28 października 2022

„Śmierć” – felieton Jerzego Bralczyka

Polski czasownik mrzeć bierze się z prasłowiańskiego mrieti, a to z kolei ma za przodka praindoeuropejski rdzeń mer-./mor-. W sanskrycie było najkrótsze mr (ze zgłoskotwórczą półsamogłoską r), w łacinie mori – skąd dla nas zabawny przez swoją homonimiczność (z nazwą morskiego ssaka), ale w łacinie bardzo poważny rzeczownik mors.

tekst Jerzy Bralczyk

Mrzeć wydaje się szczególnym czasownikiem. Jego kształt bezokolicznikowy, jego imiesłów (mrący), a i pierwszoosobowe mrę, wszystko to jakoś dziwne – no, w przypadku pierwszej osoby ta dziwność jest zrozumiała. Trzecia osoba może przez wiersz Leśmiana („mrze garbus dosyć korzystnie”) brzmi nieco bardziej naturalnie. Może w znaczeniu przenośnym czasownik ten bardziej nadaje się do użycia.

To oczywiście kwestia aspektu gramatycznego, rozróżniającego czynności dokonane i niedokonane. Marcie (kolejna dziwna forma, ale mrzenie jest zupełnie niedopuszczalne) to proces, czyli czynność (też mi czynność!) rozciągnięta w czasie. Łatwiej nam w tym wypadku mówić i myśleć (choć i tak dość trudno ze względu na znaczenie) o czynności skończonej. Dlatego za normalny uznamy przedrostkowy bezokolicznik umrzeć – rzadziej mówimy zemrzeć, choć osobowe formy umarł i zmarł wydają się równoznaczne. Nie jest tak do końca, zmarł jest bardziej uroczyste i oficjalne niż umarł, a formy przymiotnikowe (dawne imiesłowy przeszłe) też raczej różnią się znaczeniem: zmarły to raczej ‘nieboszczyk’, a umarły to raczej ‘trup’. Ciekawe, że ten pierwszy rzeczownik jest gramatycznie traktowany jako w sposób oczywisty żywotny (widzę nieboszczyka, nie widzę nieboszczyk), drugi zaś dawniej był nieżywotnym (widzę trup), po czym stał się żywotnym (dziś tylko widzę trupa).

Czasownik umrzeć ma także jakoś łatwiejszą do zaakceptowania odpowiednią formę niedokonaną umierać, która w pełni zastąpiła czasownik mrzeć.

Refleksje językowe dotyczące śmierci zdają się (mnie przynajmniej) nieco zdejmować tabu z tej rodziny wyrazów i pojęć. W języku naturalnym naturalne jest unikanie tych słów, zastępowanie ich innymi, mniej nieprzyjemnymi. Sama śmierć zresztą ma specyficzny przedrostek. Prasłowiańskie smrt oznaczało mianowicie śmierć szczególną – dobrą. Bo też przedrostek su-, który w polszczyźnie przybrał formę ś-, znaczył ‘dobry’. Odnosiło się to zapewne do śmierci, w której człowiek godził się z Bogiem, był na nią przygotowany. Śmierć nagła, niespodziewana, uchodziła za coś bardzo złego, „od nagłej i niespodziewanej śmierci zachowaj nas Panie” – śpiewa się do dziś. Dziś już nawet w tej przedrostkowej śmierci niewiele dobrego widzimy.

Do śmierci zapewne każdy ma swój stosunek. Niektórzy chcą ją przebłagać podniosłym traktowaniem i mówią o oddawaniu duszy Bogu, przenoszeniu się na lepszy świat, spoczywaniu na łonie Abrahama. Inni eufemizują ją żartobliwie, zuchowato z niej podkpiwając. Tacy mówią o kopnięciu w kalendarz, wąchaniu kwiatków od spodu albo używają dziwnie metaforycznych czasowników w rodzaju przekręcić się. Obie te postawy są psychologicznie łatwo wytłumaczalne. Za względnie naturalne, poważne i zabawne zarazem, uznać wypada rzymskie przyłączyć się do większości czy stosunkowo niedawne przybrać temperaturę otoczenia. Jedno z tych wyrażeń wskazuje na aspekt duchowy, drugie na cielesny, ale oba niosą coś w rodzaju próby pogodzenia się z tym, co, jak się znów poważnie mówi, jest i będzie udziałem nas wszystkich. Podobno ostatnio mówi się o wylogowywaniu się – myślę, że to już byłaby przesada.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum