4 października 2022

Tykająca bomba kadrowa

Czy Polska, otwierając na potęgę kierunki lekarskie na uczelniach, którym do tej pory prowadzenie tego typu studiów nawet się nie śniło, wpisuje się w strategię WHO, która właśnie wezwała kraje regionu europejskiego do „nietracenia czasu” i wdrożenia działań mających na celu wyeliminowanie luk kadrowych w ochronie zdrowia i wzmocnienie siły roboczej? Można by tak sądzić, gdyby…

tekst Małgorzata Solecka

We wrześniu w Tel Awiwie odbyła się pierwsza od trzech lat stacjonarna sesja Komitetu Regionalnego WHO dla Europy, podczas której zaprezentowano raport, opisujący – jak mówią przedstawiciele Światowej Organizacji Zdrowia – sytuację kadrową w systemach ochrony zdrowia w regionie (obejmującym kraje Europy i Azji Środkowej) w kategoriach „tykającej bomby”. WHO stawia sprawę jasno: nawet w krajach, które w tej chwili mogą się czuć bezpieczne, bo stopień nasycenia profesjonalistami medycznymi mają odpowiednio wysoki, nie powinno się popadać w samozadowolenie. Głównym i bezwzględnym rozgrywającym jest bowiem demografia. WHO zwraca uwagę, że rośnie liczba krajów, zwłaszcza w Europie, w których 40 proc. lekarzy ma więcej niż 55 lat. Autorzy raportu zauważają, że starzejące się kadry były poważnym problemem już przed pandemią COVID-19, ale w tej chwili problem nabrzmiał, spotęgowany wypaleniem zawodowym medyków. W efekcie kadry, mimo rosnącego popytu (ze względu na starzenie się społeczeństw, rozwój medycyny), stale się kurczą. „Odpowiednie zastąpienie odchodzących na emeryturę lekarzy – oraz innych pracowników ochrony zdrowia i opieki – będzie istotnym problemem politycznym dla rządów i władz zdrowotnych w nadchodzących latach” – czytamy w raporcie, a WHO wzywa kraje „do podjęcia natychmiastowych działań w celu szkolenia, rekrutacji i utrzymania następnego pokolenia pracowników ochrony zdrowia”.

A w Polsce? Do 24 uczelni w tej chwili kształcących przyszłych lekarzy dołączą dwie kolejne – Akademia Medycznych i Społecznych Nauk Stosowanych w Elblągu oraz Uniwersytet Humanistyczno-Przyrodniczy w Częstochowie. Trzy następne (Akademia Kaliska, Mazowiecka Uczelnia Publiczna w Płocku oraz Katolicki Uniwersytet Lubelski), jak mówiła podczas spotkania doraźnego zespołu ds. ochrony zdrowia Rady Dialogu Społecznego pod koniec sierpnia Małgorzata Zadorożna, dyrektorka Departamentu Rozwoju Kadr Medycznych w Ministerstwie Zdrowia, rozpoczną kształcenie przyszłych lekarzy od października 2023. Realne jest również uruchomienie od przyszłego roku akademickiego kierunku lekarskiego na Uniwersytecie Warszawskim. Wiadomo, że ambicje otwarcia kierunku lekarskiego ma także Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa w Nowym Sączu (wkrótce zmieni nazwę na Akademię Nauk Stosowanych). „To duża wartość dla regionu i prestiż dla miasta” – podkreślają lokalne dzienniki (kontrolowane przez państwowy Orlen).

Wszystko dzieje się bardzo szybko. Resort zdrowia we wrześniu zmienił wydane kilka tygodni wcześniej rozporządzenie w sprawie limitów przyjęć na studia lekarskie po to, by ośrodek w Elblągu, który otrzymał zgodę resortu edukacji, mógł przyjąć studentów. Elbląg otrzymał 75 miejsc, a limity podniesiono odpowiednio do 5386 miejsc na studiach stacjonarnych prowadzonych w języku polskim i 9481 miejsc ogółem. „Wiąże się to z potrzebą zapewnienia każdemu pacjentowi lepszego dostępu do świadczeń zdrowotnych wykonywanych przez wszystkich specjalistów, bez konieczności długiego oczekiwania na wizytę” – brzmi uzasadnienie zmian w rozporządzeniu.

Jeszcze dekadę temu samorząd lekarski walczył o zwiększenie liczby miejsc na kierunkach lekarskich, a raczej o przesunięcia w ramach przyznawanej uczelniom puli na rzecz studiów stacjonarnych w języku polskim, finansowanych ze środków publicznych. Te postulaty były spełniane w daleko niewystarczającym stopniu, choć kryzys kadrowy stał się już rzeczywistością, a nie majaczył na horyzoncie. Rząd PiS na początku pierwszej kadencji postawił na rewolucyjne rozwiązania, promując otwieranie kierunków lekarskich na uczelniach w mniejszych ośrodkach, np. w Radomiu i Opolu. Już wtedy były co prawda obawy (częściowo potwierdzone) o jakość kształcenia, dostępność kadr nauczycielskich i szeroko rozumianej bazy klinicznej, ale decyzji nie cofnięto. W ostatnich kilkunastu miesiącach, odkąd ministrem edukacji został Przemysław Czarnek, proces zyskał dodatkowy booster – już dwa ministerstwa naciskały na wyprowadzenie studiów lekarskich poza wąskie ramy uczelni akademickich. I słowo stało się ciałem. Uchwalono ustawę, która pozwala kształcić przyszłych lekarzy w bardzo szerokim spektrum szkół wyższych. Od początku mówiono, że dla Przemysława Czarnka najważniejsze jest to, by pozwolenie otrzymał Katolicki Uniwersytet Lubelski, i właśnie ze względu na tę uczelnię „uszyto” kryteria. Dla ministra zdrowia priorytetem wydaje się doprowadzenie do sytuacji, w której dyplom ukończenia kierunku lekarskiego nie będzie żadnym wyróżnikiem, a być może nawet nie będzie żadnym atutem, na rynku pracy.

Gdy minister mówi, że „dalekosiężna wizja powinna być nakierowana na poprawę dostępności pacjentów do lekarzy”, a taki cel można osiągnąć przez wzrost liczby jak najlepiej wyedukowanych specjalistów, którzy nie musieliby wyjeżdżać z kraju, bo tu cieszyliby się dobrymi warunkami pracy i płacy, to… mówi. Planuje, z pewnością, zwiększenie liczby lekarzy. Ale czy już specjalistów? Choćby warunki jesiennego naboru na specjalizacje każą sądzić, że ministerstwo nie zamierza finansować na szerszą skalę rezydentur z dziedzin innych niż priorytetowe. Zarówno samorząd lekarski, jak i inne organizacje lekarzy wyrażają obawy (przekonanie?), że to nie wypadek przy pracy, lecz stała tendencja. Młodzi lekarze będą „przymuszani” do wyboru specjalizacji mało atrakcyjnych, choć systemowi niewątpliwie niezbędnych (chirurgii ogólnej, interny, onkologii). Specjalizacje niepriorytetowe, choć prestiżowe i perspektywiczne (czytaj: dające perspektywy również w sektorze prywatnym), będą zaś musiały być realizowane w trybie pozarezydenckim. Państwo będzie zatem finansować kształcenie specjalistów na własnych warunkach.

To pierwsze niebezpieczeństwo. Ale duży znak zapytania postawiony przez lekarzy dotyczy jakości kształcenia przeddyplomowego. I w oficjalnych stanowiskach, i w rozmowach w mediach społecznościowych oraz opiniach wymienianych w kuluarach konferencji i zjazdów jak refren przewija się wątpliwość, na ile równoważne będzie ukończenie studiów na kierunku lekarskim w Elblągu czy Częstochowie oraz na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym lub Uniwersytecie Jagiellońskim? Zmiany zasad egzaminu lekarskiego (pytania z bazy) nie pomagają rozwiać tych wątpliwości i obaw. Doświadczeni lekarze mówią wprost, że otwieranie na potęgę kierunków lekarskich w połączeniu z systemem kredytowania studiów płatnych da mieszankę piorunującą, której pierwszymi ofiarami będą młodzi lekarze: gorzej wykształceni, z gorszymi wynikami LEK, przegrają wyścig do miejsc specjalizacyjnych lub będą skazani (by móc liczyć na umorzenie zaciągniętego kredytu) na specjalizację wskazaną przez państwo.

Na razie nie widać, by to zniechęcało kandydatów na lekarzy. Przeciwnie, kierunki lekarskie w mniejszych miastach cieszą się szczególnie dużym wzięciem. Na Uniwersytecie Zielonogórskim na jedno miejsce przypadło w tym roku 46 kandydatów, a na Uniwersytecie Opolskim i Uniwersytecie Technologiczno-Humanistycznym im. Kazimierza Pułaskiego w Radomiu o jedno miejsce ubiegało się 19 osób. Jest również zainteresowanie kredytami: wnioski do końca sierpnia złożyło już kilkuset chętnych. – Zakładamy, że liczba tych wniosków wzrośnie jeszcze w okolicach października, kiedy do nauki przystąpią zakwalifikowani na pierwszy rok studiów odpłatnych – mówiła podczas posiedzenia w ramach RDS przedstawicielka resortu zdrowia.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum