niewartego życia (Akcja T4) zakładał przejmowanie kierownictwa w szpitalach przez niemieckich dyrektorów, którzy wydawali zarządzenia o zakazie wypisywania pacjentów z placówek. Podzielono ich również na trzy kategorie – chorych Żydów, przewlekle chorych i chorych zdolnych do pracy. Żydów i przewlekle chorych zabijano od razu lub transportowano do miejsc, które pozwalały na natychmiastowe pochowanie ofiar. Z czasem niemieckie oddziały specjalizujące się w eksterminacji „nieużytecznych wariatów”, kierowane przez SS Obersturmführera Herberta Langego, wywoziły pacjentów do gazowych bunkrów. Jeszcze później hitlerowcy opracowali mechanizm zagazowywania ofiar w specjalnych samochodach. Ruszały spod szpitali prosto do miejsc masowych grobów, uśmiercając w drodze pacjentów dostającym się do komory w tyle furgonetki tlenkiem węgla lub spalinami.

Podczas gdy w Kraju Warty trwało przemysłowe likwidowanie „niewartych życia”, na terenie Generalnego Gubernatorstwa, w którym położony był Otwock, Niemcy chorych psychiczne rozstrzeliwali, głodzili, podawali im skopolaminę i doprowadzali do zaniedbań higienicznych, co powodowało rozprzestrzenianie się chorób zakaźnych.

Po wybuchu wojny część personelu medycznego „Zofiówki” udała się na tereny okupowane przez Sowietów. Ich miejsce zajęli lekarze uciekający z zachodu i centrum Polski przed eksterminacją. W zakładzie zostali m.in. kierownicy. Panowała bieda. Adolf Mazur, kierowca szpitalny, w relacji przekazanej instytutowi Jad Waszem napisał: „w szpitalu zastałem coś strasznego (…) brak wody i żywność się wyczerpała. (…) Śmiertelność była straszna z braku lekarstw i żywności, i braku pieniędzy”. Większość rodzin żydowskich i gmin nie miała już środków, by płacić za leczenie. Żydowski kronikarz Emanuel Ringelblum zanotował wówczas: „Jest tam [w „Zofiówce” – przyp. red.] dwudziestu kilku pacjentów chorych na zakaźną chorobę afrykańską. Ludzie ci gniją żywcem, na wpół zdziczali, wyłącznie kobiety, wychudzone, wykrzywione, potworne twarze. Straszny fetor”. Za Nasierowskim warto przypomnieć, że w grudniu 1940 r. z powodu niewypłacalności Ubezpieczalnia Społeczna w Warszawie pod zarządem Niemców zajęła ruchomości szpitala, m.in. łóżka.

W styczniu 1941 r. Niemcy utworzyli w Otwocku getto, w którego skład weszła „Zofiówka”. Pięć miesięcy później z powodu rzekomej epidemii tyfusu getta nie mógł opuścić żaden mieszkaniec, choć do ośrodka nadal z całej GG przywożono żydowskich pacjentów. Fatalne warunki w zakładzie pogorszyły się jeszcze bardziej. W korespondencji i rozmowach telefonicznych z Prezydium Żydowskiej Samopomocy Społecznej Miller podkreślał: „Zakład jest zupełnie bez grosza, nie mamy na kawałek chleba (…) nie wolno nam dopuścić teraz do likwidacji jednej z tak nielicznych instytucji żydowskich, jedynej dla umysłowo chorych Żydów w Generalnej Guberni (…) nie wolno nam obciążyć swego ludzkiego sumienia niedolą tych, którzy dla siebie z racji swego kalectwa ratunku znaleźć nie potrafią i za których my wyłączną ponosimy odpowiedzialność”.

Żydowska Samopomoc Społeczna pozostawiała prośby Millera bez odpowiedzi. Instytucja z trudem prowadziła własną działalność. Nasierowski podaje, że rezultatem pogarszających się warunków w „Zofiówce” była śmierć spowodowana głodem i wyziębieniem 210 spośród 406 pacjentów w okresie od 1 czerwca do 16 listopada 1941 r. Niemcy jednak nadal zwozili chorych Żydów z innych zakładów.

Aby ratować ośrodek i polepszyć warunki, dr Miller utworzył w „Zofiówce” dom wypoczynkowy dla zamożnych Żydów. Z przebywania w najpiękniejszym w całym Otwocku parku leśnym (jak pisał Jellenta) korzystali m.in. żydowscy policjanci i żydowscy agenci gestapo, prominentne osobowości getta oraz inteligencja żydowska.

„Każdy z nas, przebywających w getcie, po paromiesięcznym tam pobycie w mniejszym lub większym stopniu zasługiwał na wysłanie do »Zofiówki«. Ludzie zasobni zaczęli więc garnąć się do tej jedynej oazy spokoju. Przed wojną rzecz jasna nikt z klepkami w porządku nie pojechałby na wywczasy do szpitala dla wariatów. Tymczasem obecnie ludzie ogromnie chwalili sobie pobyt w »Zofiówce«. Nie mąciło spokoju trwające dniami i nocami wycie wariatów ani okoliczności, że chorzy nie niebezpieczni dla otoczenia promenowali po ogrodzie i rozmawiali z przybyłymi dla wypoczynku” – pisał Stanisław Adler na podstawie relacji Ludmiły Fiszhaut-Zeldowicz, która przebywała w „Zofiówce” kilka dni w 1941 r.

Adler wspomina również o nadużyciach, w które przerodził się pomysł Millera. Dla uzyskania środków od gminy i wzmocnienia pozycji kierownika „Zofiówki” lekarz urządzał dla wypoczywających gości, a szczególnie urzędników Rady Żydowskiej, wystawne przyjęcia, które musiały słono kosztować. Według relacji żydowskiego adwokata, opisującego życie w warszawskim getcie, pieniądze na organizację tych spotkań dyrektor pozyskiwał z ograniczania racji żywnościowych pacjentów. Z tego powodu głód znowu dziesiątkował chorych z otwockiego ośrodka. Samemu Adlerowi zaproponowano pobyt w „Zofiówce” za 30 zł dziennie. Być może ta kwota nie wydawałaby się gorsząca w ówczesnym kontekście gospodarczo-społecznym, gdyby nie fakt, że oficjalna cena za dobę w uzdrowiskowej części ośrodka wynosiła 80 zł.

„W związku z przeżyciami wojennymi liczba chorych wśród ludności żydowskiej ustawicznie wzrastała. I nie było wiadomo, co z nimi począć. Były wypadki tym straszniejsze, że przecież chory w rzadkich tylko wypadkach mieszkał sam w pokoju. Przeważnie przebywał wraz z paroma zdrowymi. Zdarzały się więc wypadki wypuszczania czy wręcz wyrzucania furiatów na ulicę, w złudnej nadziei, że odpowiednio zaopiekuje się nimi SP (…) lecz tam rozkładano ręce: miejsc wolnych w »Zofiówce« brak, a szpitale nie są przeznaczone dla chronicznie chorych. Zdarzały się więc wypadki, że furiata zamurowywano w oddzielnym pokoju, do którego przez specjalny otwór podawano mu pożywienie. Jak po paru miesiącach wyglądał taki pokój, nietrudno sobie wyobrazić. Ryki wariata zapełniały całą kamienicę, jedno podanie do opieki społecznej ścigało drugie i jeżeli prezes komitetu domowego był odpowiednio ustosunkowany, względnie nieszczęśliwa rodzina chorego mogła zaoferować jakieś sumy na pokrycie części kosztów pobytu chorego w »Zofiówce«, następowało uspokojenie” – opisywał mroczne oblicze zakładu Adler.

Inferno

Najczarniejsze chwile w historii otwockiego ośrodka miały jednak dopiero nadejść. 19 sierpnia 1942 r. Niemcy wraz z Ukraińcami z Ochotniczego Oddziału SS rozpoczęli likwidację getta w Otwocku. Dzień wcześniej jeden z żydowskich policjantów, niejaki Pietrać, zawiadomił dyrekcję zakładu o planowanej akcji. Miller, ujawniając przed pacjentami, co miało nadejść, otworzył wszystkie sale, dając chorym szansę na ucieczkę. W obawie przed okrucieństwem hitlerowców w nocy przed likwidacją kilku pacjentów odebrało sobie życie. Również trzech lekarzy – dr Maślanko, dr Lewinówna i szef personelu dr Kaufman – ubrało się na biało, położyło do łóżka i zażyło cyjanek potasu. W dzień likwidacji pacjentów spędzono na plac. 108 osób rozstrzelano na miejscu. Według relacji podziemnej gazety „Nowy Dzień” wielu pensjonariuszy podtrzymywało innych na duchu, dodając im odwagi w obliczu śmierci. Po egzekucji chorych umysłowo Żydów i wtłoczeniu pozostałych do wagonów, które jechały do Treblinki, sami zażyli truciznę. Dr. Millerowi wraz z żoną udało się uciec do Mińska Mazowieckiego, jednak gdy również tam Niemcy zaczęli likwidować getto, małżeństwo popełniło samobójstwo.

Według informacji zawartych w pracy prof. Nasierowskiego podczas II wojny światowej Niemcy zabili w polskich szpitalach psychiatrycznych 13 tys. pacjentów. Kolejne 7 tys. osób chorych psychiczne zginęło z rąk hitlerowców w ośrodkach opieki, domach spokojnej starości i podobnych miejscach.

Niedługo po wymordowaniu pacjentów i personelu „Zofiówki” Niemcy podjęli próbę zorganizowania w otwockim zakładzie ośrodka Lebensbornheim-Ostland, gdzie dobierano w pary osoby o stosownym pochodzeniu i wyglądzie, aby rozwijać „rasę nadludzi”. Pozostawione budynki miały być przeznaczone dla 100 matek, 150 dzieci, na oddział położniczy, żłobek i dom dziecka. W ośrodku planowano również germanizację polskich dzieci i przystosowanie ich do adopcji w niemieckich rodzinach. Te chore plany „produkcji nowego człowieka” na szczęście nigdy nie zostały urzeczywistnione.

Po wkroczeniu Armii Czerwonej na Mazowsze „Zofiówkę” oddano miastu, które przeznaczyło środki na remont zakładu i zaadaptowało go na Socjalistyczny Ośrodek Szkoleniowy, a następnie Centralną Szkołę Aktywu ZMP. Na przełomie 1955 r., wykorzystując niezmienne właściwości otwockiej przyrody, w budynkach „Zofiówki” utworzono Państwowe Sanatorium Przeciwgruźlicze im. Stefana Okrzei dla młodzieży w wieku powyżej 15 lat, z sanatoryjnym liceum. Po 1967 r. ośrodek młodzieżowy przeznaczono dla dorosłych gruźlików. 18 lat później zakład stał się filią Zespołu Neuropsychiatrycznej Opieki Zdrowotnej w Zagórzu i tym samym powrócił do swojego pierwotnego zadania. Z racji wielu skierowań do poradni zdrowia psychicznego w „Zofiówce” powstała wówczas szkoła dla uczniów klas V–VIII. W 1995 r. ośrodek przekształcony został w Oddział dla Młodocianych Uzależnionych, który niebawem przeniesiono do zagórskich oddziałów pulmonologii, psychiatrii i neuropsychiatrii. Od tamtego czasu budynki „Zofiówki” niszczeją, stając się przedmiotem miejskich legend o duchach i paranormalnych zjawiskach. Zakład, który barwnie opisywał Jellenta, nazywając najpiękniejszą atrakcją Otwocka, a o którego powstanie starało się wielu społeczników i lekarzy, straszy dziś zaniedbaniem. Można sądzić, że prawdziwe inferno, którym swojego czasu stała się „Zofiówka”, musi okropnie wyglądać. Jednak czy dzisiejszy stan dawnego Zakładu dla Nerwowo i Psychicznie Chorych Żydów nie jest symbolem naszej wygodnicko-tchórzliwej niechęci do osób borykających się z chorobami psychicznymi, która pozwala pozostawić je w ostatnim kręgu piekła samotności, zaniedbania i stygmatyzacji? <

Bibliografia:

S. Adler, Żadna blaga, żadne kłamstwo. Wspomnienia z warszawskiego getta, Warszawa 2018.

B. Engelking, J. Leosik, Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejącym mieście, Warszawa 2013.

C. Jellenta, Sosny Otwockie. Obraz miasta i uzdrowiska, Warszawa 1935.

List Müllera do Frostiga, Münsingen, 12.10.1936 r.

T. Nasierowski, Zagłada osób z zaburzeniami psychicznymi w okupowanej Polsce, Warszawa 2018.

Wizyta w Zofiówce, „Nasz przegląd” nr 285 (8615), Warszawa 1938.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum