28 października 2022

Niepełnosprawność to puste słowo

Czym jest  niepełnosprawność, jak może wpływać na pracę, m.in. pracę lekarza, i jak wygląda odbiór społeczny osób z niepełnosprawnością w miejscu pracy takim jak placówka ochrony zdrowia, mówi Elżbieta Zakrzewska-Manterys, profesor socjologii z Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego.

rozmawia Michał Niepytalski

W obiegowej opinii lekarz to zawód raczej niewykonywany przez osoby z niepełnosprawnościami, a jeśli się to zdarzyło, reakcja środowiska była zwykle negatywna. Czy podejście do tej kwestii się zmienia?

Tak i myślę, że duży wpływ ma na to popkultura. Chociażby seriale, np. „The Good Doctor”, którego główny bohater jest lekarzem ze spektrum autyzmu, czy wcześniej słynny „Dr House”. Niebagatelne znaczenie ma też fakt, że osoby z widoczną niepełnosprawnością obejmują eksponowane funkcje. Dobrym przykładem jest niewidomy pełnomocnik rządu do spraw osób niepełnosprawnych, mamy też parlamentarzystów korzystających z wózków inwalidzkich. Popkultura wywiera ponadto pozytywny wpływ na postrzeganie starości, która przecież wielokrotnie wiąże się z niepełnosprawnością. Starość jeszcze do niedawna, zwłaszcza w przypadku kobiet aktorek, kojarzyła się negatywnie, nie angażowano ich, a teraz znowu podbijają ekrany. To wszystko powoduje, że coraz mniej jest zawodów, o których myślimy, że absolutnie nie może w nich pracować osoba niepełnosprawna.

Powiedziała pani o starości w kontekście niepełnosprawności, co w przypadku lekarzy jest szczególnie istotne. Statystyki wskazują, że w niektórych specjalizacjach lekarze w wieku emerytalnym są dominującą grupą. A doświadczenie dowodzi, że lekarzowi w ogóle trudno przejść na emeryturę w związku z ogromnym zapotrzebowaniem na świadczenia zdrowotne. Ale chyba nie można powiedzieć, że zaawansowani wiekowo lekarze są niepełnosprawni?

Ach, czy może mi pan powiedzieć, co to w ogóle znaczy, że ktoś jest niepełnosprawny? To nie jest jednoznaczne pojęcie. Zajmuję się problematyką niepełnosprawności od lat. Dla mnie to pojęcie jest empirycznie puste. Zostało ukute dla potrzeb biurokratycznych – w celu orzeczenia o niepełnosprawności. Wiele osób ma orzeczenie o niepełnosprawności, pobiera świadczenia, a w ogóle po nich niepełnosprawności nie widać.

Przykładowo osoby po transplantacji wątroby.

Albo cierpiące na niektóre choroby układu krążenia. W potocznym rozumieniu to chorzy, a nie niepełnosprawni. Choć są nimi formalnie. Z drugiej strony część osób, u których widzimy niepełnosprawność, nie ma poczucia bycia niepełnosprawnymi. Przykładowo ludzie, którzy urodzili się bez ręki czy nogi. Oni często nie traktują swoich braków jak niepełnosprawności, bo nauczyli się tak posługiwać swoim ciałem, że funkcjonują bez kłopotów. Co nie znaczy, że nie pobierają żadnych świadczeń.

Są wreszcie osoby z niepełnosprawnością intelektualną. Sama jestem matką dziecka z zespołem Downa i, szczerze mówiąc, uważam, że kwalifikowanie takich osób do jednej kategorii z osobami z ograniczeniami ruchowymi wprowadza więcej zamętu niż pożytku, a bardziej trafny jest termin „upośledzenie umysłowe”. Wprowadzanie wspólnej nazwy dla wszystkich niepełnosprawnych jest po prostu hipokryzją.

A co z osobami ze spektrum autyzmu?

Oczywiście, część z nich ma tak głęboką postać autyzmu, że muszą pozostawać pod stałą opieką. Ale większość w sposób z grubsza niezakłócony funkcjonuje w społeczeństwie. Wiemy, że spektrum autyzmu może wiązać się z geniuszem w pewnych dziedzinach. Dziś mówi się np., że Einstein miał zespół Aspergera. Diagnozowanie spektrum autyzmu to osiągnięcie ostatnich kilkunastu lat. Kiedy myślę o moich znajomych z dawnych czasów, chwilami wydaje mi się, że połowa mogła być niezdiagnozowana. Kiedyś się nazywało ich „samotnikami dziwakami”. Myślę, że to najlepszy dowód, jak bardzo nieostra jest granica między sprawnością a niepełnosprawnością. Mówiąc żartobliwie, jeśli ktoś jest uznawany za pełnosprawnego, pewnie nie został dobrze przebadany.

Jak w takim razie pani zdaniem powinno przebiegać zatrudnienie osób z niepełnosprawnościami? Stereotypowo myśli się przecież, że miejsce pracy traci na takim pracowniku.

Obserwuję stosunkowo nowy trend, który się nazywa „zatrudnienie wspomagane”. Polska przystąpiła do Europejskiej Unii Zatrudnienia Wspomaganego. To idea powstała w kontrze do staroświeckiego modelu, w którym osobę niepełnosprawną trzeba wpychać na rynek pracy na specjalnych zasadach. Nadal zresztą forsuje to Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Realizuje tzw. projekty zatrudnieniowe, w ramach których osoba niepełnosprawna przychodzi do pracy. Ale kiedy kończy się projekt, owa osoba nie znajduje w tym samym miejscu stałego zatrudnienia.

Nie brzmi to sensownie.

Dlatego zwolennicy zatrudnienia wspomaganego proponują, żeby systemowo wspierać niepełnosprawnych, by mogli po prostu uczestniczyć w otwartym rynku pracy, by byli „zwykłymi pracownikami”. Nawiasem mówiąc, praca w zespole ma swoje zalety społeczne związane z innym trendem – polityką zarządzania różnorodnością, która jest odejściem od polityki zrównywania na zasadzie dostosowywania. Uczenia jakichś mniejszości współżycia z większością w myśl zasady: my się uczymy od was, a wy uczcie się od nas. Niech nasza relacja będzie symetryczna. Najbardziej upokarzająca w stosunkach społecznych jest właśnie relacja niesymetryczna: „Popatrz, jaka jestem dobra. Jak ci dużo daję, jeszcze cię pogłaszczę po główce, zrobię ci prezent, zaopiekuję się tobą. A ty? Od ciebie nic nie chcę, bo co ty możesz mi dać?”. W polityce zarządzania różnorodnością mówi się: „My nie chcemy dobroczynności. My chcemy symetrycznej relacji, partnerstwa, a przede wszystkim szansy na partnerstwo”. Nie dlatego, że wszyscy jesteśmy tacy sami, ale właśnie dlatego, że jesteśmy inni i dzięki temu możemy sobie nawzajem coś dać.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum