4 października 2017

„Uzdrowiciele” w ciągłym natarciu

O tym się mówi

Ewa Szarkowska

Reportaż o śmierci 12-letniego chłopca chorego na ostrą białaczkę limfoblastyczną, wyemitowany w czasie wakacji przez jedną ze stacji telewizyjnych, poruszył wiele osób.

W ocenie onkologów nastolatek miał 90 proc. szans na wyleczenie. Jednak zmarł, bo jego rodzice zdecydowali o przerwaniu chemioterapii na rzecz amigdaliny, zwanej także witaminą B17, podawanej w ośrodku medycyny niekonwencjonalnej prowadzonym przez przedsiębiorcę, z zawodu inżyniera mechanika. Szpital trzy razy zabiegał, aby sąd wydał postanowienie, które umożliwi powrót chłopca pod opiekę onkologów. Bezskutecznie. Jeszcze bardziej szokuje informacja, że z ośrodkiem oferującym „leczenie” witaminą B17 współpracował znany lokalnie kardiolog.

Niestety, zgodnie z obowiązującymi przepisami uzdrowicielem w Polsce może być praktycznie każdy. Wystarczy, że zarejestruje działalność gospodarczą z kodem PKD 86.90.D Działalność paramedyczna. Podklasa ta obejmuje działalność paramedyczną, prowadzoną w takich dziedzinach jak: irydologia, homeopatia, akupunktura, akupresura itp. Działalność paramedyczna może być prowadzona w placówkach medycznych: przychodniach ogólnych, specjalistycznych placówkach medycznych innych niż szpitale, prywatnych gabinetach, oraz w domu pacjenta, ale także w obiektach zapewniających zakwaterowanie, ale innych niż szpitale. Ponieważ zakres tej działalności nie jest ograniczony, nie ma prawnych przeszkód, by legalnie oferować ciężko chorym ludziom „cudownie uzdrawiające” terapie.

OPINIE

Potrzebna pilna analiza uregulowań

Marek Michalak, rzecznik praw dziecka

Celem systemu zawsze powinno być zapewnienie bezpieczeństwa i udzielenie pomocy każdemu dziecku znajdującemu się w stanie zagrożenia zdrowotnego. Przykład pokazuje, że konieczna jest pilna analiza uregulowań dotyczących działalności osób, których postępowanie może szkodzić dziecku. Podkreślić trzeba, że wszelkie działania mające na celu zapewnienie dziecku bezpieczeństwa zdrowotnego muszą być podejmowane natychmiast i z najwyższą starannością.

Ludzie wyedukowani nie robią takich błędów

Prof. Alicja Chybicka, pediatra i onkolog, kierownik Katedry i Kliniki Transplantacji Szpiku, Onkologii i Hematologii Dziecięcej UM we Wrocławiu

Zgodnie z prawem, które obecnie obowiązuje w Polsce, dziecko nie jest własnością rodzica i rodzic nie ma prawa skazywać go na śmierć. Rzeczywiście opiekunowie prawni mają prawo zabrać dziecko do domu na własne żądanie i my, przedstawiciele szpitala, takiej decyzji nie możemy zablokować. Jeśli jednak istnieje prawdopodobieństwo popełnienia przestępstwa polegającego na sprowadzeniu zagrożenia dla zdrowia i życia dziecka, mamy obowiązek zgłosić to do prokuratury i wywiązujemy się z niego natychmiast.

Jeśli chłopiec, mimo iż miał 90 proc. szans na wyleczenie z ostrej białaczki limfoblastycznej, zmarł, bo decyzją rodziców był leczony pseudowitaminą B17, która nie tylko nie leczy, ale wyrządza szkody, to po prostu skandal. Nie potrafię skomentować decyzji sądu, który nie przychylił się do opinii onkologów, że dziecko powinno wrócić do szpitala na ratującą mu życie chemioterapię. We Wrocławiu mamy znakomity sąd rodzinny i jeśli coś takiego się dzieje, bez zbędnej zwłoki orzeka pozbawienie praw rodzicielskich na czas leczenia, np. koniecznej transfuzji krwi w przypadku świadków Jehowy. Jeśli rodzice odmawiają leczenia i w efekcie dziecku grozi odejście z tego świata, sądy wrocławskie przychylają się do wniosku szpitala. Zatem mechanizmy chroniące dobro dziecka w obecnym systemie istnieją, ale jak zwykle wszystko zależy od człowieka. W mojej długoletniej pracy lekarza pediatry i onkologa widziałam wiele rzeczy. Rodzice poili dzieci nieoczyszczoną naftą, dawali do jedzenia krzemionkę, jeździli do różnych uzdrowicieli „leczących” ziołami, różdżką, dotykiem itp. I zawsze to działa na zasadzie jedna pani drugiej pani, a sąsiadka powiedziała, żeby przez lewe ramie trzy razy splunąć i to będzie lepsze niż leczenie w klinice, bo to chemia, bo włosy wypadną itd. Zdecydowana większość rodziców moich małych pacjentów to mądrzy ludzie, którzy śledzą doniesienia o nowych terapiach, ale utrzymują stały kontakt z lekarzami i leczą dzieci wręcz wzorowo. Są jednak również inni rodzice, tacy jak rodzice półrocznego niemowlęcia, które w 2014 r. umarło z głodu z powodu stosowania pseudoterapii dietą. Najgorsze, że rodzice decydują się na niekonwencjonalne metody leczenia w głębokim przekonaniu, że robią to dla dobra dziecka. Ich motywacja zawsze jest pozytywna, tyle że żadne racjonalne argumenty lekarzy do nich nie przemawiają. Jeśli jednak położymy większy nacisk na edukację dzieci na lekcjach biologii, to dorosłe społeczeństwo będzie w tej materii o wiele mądrzejsze. Ludzie wyedukowani takich błędów nie robią.

Pacjent onkologiczny to łatwy łup

Prof. Jacek Jassem,

onkolog, kierownik Katedry i Kliniki Onkologii i Radioterapii, Gdański Uniwersytet Medyczny

Amerykański Narodowy Instytut Raka rzetelnie przebadał amigdalinę na dużej grupie pacjentów. Wyniki były całkowicie negatywne. U około 90 proc. chorych podczas leczenia obserwowano pogorszenie, a u kilku wystąpiły ciężkie objawy toksyczne. Amigdalina nie została zarejestrowana do użycia przez amerykańską Agencję ds. Żywności i Leków (FDA), a mimo to żyje nadal swoim życiem.

Chory na raka zrobi wszystko, żeby się ratować, dlatego stanowi łatwy łup dla tzw. uzdrowicieli. W tej chwili zwalczam dwie, ostatnio modne w Polsce „cudowne” metody leczenia nowotworu: stosowanie wysokich dawek witaminy C oraz tzw. hipertermię ogólnoustrojową, czyli podgrzewanie o kilka stopni ciała chorego. Za cykl kilku takich zabiegów trzeba zapłacić kilkanaście tysięcy złotych, choć są całkowicie bezużyteczne lub wręcz szkodliwe. Na te „alternatywne” terapie chorzy i ich bliscy często wydają ostatnie pieniądze, a nawet zapożyczają się. Ponieważ owe metody nigdy nie przynoszą efektu, wielu chorych bezpowrotnie traci szansę na skuteczne leczenie.

W swojej działalności zawodowej wielokrotnie spotkałem się z pacjentami, którzy oddali się w ręce „uzdrowicieli”. Większość z nich czuje żal i rozpacz, niektórzy gniew. Niestety, w Polsce wciąż nie ma sposobu, żeby zlikwidować proceder, za którym kryje się zwykła ignorancja, nawiedzenie, a najczęściej cyniczna chęć zysku. Najbardziej oburza mnie jednak to, że w tej działalności biorą udział lekarze. Warto zajrzeć np. na strony internetowe ośrodków „hipertermii ogólnoustrojowej”, aby znaleźć tę listę hańby. Nie potrafię zrozumieć, że dla pieniędzy można aż tak bardzo sprzeniewierzyć się swojej misji. 

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum