24 lutego 2023

Z okupacji na front

Po wycofaniu się Rosjan Chersoń przez chwilę cieszył się spokojem. Wkrótce jednak miasto znowu ogarnęła wojenna pożoga, a ochrona zdrowia została zmuszona mierzyć się z nowymi wyzwaniami.

Autor, Paweł Pieniążek jest dziennikarzem, stałym współpracownikiem „Tygodnika Powszechnego”. Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. W lutym opublikowana została jego najnowsza książka: „Opór. Ukraińcy wobec rosyjskiej inwazji”.

Tuż po tym, jak w listopadzie ukraińska armia odzyskała miasto, korytarze szpitala miejskiego świeciły pustkami. Sporadycznie trafiało się na kogoś w ogromnym budynku. Mimo że z pracujących w nim w chwili rosyjskiej inwazji (24 lutego 2022 r.) 1400 osób zostało aż 800 pracowników.

Gdy Rosjanie wycofywali się z Chersonia, leżącego na południu kraju, zamieszkanego przez niemal 300 tys. ludzi, w mieście nie było prądu, sieci komórkowej ani wody. – Mam brudny fartuch, twarz bez makijażu, na szczęście głowę umytą, choć musiałam suszyć ją nad kuchenką gazową – mówi 28-letnia Juliana. Od kilku miesięcy odpowiada za zaopatrzenie szpitala we wszystkie niezbędne medykamenty.

Pustki na korytarzach spowodowane były tym, że szpital ledwie działał i lekarze masowo wypisywali pacjentów, których stan był stabilny. – Zostało nam tylko 70 pacjentów. W szpitalu nie ma światła. Do tego trzeba ich karmić, a działa tylko kuchnia polowa – relacjonuje Juliana. – Nim odcięli nam prąd, leżało u nas około 200 osób.

Okupacja, a następnie brak dostępu do mediów, choć to problem poważny, wkrótce miał się okazać nie najpoważniejszy dla szpitala.

Nie dało się usiedzieć w domu

W lutym 2022 r. rosyjskie wojska, nacierające z okupowanego od ośmiu lat Półwyspu Krymskiego, szybko zdobywały kolejne połacie obwodu chersońskiego, potem zajęły jego stolicę. Wielu mieszkańców było zaskoczonych nagłym obrotem spraw. Miasto zajęto tak szybko, że nawet nie doszło do starć. Nie stało się opustoszałym gruzowiskiem, jak wiele innych ukraińskich miejscowości. Część mieszkańców wyszła na ulice protestować przeciwko władzom okupacyjnym. Demonstracje trwały tygodniami, w końcu zostały zdławione przez Rosjan, którzy część uczestników zatrzymali.

Juliana także postanowiła coś zrobić. Od pierwszych dni walk w obwodzie chersońskim do szpitali trafiało mnóstwo rannych – cywilnych i wojskowych z obu armii (gdy Rosjanie zajęli miasto, personel medyczny pomagał rannym ukraińskim żołnierzom opuścić Chersoń). Zapasy medykamentów szybko topniały, więc ludzie wzięli sprawy w swoje ręce. Oddawali, co mieli w domach, wykupywali wszystko z aptek i przekazywali do placówek medycznych. – W pierwszych dniach panowała histeria. Stałam w aptece i odbierałam, co było potrzebne – wyjaśnia Juliana. Gdy zrobiła przerwę na kilka dni, czuła, że zwariuje w domu. Myśli kołatały się w głowie, kolejne informacje przytłaczały, a poczucie winy spowodowane bezczynnością stawało się nie do zniesienia.

Przypadkowi wojskowi

Mimo że protesty na ulicach zostały stłumione, Juliana wciąż pomagała szpitalom w zdobywaniu leków. Takie placówki, jak szpital miejski w Chersoniu, nie przerywały pracy ani na dzień. – To właśnie wolontariusze pomagali nam wszystko dostarczać – mówi 30-letni Stanisław, kierownik zespołu technologii informacyjnych szpitala, odpowiedzialny także za gospodarkę energetyczną placówki. Gdy apteki również zaczęły świecić pustkami, Juliana nawiązała kontakt z jedną z ukraińskich organizacji pozarządowych. Dzięki temu udawało się jej ściągać medykamenty do okupowanego Chersonia z terytoriów kontrolowanych przez Ukrainę. Rosjanie jednak zablokowali ostatni działający przejazd, przez który niedużymi partiami przywożono leki. Od tego czasu szpitale w Chersoniu były skazane na łaskę okupantów.

Wielu mieszkańców miasta unikało wychodzenia z domu, bojąc się zatrzymania lub niespodziewanej przemocy, ale szpitalem Rosjanie nieszczególnie się interesowali. Nie przywozili też do niego swoich rannych. Trafiali tam tylko początkowo, gdy ktoś przywiózł ich przypadkiem, ale od razu byli zabierani. Rosyjskim żołnierzom udzielano pomocy w specjalnej, zamkniętej placówce. Dlatego szpital miejski w Chersoniu wkrótce znowu zajmował się wyłącznie cywilami.

W ciągu dziewięciu miesięcy przywożono nam setki pacjentów, przede wszystkim z ranami od odłamków – wyjaśnia Stanisław, który przez cały ten czas pracował. W niektórych okupowanych miejscowościach Rosjanie wymieniali dyrekcję szpitali. W Chersoniu jednak żadnych zmian nie było. Pojawiały się tylko rutynowe kontrole, z których zazwyczaj niewiele wynikało.

Krótka lista leków

Juliana była obecna podczas jednej takiej wizyty. – Podeszli do półki z lekami, pytali, ile tego mam. Gdy podałam liczbę, kobieta z kontroli zaczęła przeliczać. Potem pytali pacjentów, czy otrzymują leki – wspomina.

Powszechną praktyką na Ukrainie jest wykupywanie na własną rękę wskazanych przez lekarza leków przez pacjenta lub jego rodzinę. Jednak Rosjanie zabronili tego w Chersoniu. Pozwalali podawać jedynie te leki, które dostarczali. – Kiedy nam je przywozili, mówiliśmy, że nie takich potrzebujemy, a oni odpowiadali, że tych, które chcemy, nie ma na ich listach – opowiada Juliana. – Gdy moja babcia znalazła się w szpitalu, dostała listę leków do wykupienia. Poszłam po nie do apteki, nie przejmowałam się zakazami. Dzięki temu babcia mogła otrzymać kroplówkę. To przede wszystkim ze względu na babcię, która sama z trudem się porusza, Juliana została w Chersoniu.

To nareszcie koniec

W przededniu kolejnej ukraińskiej ofensywy, w pierwszej połowie listopada, Ministerstwo Obrony Federacji Rosyjskiej ogłosiło, że wycofuje wojska na lewy brzeg Dniepru. W mieście chwilę wcześniej wyłączono prąd, potem zabrakło wody w kranach. Juliana przynosiła ją do domu w baniakach.

Dotychczas, gdy jeździła z domu do pracy, mijała mnóstwo wojskowych samochodów. W tamtych dniach było ich coraz mniej. Dwa dni po oświadczeniu rosyjskiego Ministerstwa Obrony, gdy Juliana była w szpitalu, dotarły do niej wieści, że okupantów nie ma już w mieście. Nie chciała wierzyć. Ruszyła na centralny plac – plac Swobody, zobaczyła niebiesko–żółtą flagę i pomyślała: „To nareszcie koniec”.

Coraz większa liczba mieszkańców Chersonia zbierała się na placu. Wkrótce wypełnił się niebiesko-żółtymi flagami, które ludzie wyciągali z najwymyślniejszych schowków, a każdy pojawiający się ukraiński żołnierz witany był uściskami, okrzykami radości i wdzięczności. Zebrani tańczyli, śpiewali i krzyczeli.

Rosjanie jednak zatrzymali się po drugiej stronie rzeki i przez wybuchy radości na placu zaczęły przebijać się coraz liczniejsze odgłosy strzałów artyleryjskich.

Szpital na parterze

W szpitalu na radość nie było wiele czasu. Budynek był pozbawiony wody, działał tylko jeden agregat prądotwórczy. Stanisław z przerażeniem patrzył na zmniejszanie się zapasów paliwa zasilającego urządzenie. – Agregat działa cały czas, paliwa zostało nam na dwa dni. Wciąż szukamy dostawcy. W piątek mieliśmy zapas na jeden dzień, a dzisiaj jest poniedziałek i wciąż je mamy. Oszczędzamy, zmniejszamy liczbę sprzętu podłączonego do agregatu. Działamy w trybie kryzysowym – wyjaśnia.

Nie mieli żadnego stałego źródła dostaw. Liczyli, że będą się zgłaszać wolontariusze. I tak się stało. Dostarczali kanistry z paliwem, a szpital w bardzo ograniczonym stopniu, ale mógł działać. Pacjentów, w większości osoby starsze i niemogące samodzielnie się poruszać, z trzech ostatnich pięter zniesiono na parter. – Z powodu braku prądu nie działają windy. A na czwartym piętrze mamy chorych wymagających pomocy chirurgicznej. Wnoszenie ich tak wysoko jest nierealne, więc na dole zorganizowaliśmy salę operacyjną i reanimację. Mamy tam wszystko, oprócz wody – mówi zadyszany chirurg i idzie po kolejnych pacjentów. Kilkuosobowa grupa lawiruje w wąskiej klatce schodowej z półprzytomnymi pacjentami na noszach.

Nadciągające zagrożenie

Dobiegające co jakiś czas odgłosy artyleryjskiego ostrzału były kolejnym powodem, dla którego pacjenci musieli znaleźć się na dole. Wkrótce atak się nasilił. Znaczna część mieszkańców zdecydowała się opuścić miasto. Także szpitale znalazły się pod ogniem. Budynek szpitala obwodowego został uszkodzony, zginęła pielęgniarka. Pracownicy szpitala zdawali sobie sprawę z zagrożenia. Na parterze, gdzie w pierwszych dniach wojny zabili okna, byli lepiej chronieni, mogli udzielać pomocy większej liczbie potrzebujących. Chersoń szykował się do kolejnego etapu wojny.

E-wydanie – kliknij:

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum